Vermeer Vermeer
567
BLOG

Moim oponentom i szydercom w odpowiedzi

Vermeer Vermeer Polityka Obserwuj notkę 15

Mój tekst dotyczący polskich elit i dziedzictwa, który został opublikowany, we środę 15 stycznia, wywołał dość spore zainteresowanie ze względu na fakt, że został umieszczony na stronie głównej Salonu24. Otrzymałem także wiele komentarzy, zarówno życzliwych, krytycznych czy niekiedy szyderczych, a różnorodność ta stanowi dla mnie rzecz oczywistą. Doczekałem się także swoistej polemiki (dzień później, 16 stycznia) ze strony Pana o pseudonimie Coryllus, który zaatakował zarówno mój tekst, jak i mnie osobiście, oceniając mnie dosyć pogardliwie i lekceważąco („głupota i złe intencje”, „nasz biedny Vermeer”, „ten cały Vermeer”, „wrażenie całkowitego idioty”). No cóż, wychodzę z założenia, że epitety, choć kierowane do mnie, świadczą jednak bardziej o tym, kto je wypowiada. Z czego wynika taka postawa – nie wiem. Być może Pan Coryllus nie potrafi inaczej dyskutować, być może taka jest Jego metoda przyciągania uwagi, a być może jest osobą cierpiącą na brak równowagi psychicznej. Nie wiem i nie zamierzam tego się domyślać, ani zgadywać. Życzę mu wszakże wszystkiego najlepszego. Ale - być może i ja się mylę, tak się domyślając w to niedzielne popołudnie, bowiem nie jest wykluczone, że mój szanowny polemista jest osobą, której na sercu leży jedynie dobro Rzeczypospolitej i mój tekst tak go zezłościł, iż zaatakował mnie jedynie z powodów merytorycznych. A że nie potrafił do końca zapanować nad sobą, no cóż trudno. Nikt nie jest idealny, więc i ja schowam swoją urazę i miast odpowiedzieć słowami „błogosławieństwa w języku rosyjskim” (to sformułowanie zaczerpnąłem z książki, której rzekomo nie czytałem, jak napisano w jednym z komentarzy), odniosę się do treści. Być może przecież rzeczywiście powypisywałem kretynizmy i androny, które ogłupiają czytelników, a i mnie doprowadzą do upadku. Jaka by zresztą nie była prawda, muszę założyć, że warto odnieść się do zarzutów, ponieważ niektóre są ciekawe, przyznaję,  a niektóre zaś wypływają, jak mniemam, z nieporozumienia.

Zacznę od pojęcia kodu kulturowego. Nie chcę teraz wchodzić w spory o definicję tegoż, ani zastanawiać się, czy jest to pojęcie jedynie użyteczne, podsunięte nam przez naszych wrogów, czy jednak trafne określenie pewnych zasad, którymi kierują się narody. Co do istoty polskości sądzę bowiem, że tym, co ją konstytuują są: pragnienie i uparte dążenie do wolności (choć mam obawy, czy ta cecha nie zanika), Kościół Katolicki jako wspólnota wiernych silnie zrośnięta z Polską jako państwem, zachowanie moralności w polityce (Feliks Koneczny, o ile dobrze pamiętam, uważał, że jesteśmy jedynym wielkim narodem kierującym się właśnie tą cechą w sprawach międzynarodowych), brak ciągot imperialnych (niektórzy uważają, że to źle, że to stało się przyczyną upadku I RP), uniwersalne wartości (tym bardziej ważne, że Polska jest za słaba na partykularne cele). Dodajmy jeszcze:  pojęcie honoru w polityce, ideę „za wolność naszą i waszą”, dewizę „Bóg – Honor – Ojczyzna” i, pewną łagodność, czy nawet safandułowatość, która skutkuje tym, ze naród polski jest wspólnotą dość łagodną, wyrozumiałą, a być może nawet, co już gorzej, pobłażliwą. Oczywiście, nie chcę twierdzić, że ktoś, kto nie spełnia jednego z powyższych kryteriów, nie jest Polakiem. To tylko taki zasób wzorcowy. Mam również nadzieję, że do tego możemy dołączyć przedsiębiorczość i umiłowanie własności prywatnej. Dlaczego to takie ważne? Otóż, wychodzę z założenia, że własność i możliwość swobodnym jej rozporządzaniem, jest podstawą zdrowej społeczności i warunkiem jej przetrwania. Ludzie bez własności stają się niewolnikami w znaczeniu dosłownym, jak i przenośnym. Stają się bezradni, nieudolni, zawistni, a przede wszystkim NIEODPOWIEDZIALNI. Socjalizmu nie znoszę (doprawdy niezrozumiały i bolesny, chyba najbardziej, zarzut wystosowany przez mojego polemistę, że „ulegam złym socjalistycznym nawykom”’). To tzw. doprawianie gęby, ustawianie przeciwnika w wygodnym narożniku, by łatwiej uderzyć, ale nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Powiem więcej, uważam, że komunizm i socjalizm to przyczyna wszelakiego zła, które, urodzone na dobre w wieku dziewiętnastym, przyniosło zagładę ludów w wieku dwudziestym i zaskutkowało zniszczeniem ładu pojęciowego oraz powstaniem, być może to najważniejsze, zafałszowanego języka, jak choćby pojęcia „sprawiedliwości społecznej”, które, jak pamiętamy, ma się tak do sprawiedliwości jak krzesło elektryczne do krzesła.
Możemy oczywiście długo dyskutować o definicji elit, o tym, kto jest naprawdę elitą, ale tu dwie uwagi. Jeśli Coryllus pisze o „przedstawicielach okradzionych i oszukanych ziemian”, którzy na nic nie mieli już wpływu, to tym gorzej dla nich. Otóż bowiem ja mam im złe to, że właśnie dali się oszukać i ograbić. Niech będzie, że gangom i bandom, jak to określa mój oponent. Zostaliśmy osieroceni. Jeszcze w dziewiętnastym wieku polskość była atrakcyjna dla obcych i stąd też np. wielu Niemców stawało się Polakami. Polskie elity, te prawdziwe, stare rody, z tradycjami, zasobami, własnością nie powinny były dać się zniszczyć. Tyle. Z Polakami i polskością bowiem „nie będzie miękkiej gry.” Pisząc tak, mam na myśli to, że doskonale wiemy, że na Polsce zależy i zależeć będzie jedynie Polakom. Nikt nas po głowie głaskać nie będzie i nie przytuli nas również. I mam pretensję, że arystokracja, ziemiaństwo uległo naszym wrogom, nie tylko obcym, ale i wewnętrznym, jak choćby Ci socjaliści – etatyści. W jakimś bowiem sensie sanacja ze swoją doktryną gospodarczą, przygotowała ludzi mentalnie do PRL.  Nie rozumiem w związku z tym generalnie pomysłu, że elity niczego nam nie są w stanie przekazać. Uważam, że są i to wiele.
Kwestia agentury to sprawa zasadnicza i kluczowa – nie lekceważę jej. Chciałem jednak zauważyć, że mój tekst dotyczył jednego zagadnienia (pewnej dyspozycji mentalnej) i wcale nie rościłem sobie ambicji, by tym jednym, skromnym tekstem pokryć wszelakie kwestie międzywojnia. Jestem również głęboko przekonany, że wyświetlenie ówczesnej agentury, to sprawa absolutnie priorytetowa. Gdyby rzeczywiście Stefan Starzyński okazał się być agentem sowieckim, no to sprawa jest poważniejsza niż można by się w najgorszych snach obawiać. Ale to nie wyjątek. Jak zapewne pamiętamy, o czym napisał nieżyjący już Paweł Wieczorkiewicz oraz kilka lat temu Sławomir Cenckiewicz, Tadeusz Kobylański, szef ówczesnego ośrodka studiów wschodnich, który doradzał Józefowi Beckowi, był agentem, stąd też, jak możemy domniemywać, jedna, ale nie jedyna przecież, przyczyna ślepoty na zagrożenie sowieckie. Co do Juliusza Rómmla – no cóż, jego „dziwne” zachowanie we wrześniu 1939, zarówno w aspekcie wojskowym jak i politycznym, miękkie lądowanie w PRL, zapis cenzorski na uwagi krytyczne o nim do końca istnienia tej instytucji – każdy niech wyciągnie wnioski sam.
Zajrzyjmy do Glaukopisu, numer 28 / 2013. Jest tam przytoczona ankieta rozpisana w latach trzydziestych przez „Wiadomości Literackie”. Poproszono o odpowiedzi największe tuzy polskiego parnasu literackiego na temat Związku Sowieckiego. To jest groza, gdyż większość tych osób ma dla naszego wschodniego sąsiada wiele zrozumienia i wierzy, że tam wykuwa się przyszłość. To jest pisane zaledwie kilkanaście lat po krwawej wojnie, podczas której wbijano polskich oficerów na pal („Czarna księga komunizmu”).
Tu jeszcze jedna uwaga. Jeśli Pan Coryllus kpi ze mnie, że ja się dziwię, że wierzę, że cokolwiek mogło być niezależnego w polskiej armii pod kontrolą sowiecko – brytyjską, to oczywiście, kpiny są uzasadnione, ale nie powinny być do mnie kierowane, lecz do osób, które ówcześnie w to wierzyły. Tu nie chodzi nawet o Józefa Czapskiego. Stanisław Rostworowski naprawdę w swoich zapiskach zanotował, iż wierzy, że Polska pod wodzą generała Sikorskiego układa się jak równy z równym – zarówno z Sowietami, jak i Brytyjczykami. A poza tym, to świadczy jednak o nas, że daliśmy się tak zawładnąć agenturze. Czyż nie? W polityce nie ma litości i nie ma jej, jak już podkreślałem, w szczególności dla Polaków i Polski. Toteż fakt spenetrowania wszelkich instytucji przez obce wpływy jest także naszą winą. Zresztą, cóż powiemy dzisiaj? Skoro doświadczamy dziedzictwa komunizmu, a ludzie ówczesnego systemu wylądowali miękko w nowej rzeczywistości, cóż nam czynić?
Podtrzymuję jednakowoż zarzut o „naiwności”. Mogę dorzucić szereg innych ówczesnych autorów: Adolf Bocheński, Władysław Studnicki, Stanisław Swianiewicz, Stanisław Mackiewicz „CAT”, Jerzy Giedroyc, Tadeusz Katelbach czy Andrzej Bobkowski. Wszyscy oni podnosili tę samą kwestię. A przecież chyba nie wszyscy byli agentami i nie wszyscy zetknęli się z agenturą, a jeśli tak, to nie wyłącznie z nią. Uważam, i napiszę to po raz kolejny, że fakt, że skoro przez ostatnie trzysta lat (zwracam uwagę, że wojska rosyjskie były obecne na ziemiach I RP od czasu bitwy pod Połtawą w roku 1709, stąd to jest zapewne powód, dla którego kilka lat temu ta rocznica stała się tak ważna dla Władimira Putina) nie doczekaliśmy się własnego PODMIOTOWEGO i SUWERENNEGO państwa (to coś innego niż niepodległość!), musiało się to odbić na nas i naszych elitach.
Co więcej, jestem przekonany, że Rosjanie i Niemcy będą realizować swój cel na zimno i bezwzględnie, to truizm i banał. Zawsze staje mi przed oczami Wassilij Zarubin, kat polskich oficerów, człowiek  wykształcony, oczytany, znający kilka języków. Nawet Jerzy Łojek miał pretensję do Stanisława Swianiewicza, na którym Zarubin wywarł olbrzymie wrażenie, jak i na innych oficerach, że zachował swoistą słabość do tego oprawcy. Jestem dziwnie pewny, że Rosjanie mają takich Zarubinów i dzisiaj.
I jeszcze raz: musimy trzymać się wartości, a nie „iść na włam”, jakobym rzekomo sugerował („nie sugierujcie mi tu”). To nas do niczego nie doprowadzi, a zniszczy duszę polską. Na to czekają „nasi przyjaciele” ze wschodu i zachodu, którym polskość, zarówno państwowość, jak i system wartości, zawadza. Napisałem zresztą tekścik o Krasińskim, Kamieńskim i Orwellu (tu na Salonie24), w którym chciałem pokazać, do czego może prowadzić „pragmatyzm” i „realizm” rozumiany prostacko i wulgarnie Kto zechce, zajrzy. Ale to wszakże nie oznacza, że mamy iść na lep łatwych obietnic i naiwnej wiary, że ktoś nam pomoże. Nikt nam nie pomoże z dobrego serca. Jeśli mamy stać się atrakcyjni dla innych, przed nami długa droga i sojusz, o którym marzę, czyli grupa państw od Bałtów po państwa południa Europy ze zwornikami w postaci Polski i Turcji, może stać się dla nas szansą, być może za lat kilkadziesiąt, ale samo się nie zrobi.
 
Vermeer
O mnie Vermeer

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka