Albo będziemy...
Ale o tym już zaraz (Zaraz to taka wielka bakteria, wiem).
Nie ma sławniejszej ulicy w Łodzi niż ulica Piotrkowska, i nie ma słynniejszych restauracji niż te na ulicy Piotrkowskiej. Dzisiaj są dosyć nobliwe; można zjeść dobry obiad, lancz (nie mylić z lansem, chociaż daje się obie sprawy połaczyć), kiedyś jednak, w barwnych latach dziewięćdziesiatych, kiedy sierpem i młotem, łomem i wytrychem, spisem z esbeckich archiwów, wykuwał się nowy, łódzki kapitalizm, restauracje służyły czemuś więcej niż tylko spożywaniu lanczu połączonego z lansem. Kiedyś załatwiało się tam interesy. No a jeśli interes to za duże słowo, to „interesik” bedzie w sam raz.
Można było, na przykład, odzyskać samochód, jesli przypadkowo nam się zawieruszył. W celu odzyskania samochodu należało udać się do tej z restauracji, gdzie siedzieli „panowie”. Elita znaczy, która nie pracowała, ale biesiadowała, niczym zebranie znudzonych angielskich lordów. Należało przybrać wyraz twarzy durnowaty i z głupia frant zeznać, że autko zniknęło jak sen złoty z parkingu przed blokiem, a że nie było ubezpieczone...
„Wiemy, wiemy, że nie ubezpieczone” mówiły rozradowane oczęta nowej łódzkiej arystokracji, która swoje primogenitury wykuwała w gmachu przy ulicy Smutnej, szlifowała pod Pewexami i w SBeckich gabinetach, ale usta milczały, a tułów wzruszeniem ramion dawał do zrozumienia, że g...o mnie twoje autko obchodzi. Wśród lordów znajdował się jednak zazwyczaj ten bardziej ludzki, który z westchnieniem prosił o podanie numeru rejetracyjnego, bo „on co prawda nie ma z automobilizmem nic wspólnego, ale zawsze może popytać”.
Potem było już z górki. Zostawialismy numer telefonu, pod ten numer dzwonił przypadkowo ktoś, kto przypadkowo coś wiedział o miejscu, gdzie nasze autko się wczasuje, za skromną dwu-, trzykrotność średniej krajowej pensji odzyskiwalismy auto. Bez radia. I grała gitara.
No chyba, że akurat już nic nie dało się zrobić... Nie bądźmy wymagający, w końcu „panowie” nie byli cudotwórcami i jak coś raz zostało rozłożone na części, to wcale nie tak łatwo złożyć do kupy. A poza tym, kto miał to robić? „Temi ręcami?”
„Łódzka ośmiornica” nie była wcale aż tak groźna i potężna, jak pisała prasa lokując tę organizację przestępczą gdzieś na górze w krajowej stawce, choć miała swój charakterystyczny rys.
Taką skłonność do tradycyjnego lódzkiego „handełesu”, znaczy: lepiej „pokompinować” niż zaraz się strzelać ostrą amunicją.
Na przykład tak: znajomy Rycha siedział w ministerstwie i pisał ustawę o tym, kto może, a kto nie może produkować alkohol. My mu tam trochę z Łodzi doradzaliśmy i nie na żadnych cmentarzach, ale po pańsku, w restauracjach, bo nie było jeszcze wtedy tych wszystkich dziwolągów z CBA, a jak się któryś trafił, narwany, to kończył młodo jak Falzmann, albo tragicznie jak Pańko.
Jak już ustawa wyszła, a my przesłuchaliśmy tego z uniwersytetu, który doradzał, jak ma wyglądać ta o VAT-ie, to wynajmowalismy halę.
W hali rysowaliśmy kredą kwadraty na podłodze. Dużo kwadratów o wymiarach dwa na dwa. I taki kwadrat to była firma. To znaczy przestrzeń w naszej hali, którą jedna firma wynajmowała. I potem w tej hali produkowaliśmy sobie hektolitry wina „Sitting bull”, albo „Dead bull”, a właściwie nie my, ale sto firm wynajmujących narysowane kredą kwadraty. My tylko pobieraliśmy czynsz. Wysoki, równy 90% zysków z produkcji. Albo 99%. Przed daninami skarbowymi.
A gdzie akcyza? Podatek VAT, podatek dochodowy?
Ano nigdzie, po sprzedaży dużej partii towaru kwadraty się zmazywały, a na ich miejscu pojawiały się nowe kwadraty, bo to... nieuczciwe kwadraty były.
Te same, kochani, te same, środowiskowo i mentalnie, ręce od kwadratów handlowały „skórami”. Wy myslicie, że to jakiś pielęgniarz i jakiś lekarz. „Doktor śmierć”... Jak Wam nie wstyd tak nazywać człowieka! Skończycie w sądzie!
Ręcę robiły, znaczy: zwiotczały mięśnie delikwenta, co skutecznie utrudniało czynność oddychania, ale pogrzebowe uroczystości organizował już kto inny. Ktoś, kto w życiu nie skalałby się mordowaniem staruszków! Od tego miał lekarzy i sanitariuszy! On, co najwyżej, miał postępowe, europejskie poglądy na temat aborcji i eutanazji. A w zasadzie nawet i nie to, bo był praktykujacym katolikiem.
Ale kto to?
Niestety nie możecie obejrzeć szwedzkiego filmu o łódzkich łowcach skór, bo główny aktor wyraźnie sobie zastrzegł, że co i jak filmowcom opowie, jesli w Polsce pokazywać nie będzie wolno. Wyguglajcie sobie, koledzy.
Ale po co o tym wszystkim piszę?
Otóż, moi drodzy analitycy polityczni, dokładnie dwa lata temu uznaliście za właściwe wszystkich tych łódzkich lordów, capo di tutti capi band kieszonkowych bandytów, gumowych ośmiorniczek, morderców staruszek i postrach łódzkich dzieci w wieku szkolnym obsadzić w roli Najwyższych i Naczelnych, czym daliście wyraz swojej skrywanej niewierze w prawa ewolucji, która – zapamietajcie, ma prowadzić ku formom coraz bardziej wyprostowanym, a nie pogiętym (ang – crooked, bent).
Nie tylko łódzkich, nie będę przesadnie patriotyczny lokalnie; otwockich, wrocławskich, sierpeckich...
Całą szumowiną, ludzką pianę, która była zbyt leniwa, by robić coś innego niż drobny handełes, a zbyt strachliwa, by prowadzić rzetelną bandyterkę.
Słowem, zwykłych naciagaczy jeleni udanie żerujących na ludzkiej naiwności, głupocie i popularnych mitach.
Dlatego nie piszcie mi dzisiaj, że wszyscy bylismy cinkciarzami, albo że kiedyś będziemy; że polityka wam zbrzydła, że, panie, gdzie nie spojrzeć to jeden wielki syf, i nawet przy budowie boisk dla dzieci trzeba było coś ukraść, a autostrady właśnie znikają w zimowej mgle razem z zaliczkami, gwarancjami i kwadratami narysowanymi kredą u kogoś w hali.
Chcecie odzyskać autko?
Trzeba będzie wybecalować, jak to się w dawnej Łodzi mawiało.
To becalujcie, a nie chowajcie głowy w piasek górnolotnie brzmiących i ogólnych stwierdzeń o globalnym upadku wszystkich wartości!
Pożyczki trzeba przecież kiedyś spłacać. Nawet rodzina ministra musiała, więc i Wy nie liczcie na umorzenie zasłaniając się brakim pamięci!
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka