Komentatorzy obchodzą się ze mną nadzwyczaj łagodnie, nawet jeśli głoszę tezy kontrowersyjne. Sam nie wiem, czemu to zawdzięczać; obawiam się niekiedy, że może to być syndrom "nie drażnić wariata". I w tym punkcie chciałbym zastrzec, że nie jest moim celem pozowanie na ekscentryka, a jedynie wywoływanie dyskusji, która i mnie pozwala posuwać się wprzód w swoich rozważaniach. Tezy stawiane, jakkolwiek kontrowersyjne, są (niestety) moje własne. Dzisiaj będzie ponownie o wyborach, cenie i skutkach, co stanowi kontynuację kilku poprzednich postów.
Będę chciał zajac się trzema wybitnymi postaciami historii powszechnej, a dwiema historii Polski. Unikał będę podawania biogramów i opisie historycznych okoliczności, które i tak większość PT komentatorów zna na pamięc, a jakby co umknęło, to zawsze jest pod ręką.
Killerów Trzech - trzy postacie, które wywołują niejednoznaczne reakcje i rozbieżne oceny. Dobrze się stało, bo jesteśmy akurat po rocznicy wybuchu powstania, której to rocznicy nie skomentowałem, bo zanim zdążyłem pojawiło się kilka wyczerpujących i świetnych wpisów oraz szeroka dyskusja, do której już nic dodać. Dzisiaj w Salonie24 omówiliśmy rocznicę zrzucenia bomb atomowych na Hiroshimę i Nagasaki, co też świetnie wpisuje się w nasze rozważania.
A oto i Killerów Trzech: Józef Piłsudski, Wojciech Jaruzelski i Augusto Pinochet. Trzech wojskowych i trzy wybitne postacie, róznie oceniane przez własne narody i historyków. Wzbudzające podziw bądź odrazę, legendarne, czczone i nienawidzone. Zdaję sobie sprawę, że już samo zestawieni może budzić sprzeciw, ale na swoją obronę podnoszę pewnego rodzaju podobieństwo sytuacji, kiedy to wybitna jednostka podejmuje dramatyczne decyzję, które skutkują przełomami w zyciu narodów.
Zanim przejdę do mojej subiektywnej oceny każdej z trzech przywołanych postaci, chciałbym słów kilka o miarce jaką do każdej przyłożę. Okoliczności podjętej decyzji - to pierwszy etap, cena jaką przyszło zapłacić za tę decyzję i skutek polityczny jaki z tą decyzją się wiązał. Niestety, wbrew bardzo powszechnemu, moralnemu stanowisku nie założe z góry, że żaden cel nie jest wart ofiary z zycia. Gdybyśmy bowiem tak załozyli, to do jednego wora musielibyśmy wrzucić Hitlera, Stalina, Franco, Roosvelta, Churchilla i Bora. Tak bywa w historii, że dla osiągnięcia celów poświęca się życie (swoje i innych).
A oto i pierwszy z Killerów: Józef Piłsudski. Polski bohater narodowy, symbol zwycięstwa nad niezwycięzoną Armią Czerwoną, w czasach komunizmu powszechnie czczony przez tych wszystkich, którym droga była idea polskiej niepodległości. W czasach, kiedy zył, nie był aż tak popularny i bezkrytycznie oceniany; na pewnego rodzaju mit Marszałka wpływ miał ponad 50 latnia okupacja, kiedy to prawdziwe polityczne spory praktycznie nie istniały.
Pierwsza uwaga, która mi się nasuwa w związku z Marszałkiem, to fakt, że w odróżnieniu od takich postaci jak: Franco, czy Pinochet, którzy nie byli ideologami, był Piłsudki rewolucjonistą. W młodych latach walczył tyleż o wyzwolenie narodowe, co społeczne; chociaż obie idee zespoliły się w umysle Piłsudskiego w jedno to nawet kiedy "wysiadł z tramwaju: "socjalizm" na przystanku "niepodległość", to oznaczało to tylko rezygnację z uniwersalnego ideału socjalistycznej utopii na rzecz budowania socjalnego państwa w Polsce. Był Piłsudski związany z ideą uniwersalnej utopii, czym tłumaczę jego wersję idei jagiellońskiej i skrywaną niechęć do koroniarzy. W okresie "rewolucyjnym" przez dużą część społeczeństwa polskiego bojowcy i sam Piłsudski traktowani byli jako pospolici bandyci, a to z tego powodu, że wiele z ich akcji miało charakter rabunkowy (najsłynniejsza pod Bezdanami - łup 200.000 rubli i smierć kilku Bogu ducha wiinych pocztowców).
Piłsudski jest dla mnie postacią, która poniosła politycznie same klęski. Klęskę poniósł jego ponadnarodowy plan konfederacji państw "Międzymorza". Niewykorzystane politycznie zostały zwycięstwa po Warszawą i nad Niemnem, a Traktat Ryski pozostawiał po stronie sowieckiej obszary zamieszkałe przez Polaków; niejasna polityka wobec Petlury przyczyniła się do narastających antagonizmów narodowych.
Kluczowy dla mojej oceny tej postaci jest jednak zamach majowy. Moja niechęć do demokracji nie powoduję specjalnego wzrostu antypatii do Marszałka z powodu zamachu. Rządy II Rzeczpospolitej pod reżimem Konstytucji Marcowej były słabe, polityka tonęła w partyjniactwie. Polska miała wrogie stosunki z Republiką Weimarską, Rosja Sowiecka stanowiła realne zagrożenie na przyszłość. Warto może tylko przy tej okazji zaznaczyć, że bałagan polityczny w II RP był wzorcowym porządkiem przy porównaniu go do III i IV RP. Także Piłsudski dzisiaj pewnie już by gnał z Sulejówka i miałby ku temu o wiele większe powody.
Zamach majowy oznaczał również odsunięcie od władzy endecji i chłopów z PSLu, które to stronnictwa zmierzały ku sojuszowi starając się stworzyć realną przeciwwagę dla socjalistów. Nie mnie sądzić, czy Polska z gospodarką według Rybarskiego byłaby silniejsza niż ta pod centralistycznymi rządami sanacji. Byłaby zapewne mniej etatystyczna i bardziej wolnorynkowa.
W każdym razie kosztem 370 ofiar, ograniczenia demokracji i wiezień politycznych został Marszałek Józef Piłsudski nieformalnym szefem państwa, decydującym o kształcie jego polityki wewnetrznej i zagranicznej. Po jego smierci pułkownicy realizowali jego polityczny testament, przyjmuję więc, że skutki polityki Piłsudskiego miały przemożny wpływ na Polskę od maja 1926 do września 1939.
I z tej perspektywy postać i cień Marszałka nad Polską historią oceniam wyjatkowo źle. Piłudski - Marszałek Polski - nigdy nie przestał być mentalnym brygadierem, dla którego odwaga i brawura na polu bitwy jest przepustką na bycie mężem stanu, a kompetencje kaprala wystarczą do sprawowania funkcji ministra. Świetnie opisana w "Generale Barczu" soldateska rządziła Polską nieporadnie prowadząc prostą drogą do katastrofy. Nie zmieni mojego zdania nawet gest Walerego Sławka, który dostrzegając na co się zanosi palnął sobie w łeb. "Wy beze mnie w tę wojnę nie leźcie, wy ją beze mnie przegracie" to zbyt lapidarna wskazówka jak na przywódcę narodu.
Kamraci Marszałka - i ludzie wyznaczeni przez niego na jego nastepców - wykazali się absolutną i zbrodniczą naiwnością polityczną w polityce zagranicznej sprowadzając na Polskę hekatombę w postaci wymordowania 6.000.000 obywateli w tym całej klasy przywódczej. Zrobili to wszystko d y s p o n u j ą c najbardziej patriotycznie nastawioną, obywatelską i ofiarną generacją w naszych dziejach.
Słowem - mieli najlepszych żołnierzy - zdecydowali się ich wszystkich wytępić. Tylko w tym zamknietym i ograniczonym mentalnie kręgu mógł powstać pomysł na wyznaczenie Wieniawy-Długoszowskiego na następcę Prezydenta RP! To że ktoś pije na umór, zalicza panienki, świetnie jeździ konno nie oznacza jeszcze, że nadaje się chocby i na dowódcę pułku, a gdzie do ministra czy prezydenta.
Z ust protegowanego Marszałka padło najbardziej zbrodnicze zdanie wypowiedziane w historii Polski przez Ministra Spraw Zagranicznych: "My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor."
Słowa, za których wypowiedzenie i chwalebną śmierć na polu bitwy dostaje się Virtuti Militarii. Słowa za których wypowiedzenie bez żadnych realnych gwarancji militarnych od państw przyjaznych, w rysującym się pakcie dwóch śmiertelnych wrogów przez Ministra Spraw Zagranicznych to zbrodnia niesłychana w dziejach.
Żołnierz ma strzelać i ginąć, ale wzorem polityka był i jest Kunktator, który Rzym chronił przewlekłymi rokowaniami, a nie kazał mu polec z honorem. Dzięki kunktatorstwu Rzym ocalał i stworzył setki tysiecy okazji do wykazania się honorem w przyszłości. Polska przepadła.
Czy w 1938/39 roku było miejsce na kunktatorstwo? Oczywiście. Celem Hitlera była sowiecka Rosja. Trzeba było mu pomóc zrealizować ten cel. Cel niewykonalny z racji róznicy potencjału ludnościowego i zmierzający wprost do wyczerpania jednego i znacznego osłabienia drugiego naszego śmiertelnego wroga. Oprócz tego istniały inne, doraźne scenariusze, jak choćby gwarancje wojskowe dla Czechosłowacji. Woleliśmy Zaolzie, dzieki czemu nasz chroniony nurtami rzek (w dobie lotnictwa!) COP można było zając od południa.
To samo pokolenie poronionych pułkowników wydało potem na smierć Warszawę razem z 200.000 mieszkańców. Chcieli, by stos ofiarny płonął tak wysoko, żeby go dostrzeżono w Londynie i Nowym Jorku. Jesli nad decyzją o wybuchu Powstania można coś tam jeszcze gdybać, to nijak nie rozumiem rozkazu o wyjściu z lasów i pospieszeniu na pomoc Warszawie "wszystkich" oddziaów akowskich!
To już skrajne szaleństwo!
Okres sanacji oceniam jak widać bardzo surowo, a wracając do "miarki": za cenę 6.000.000 pogrzebowego stosu dostaliśmy w nagrodę 50 lat komunizmu. Przykro mi, ale to najgorszy i najgłupszy deal w dziejach.
Inne tematy w dziale Polityka