Pan redaktor Skalski pojawia się nam w Salonie rzadko, dlatego jego pojawieniom należy przyglądać się bacznie. Porównując cykle pojawiania się i zamierania aktywności epistolograficznej autora, którego syntezy są równie..., jak i analizy, do świata polityki, na mysl przychodzi mi tylko jedna postać, a mianowicie pewien generał, który pojawia się równie nieczęsto, ale jak już się pojawi, to natychmiast pojawia się też nowa, jeszcze lepsza partia. Jaka? Jeszcze lepsza.
Dane nam dzisiaj do radosnego przeżywania pojawienie się Skalskiego ma związek z sondażami, to znaczy z rozrzutami miar popularności partii rządzącej i opozycyjnej w kilku, niemalże równoczesnych, sondażach.
Chodzi mniej więcej o to, żeby niewyrobiony „śledz” (żeby użyć smacznego leskizmu) sceny politycznej nie doszedł do przekonania, że w ciągu ostatnich miesięcy stało się coś, co mogło mieć wpływ na zmianę sympatii społecznych.
Otóż nic się nie zmieniło, i kiedy redaktor mi to najpierw wyrąbał, potem utrwalił, a na koniec odświeżył w tryplikacji swojego znakomitego wywodu, pojąłem i dotarło.
„Business as usual” huknął mi redakto między ślepia, z czego wysnułem naturalny wniosek, że wczoraj musieli bombardować Niemcy albo conajmniej islamiści znów wysadzili jakieś metro, ale dzisiaj jest już normalnie, bo w takim kontekście uzywa się tego zwrotu w świecie języka angielskiego.
Wysnułem, ale zarzuciłem, bo po trzykrotnym podaniu mi strawy dostrzegłem, że nie o to redaktorwi „szło” i wzorem wielkiego Miltona używa agielskich związków frazeologicznych w zupełnie nowych kontekstach albo w taki sposób, jakby język angielski był już językiem wymarłym do tego służył do niewiedzieć czemu czynionych kalek z łaciny – innego już języka martwego.
Redaktor posłuzył się europejsko brzmiącym pasażem, nie by nam powiedzieć, że coś się wczoraj złego stało, ale dziś trzeba posprzatać i zabrać się do pracy, ale by nam przekazać, że nic się nie stało, nie dzieje i nie stanie. Constans (żeby też czegoś fajniebrzmiącego użyć).
Znaczit(jeszcze raz, jeszcze raz) nie żaden pogrzeb, ale nieustające wesele, a business będzie nam się kręcił, jako i był kręcony, bo niepodobna suponować, żeby redaktor miał na mysli jeszcze inne słownikowe wyjaśnienie, takie, jak w przykładzie:
Never mind that most civilians are starving to death,the ministry regards its job to be business as usual
Ergo zgodnie ze wszystkim znakami na niebie i ziemi do jakiegoś nieoznaczonego miejsca na mapie przestrzeni i czasu Rysiek z Miśkiem na cmentarzu, Krzysiek z chlebkiem (od czasu kiedy dowiedzieliśmy się jak wygląda inicjacja prawdziwego polityka nie mówi się ponoć „chlebek” ale z amerykańska „batonik”) na stacji Gazpromu (dawniej: „Wedel”, pardon: „Orlen”), budżet się będzie rozciagał jak z gumy zaprzeczając kosmologicznym hipotezom o wzroście entropii, księża na księżyc, pacjenci do piachu, a lody będą kręcone (po angielsku: „business as usual” w całkiem nowej, lepszej interpretacji).
Tego wszystkiego redaktorowi życzę, a sobie wręcz przeciwnie, bo pamiętam, że ostrzegał poeta Milton: „The mind is its own place, and in itself can make a Heaven of Hell, a Hell of Heaven.
A gdyby redaktor nie gustował w tak nienowoczesnych „quotes”, to zapodam usłużnie ze wspólczesnej kultury masowej: „Four weddings and a funeral”, za co serdecznie przepraszam wszyskich innych, łaknacych bardziej wysublimowanych i uduchowionych cytatów.
W każdym razie chciałem przy pomocy tego „popularnego” cytatu ostrzec, że wesela, jakby nie występowałyby stadami, muszą być kiedyś przedzielone jakimś pogrzebem, choćby dla równowagi, a co bardziej prawdopobne w kręgach „podwyższonego ryzyka” na różnorakie infekcje, o czym ostatnio niemało.
razy 3 da capo al fine, żeby równie potężnie zabrzmiało.
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka