Rolex Rolex
154
BLOG

MOST, RZEKA I ŁÓDECZKA

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 101

 

A naszło mnie, żeby popisać sobie na tematy kontrowersyjne, więc tym razem (uwaga: Admini!) nie będzie o naszych dobrodziejach z miast i miasteczek, ale o ZUS-ie i o podatkach.

Pamiętam, jak kiedyś do mnie dotarło, że nie jestem wcale taki genialny, jak mi się wcześniej od zawsze wydawało. Jednym słowem, był to pierwszy krok na drodze ku cnocie skromności, w której to cnocie nie mam sobie równych. Na całym świecie!

Było to w drugiej klasie licealnej, a objawiło się przy okazji pewnego zadania. Pan od fizyki (znakomity nauczyciel z XII L.O. w Łodzi, pedagog i sprawca niemożliwego: roczniki baranków zaczynały rozumieć newtonowską fizykę w kupę lat po śmierci Newtona) poddał pod rozwagę pewien problem. Szczegółów nie pamietam. Był most, była łódeczka przepływająca pod tym mostem i jakieś związane z łódeczką i jej ruchem dane. Przyznałem sobie zwyczajowo kilkanascie minut na rozwiązanie, ale ponieważ zadanie było ewidentnie wadliwe, to znaczy brakowało w nim wystarczającej do rozwiązania ilości danych, dałem sobie spokój i poleciałem pokopać gałę. Z sumieniem czystym jak łza.

Na nastepnej lekcji fizyki, czyli natepnego dnia, bo była to klasa mat-fiz, całe stado nawet przez moment nie zaniepokoiło się pustką w zeszytach, tylko oświadczyło, że rozwiązać się nie da.

Oprócz A, bo ten, oprócz czegoś, czego nikt z męskiej części klasy drugiej licealnej nie miał, czyli brody, miał jeszcze rozwiązanie.

„Kurde, A, to trzeba było zdzwonić!” jęknęło wśród pulpitów, ale A zupełnie nie przejął się zawodem, który sprawił koleżankom i kolegom, tylko podparłwszy brodę długopisem zaczął klarować.

Rzecz była w tym, że by zadanie rozwiązać trzeba było zatrzymać łódeczkę i rzekę, a poruszać mostem. I wszystko grało.

Ale czemu o moście, łódeczce, A i jego brodzie oraz fantastycznym Panu od fizyki?

Tylko po to, żeby wyprowadzić wniosek, że najlepsze rozwiązania są wtedy, jesli uda nam się całkowicie, chocby na moment, uwolnić od naszych przesądów i przyzwyczajeń.

A teraz do dwóch kontrowersyjnych tematów, choć nie zapominajmy o wyobrażeniu wyniesionym z moich licealnych wspomnień.

Po pierwsze: ZUS, czyli zakład ubezpieczeń społecznych.

Wszyscy wiedzą, że kiedyś zbankrutuje, a jest wielu takich, którzy dowodzą, że zbankrutował już nie raz; że jego istnienie to permanentne ciagi bankructw i będzie tak do czasu, aż pod ciężarem jego bankructw upadnie państwo.

Pewność przyszłego bankructwa opiera się na demografii, to znaczy na spostrzeżeniu (genialnym w swojej prostocie), że skoro w Polsce dzisiaj urodziło się x dzieci, to za dwadzieścia lat co do dnia tyle samo dwudziestolatków będzie obchodziło urodziny (po odjęciu przedwcześnie zmarłych). Niby pocieszające, ale z całego tego liczenia wynika, że:

a) By utrzymać emerytów, przy takiej, a nie innej, ilości rodzących się dzieci, podatki trzeba będzie podnieść drastycznie.

b) Jeśli nie będziemy chcieli, by po podniesieniu podatków podatnicy poszli bądź w bandyty, bądź wyjechali na Antypody, trzeba zamknąć granicę i wprowadzić komunizm na nowo.

c) Jeśli nie chcemy wprowadzać komunizmu, musimu ściągnąć rzesze „kulisów”, ale to rozwiąze problem na jedno pokolenie, bo drugie – urodzone i wychowane w Polsce też będzie chciało leżeć w piernatach na Antypodach, a nie harować jak woły na polskich emerytów. Poza tym przybędzie nam emerytów w postaci niechdysiejszych kulisów.

Jak się nie obrócisz, ogon z tyłu.

Chyba, że...

Chyba, że uznamy pomysł z państwowym zakładem ubezpieczeń za niedorzeczny w samej swojej istocie i o nim zapomnimy powierzając opiekę nad ludźmi nie mogącymi pracować... no właśnie, komu?

Innym ludziom! Tak jak przez pozostałe znane nam tysiące lat ludzkiej historii.

Sprawa jest prosta. Suma zebranego haraczu, ukrywającego się po nazwą składka, hamującego jak żadne inne zjawisko polski rozwój, jest równa kwocie, którą rzesze pracujące wpłaciły. Inaczej być nie może, więcej nie będzie, bo skąd?

Suma wypłaconych rent i emerytur to z grubsza, to co rzesze ludu wpłaciły, pomniejszony o to, co się po drodze zgubuło, circa 30-50%

Jeśli przerwiemy tę marnotrawną cyrkulację, to na samym wstępie przybędzie nam o te 40-50% więcej. W kieszeniach.

Powie ktoś: "Jak sprawić, żeby te pieniądze trafiły do naszych ojców, matek, babć i dziadków z naszych kieszeni, przynajmniej w wysokości, które poprzednio dostawały z budżetu centralnego?”

Odpowiem, że relacja wnuk-dziadek jest naturalnie bardziej zabarwiona empatię niż relacja „Dziadek Kowalski – Minister Finansów Kwiatkowski”, po drugie ciągle w naszej kieszeni zostaje nadwyżka, której nie przeżarł ZUS.

Po trzecie, istnieje w Polsce pojęcie obowiązku alimentacyjnego, który można rozszerzyć uznając krewnych za zobowiązanych do opieki, a w przypadku braku bądź niemozliwości świadczenia takiej obowiązek przechodziłby na gminę, czytaj: sąsiadów.

I sprawa jest z głowy, bo nikt tak nie wykaże niewdzięczności syna lub córki, jego lewych dochodów, niż życzliwy sąsiad postawiony wobec kłopotliwego obowiązku utrzymania bliźniego.

A jeśli jest spór? To niech go rozstrzyga dwudziestoczterogodzinny sąd, który ma prawo dokonać natychmiastowego zabezpieczenia kwot (towarów, dóbr) potrzebnych do zapewnienia podstawowych rzeczy koniecznych staruszkowi do przeżycia przez okres do wydania wyroku, na majatku krewnych bądź gminy.

Okaże się, że utrzymanie staruszka kosztuje mniej niż utrzymanie staruszka plus koszty sądowe.

To, rzecz jasna, mogłoby sprawić, że ludzie mogliby dojść do wniosku o pozytywnej zależności pomiędzy ilością dzieci, a spokojną głową na starość...

To mogłoby z kolei sprawić, że import kulisów okazałby się niepotrzebny...

Wiele stowarzyszeń, członków władz organizacj zajmujących się „prawami do...” mogło stracić by rację bytu...

Ale czy to byłoby takie rzeczywiście tragiczne?

Tylu lewicowych działaczy mogłoby nareszcie udowodnić swoją społeczną wrażliwość organizując tysiące domów opieki, schronisk, hospicjów, darmowych porad prawniczych!

Tylu chrześcijan znalazłoby nareszcie sposobność do wykazania, że Matka Boska nie tylko w klapie, ale i w sercu...

Same korzyści.

A teraz króciutko, bo znów mi się rozwlekło, podatki.

Ktoś ostatnio rzucił pomysł podatku degresywnego, zamiast ulubionego przez rządy, progresywnego.

I cała chmara wrażlwiców rzuciła się na owego „ktosia”. Bo jakże to tak? Dlaczego bogaty ma płacić dużo mniej niż biedny?

To są ci wszyscy ludzie którzy uważają (bo nie byli w klasach mat-fiz), że 10% od miliona to jest mniej niż 20% od tysiąca.

Ale zostawmy wyliczanki, każdy może sobie sam na palcach policzyć (obiecuję: wychodzi!) i zajmijmy się istotą podatku progresywnego i degresywnego.

Podatek progresywny mówi nam (obywatelom) tak: jak się wychylisz, to ci przypieprzę.

Im się wiecej będziesz starał, im większej ilości ludzi dasz pracę, twoje zarobki będą obciążone coraz to większymi daninami. A Polski system ma jeszcze tę „komunistyczną mordę” zaprojektowaną przez jednego faceta, którego z niezroumiałych powodów część ograbianych mieszkańców uważa za geniusza, że największy skok ilości zmartwień w postaci tony papierów i kupy szmalu do płacenia zaczyna się w momencie przejścia od nieróbstwa do „róbstwa”, to znaczy w chwili, gdy zdecydujemy się sami na siebie zarabiać.

„Chcę zarabiać!”. „Dziewięćstet na ZUS, lokal, księgowy, PPOŻ, PIP, REGON, NIP i bardzo uprzejmie proszę, zarabiaj!”

Tymczasem, gdyby było inaczej...

Każdy, kto ukończył lat osiemnaście płaci 200 na wojsko, policję i ubezpieczenie za łózko w szpitalu, jak poraz kolejny będzie chciał pokazać dziewczynom jak skacze się na główkę do górskiego potoku, może dojść do wniosku, że łatwiej będzie mu to wszystko zapłacić, jeśli zarobi.

A jeśli zobaczy, że im więcej zarabia, tym więcej zostanie mu w kieszeni, może dojść do kolejnego, słusznego wnisoku, że warto się ekonomicznie rozwijać.

Urzędy skarbowe będą zajmowały się nie śledzeniem, że ktoś zarobił za dużo, ale czy nie wykazuje za dużo!

Dynamicznie rozwijające się firmy (chcące jak najwięcej zarabiać) wyczyściłyby z rynku chętnych do pracy, ci też chcieliby więcej zarabiać, więc nie potrzebne byłyby wszystkie te kodeksy pracy, które są po to, by ludzie mieli pełnię praw, ale nie mieli nikogo, kto zechciałby ich nimi obdarzyć...

Poniosło mnie, przyznaję...

To tylko czyste fantazje oszołoma...

A dlaczego to czyste fantazje? Bardzo precyzyjnie opisałem to w moim poprzenim wpise, który zatytułowałem: „Wszyscy byliśmy cinkciarzami”.

A z opisanymi cinkciarzami nie warto się zadawać, jesli chcemy zmodernizować kraj. Dlaczego? Bo nigdy nie rozwiązaliby zadania z mostem, żaglówką i rzeką.

 

Pozdrawiam

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (101)

Inne tematy w dziale Polityka