Halo Halo
475
BLOG

Co to jest piekło, a co to jest raj?

Halo Halo Rozmaitości Obserwuj notkę 16

 

 

 

 

Z tym piekłem to jest tak:

Każdy człowiek jest jedyną, niepowtarzalną konstrukcją psycho – fizyczną, konfiguracją materii. Ta konfiguracja różni go od innych jednostek czułością i wrażliwością zmysłów oraz sposobem przetwarzania bodźców i reagowania na te bodźce. Zatem każdy człowiek ma sobie tylko właściwe granice tolerancji dopływu bodźców oraz umiejętności adaptacyjne. I tak np. jeden mdleje przy pobraniu krwi, a drugiemu terroryści będą palce na żywca obcinać i jakoś wytrzyma. I nie ma co się śmiać z tamtego co mdleje, bo takim go stworzył Bóg, takie wyznaczył granice tolerancji, więc jego cierpienie psychiczne jest takie samo, jak tego co mu palce na żywca obcinają. Albo i większe.

Kiedy człowiek zbliża się do granic swojej wytrzymałości nie tylko w prostych sytuacjach jakie przytoczyłam, ale przede wszystkim w tych bardziej skomplikowanych życiowo – jego tolerancja maleje a sposoby reagowania stają się coraz bardziej nieadekwatne do sytuacji. Z prostej przyczyny – po prostu nie może wytrzymać i nie radzi sobie ze sobą. Wówczas taki stan ludzie określają mianem ‘piekła na ziemi’. I słusznie.

A co kiedy osiągnie te granice? Są tylko dwa wyjścia – albo skończyć ze sobą, albo odbić się od dna piekła i wypłynąć na powierzchnię, czyli znaleźć drogę wyjścia z sytuacji, w której się znalazł.

Nie każdy potrafi znaleźć drogę wyjścia, bo nie każdego Pan Bóg wyposażył w odpowiednie narzędzia psycho – fizyczne. Tymi narzędziami są: inteligencja, wytrwałość, odwaga, upór, pomocna dłoń kogoś z boku, nadzieja, wcześniejsze doświadczenia, z których człowiek wyciągnął nauki i wnioski. Pewnie jeszcze wiele innych, ale nie wszystko od razu przychodzi mi do głowy.

Zatem jeśli człowiek nie radzi sobie z wyjściem z piekła i wybiera zakończenie go poprzez samobójstwo – nie należy go potępiać. Bóg wyciągnie z jego czynu wnioski, że zbyt trudny program życia mu rozpisał – zbyt duże trudności naładował a za mało narzędzi do walki z nimi ofiarował. I następnym razem, w następnym wcieleniu program zmodyfikuje, aby był odpowiednio zrównoważony, czyli ustali właściwe proporcje między przeszkodami a możliwościami ich pokonania.

 

Moje piekło życiowe składało się z sześciu poziomów. A każdy poziom trwał kilka lat. Pierwszy poziom to oczywiście ciężka, zagrażająca życiu choroba, która ciągnie się do dziś. Była piekłem sama w sobie. Zaczęła się gdy byłam nastolatką. Zanim jeszcze nauczyłam się z nią radzić, czyli uruchomiłam zdolności adaptacyjne, Bóg dowalił mi kolejny poziom – rozwód rodziców, korupcja i niesprawiedliwości w sądach (walka była zażarta) a co za tym idzie utrata przez matkę dorobku materialnego, który mógłby być zabezpieczeniem dla niej chorej z dwójką chorych dzieci. Niestety wyszłyśmy z tego małżeńskiego interesu na goło. Po ciężkiej, wyniszczającej pracy w gospodarstwie, z burżujów spadłyśmy na pysk i musiałyśmy żebrać o pieniądze na leki i jedzenie w Opiece Społecznej.

Trzecim poziomem piekła było skończenie w tych warunkach szkół średnich – ogólnokształcącej i muzycznej. Nie dawałam rady do nich chodzić – ciągle szpitale, zaległości lekcyjne, a już grać na fortepianie z mięsem gnijącym na kościach i rwącym jak zepsuty ząb, żeby zaliczyć egzaminy – horror! Pamiętam jak grałam na dyplomie. Ledwo doszłam do szkoły utykając na bolące nogi. Każdy utwór muzyczny gra się z pedałami – prawym lub lewym. Każde naciśnięcie pedału powodowało, że gwiazdy w oczach widziałam z bólu, a palce spadały mi z klawiszy. Stałam przed perspektywą, że będę wegetującym całe życie niewykształciuchem żebrzącym w Opiece Społecznej z mamą i siostrą. Bo jaka praca bez wykształcenia? Zamiatanie ulic? Z niepełnosprawnością narządu ruchu?

Kiedy myślałam w tych czasach, że gorzej już być nie może – okazało się, że może. Pan Bóg dowalił mi kolejny poziom piekła, a potem kolejny. A każdy następny był gorszy od poprzednich do sześcianu. Nie będę ich tu opisywać, bo szkoda czasu i na pewno nikogo nie interesuje. W każdym bądź razie na piątym poziomie, gdzie już każda chwila dnia była nie do wytrzymania, podeszłam do samobójstwa. Chciałam się utopić w wannie. Leżałam już pod wodą i za chwilę miałam zachłystnąć się wodą. W tamtej chwili pomógł mi On. Bóg. Naparła na mój mózg myśl, którą można ubrać w słowa: „Poczekaj, nie rób tego. Twoje piekło już niedługo się skończy. Wytrzymaj jeszcze krótki czas”. I po całym ciele rozeszło się dziwne wrażenie.

Realnie nie było szans, by to piekło się skończyło. Byłam wrakiem psychicznym i martwa społecznie. Zniewolona przez okoliczności i ludzi, którzy trzymali w ręku asy, by mnie nimi dobić. Nie miałam żadnego ruchu. Ale zaufałam. Tej myśli, która ogarnęła mnie w wannie. Zaufałam słowom Boga. Wytrzymałam jeszcze pół roku. I raptem… z dnia na dzień nastąpił taki zbieg okoliczności, że… skończyło się. Sytuacja obróciła się o 180 st. Sięgnęłam dna i najgorszy, piąty uścisk piekła w jednej chwili odpuścił.

Potem był szósty poziom, kolejny, nowy obrazek życia. Wychodzenie z tego piekielnego dna. Ciężko było. Bardzo. Ale czułam już w sobie siłę do stawienia czoła tej nowej kolorowance życiowej i oczywiście uporania się z bałaganem przeszłości. Zacisnęłam zęby i… i pociągnęłam jak Pudzian samolot.

Od 3 lat żyję w raju. Raj - to cisza i spokój. To parę groszy na kawałek chleba z salcesonem i trzy kochające kocie mordki, które mam w domu. Raj – to każda chwila mojego obecnego życia w ciepłym mieszkanku urządzonym z przecen i promocji na wyprzedażach, dobra książka w ręku, ciekawy film na DVD, wyskok na Salon, żeby powygłupiać się…

 

Stanęłam w życiu na granicy swojej wytrzymałości psycho – fizycznej. Wiem, że w porównaniu do życia ludzi np. w obozach koncentracyjnych w Korei Północnej – moje całe życie, moje sześciopoziomowe piekło było bajką. Ale to były moje granice, moje piekło. Granice mojej wytrzymałości psychofizycznej. W Korei nie wytrzymałabym. Odpuściłabym i wycofała się z programu, czyli popełniła samobójstwo. Albo odpuściłoby moje ubranie cielesne i zwyczajnie zmarłabym. Prędzej jak później.

Tu w Polsce przeżyłam i żyję. Nauczyłam się doceniać każdą chwilę tego rajskiego życia. Nauczyłam się dziękować Bogu za każdą szczęśliwą okazję, którą stawia mi na drodze. Np. gdy mam mało pieniędzy – w markecie natrafiam na wysyp przecenionego żarcia w kontenerze. Robię wtedy zapasy, wrzucam do zamrażalnika i starcza mi na bardzo długo. Tak też było z kocią karmą po wakacjach. W wakacje nie mam pracy, nie zarabiam a wydatki jak są tak są. Zatem po wakacjach najczęściej tonę w długach na kartach kredytowych. A tu się kończy karma lecznicza dla moich kotów, na której muszą być do końca życia. Co ja im dam jeść? Karmy weterynaryjne są drogie. Mam im kupić zwykłą, żeby pogorszyć im stan zdrowia? Jak tylko pomyślałam ze zmartwieniem, patrzę – buch w jednej lecznicy promocja! 1/3 ceny podstawowej za kilogram.

Ach, ile ja mam takich szczęśliwych okazji dzień w dzień. Wystarczy, że pomyślę, że mam problem, a zaraz sam się rozwiązuje, za co jestem Bogu niezmiernie wdzięczna. Dziękuję Mu wtedy, gadam z Nim uśmiechając się i śląc do Niego ciepłe myśli… :)

Boję się tylko, że kiedyś znów zachce Mu się eksperymentować i wrzuci mnie z powrotem do piekła. A ja już żadnego piekła nie wytrzymam. To nieprawda, że to co cię nie zabije to cię wzmocni. Mnie tam nic nie wzmocniło, tylko wycieńczyło i nic więcej już nie zniosę.

W czas adwentowych refleksji, tak sobie myślę, że… ja chciałabym, żeby Bóg nie odbierał mi tego szczęśliwego życia, które teraz wiodę. Żeby nie odbierał mi tego, co teraz mam. Nie musi nic dawać. Tylko żeby nie odbierał.

A Państwo co byście chcieli po swoich refleksjach? :)

 


Halo
O mnie Halo

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Rozmaitości