Mój dzisiajszy wpis jest konsekwencją wczorajszego, kiedy wśród wielu komentarzy - za które WSZYSTKIM - serdecznie dziekuję pojawiło się kilka dotyczących spraw gospodarczych, napływu kapitał do Polski, zasług bądź zaniedbań tego i poprzednich rządów w zakresie prywatyzacji, etc...
Dwa zastrzeżenia na wstepie: pierwsze: jestem gorącym zwolennikiem gospodarki wolnorynkowej, choć - co uczciwie i obszernie kilkakrotnie wyjawiłem - nie jestem liberałem. Co wiecej - jestem zwolennikiem jak najwiekszej wolności ekonomicznej jednostki przy jednoczesnym ograniczaniu roli państwa w gospodarce do absolutnego, niezbędnego minimum; po drugie: większa część moich uwag wynika z doświadczeń zebranych przy okazji wykonywania własnej pracy zawodowej, nie jest natomiast poparta jakąś profesjonalną, ekonomiczną analizą pomijając ogólnodostępne, np. te z Financial Times'a.
Co przyciąga kapitał do naszego kraju, a co odstrasza?
Kapitał wypełniłby w stu procentach pola możliwe do zagospodarowania, gdyby Polska była krajem z punktu widzenia kapitału idealnym. Idealny, europejski rynek kapitałowy to rynek całkowicie wolny i nieregulowany, gdzie założenie firmy trwa dzisięć sekund i można to załatwić telefonicznie, w taki sam sposób można nabyć nieruchomość, podatki są na poziomie 5-10% albo ich nie ma :-), korupcja nie istnieje, a administracja jest szczątkowa.
Nietrudno zauważyć, że Polska takim krajem nigdy nie była i nie jest. Szczęśliwie konkuruje w Europie z krajami równie niedoskonałymi, a wysoki próg utrudnień gospodarczych wynika z faktu, że większość krajów europejskich postanowiła zgodnie stać się w przewidywalnej przyszłości światowymi peryferiami gospodarczymi i narzuciła sobie "hamulec wzrostu" w postaci gospodarczej, wspólnej polityki europejskiej opartej o założenie, że im bardziej się reguluje i komplikuje, tym lepiej.
Pierwszym polskim atutem jest wielkość. Moje kontakty z przedsiębiorcami zagranicznymi datują się od połowy lat 90, kiedy to miałem przyjemność poznać kilku inwestujących w Polsce Włochów. Kontakty były krótkie ponieważ uwielbiam filmy a Alem Pacino i dość szybko nabrałem podejrzeń, że sympatyczni Włosi to jedna "rodzina", co znalazło po kilku latach potwierdzenie w czytanych przeze mnie z ciekawością artykułach prasowych. Pomimo szalejącej korupcji, a być może dlatego, nastawieni rodzinnie Włosi czuli się jak u siebie, to znaczy jak na Sycylii, a pewnie i jeszcze lepiej, bo o ile na Sycylii zdarzały się nieprzyjemne akcje typu: "czyste ręcę", o tyle w Polsce takich akcji być nie mogło, bo - co mocą autorytetu potwierdzała wielka gazeta i sznur związanych z nią wybitnych autorytetów - Polska była krajem nie tylko wolnym od przstępczości zorganizowanej, ale nawet nie wystepowały zagrożenia takim zjawiskiem.
Drugim kontakt był już bardziej udany i trwał znacznie dłużej. Moimi kontrahentami były dwie, niekiedy trzy, firmy duńskie produkujące skomplikowane technologicznie urządzenia drukarskie, pre-presowe i fotograficzne. Kontakty z tymi firmami i ich przedstawicielami były bardzo pouczające. Firmy duńskie są małe - o ile nie hodują stad krów mlecznych - i w starciu z olbrzymami muszą nadrabiać znajomością lokalnych rynków, aktywnością przedstawicieli i porozumieniem z tubylcami.
Po przejściu etapu oficjalnego znajomości nadszedł etap nieoficjalny, przy okazji którego dowiedziałem się sporo o polityce firm zagranicznych. Dlaczego Polska? Po pierwsze, bo to prawie 40 milionowy rynek zbytu, najwiekszy w tej częsci Europy. Po drugie - bo to największy nowy rynek Europy Zachodniej, to znaczy kulturowo, mentalnie przynależny raczej zachodowi kontynentu niż wschodowi. Miłe, prawda? Po trzecie, bo był to rynek wykonujący w poczatkach lat 90-tych skok technologiczny w wielu dziedzinach i przezywający prawdziwy "wysyp" prywatnej przedsiebioprczości (ok. 2.000.000 nowych firm prywatnych).
Pewnym szokiem dla mojego młoddzieńczego idealizmu było nabycie wiedzy o taktyce, jaka firmy przyjęły dla poruszania się po polskim rynku. Otóż - przedstawicieli handlowych najpierw wysyłano na pół roku do Moskwy w celu przeszkolenia, a dopiero później do Warszawy. Przedstawiciel handlowy miał niską, stałą pensję i duży upust cenowy przy sprzedazy maszyny. Róznica pomiędzy ceną fabryczną, a ceną sprzedaży była dodatkowym bonusem. Kluczem do sukcesu było słowo: "załatwić". Duńczycy mający właściwych przodków (Wikingów), więc dosyć szybko nauczyli się korumpowac ile wlezie, ładować pieniądze w reklamówkę i wywozić do swojego kraju, gdzie nie czekał ich w związku z reklamówką żaden podatek.
Oczywiście lata dziewięćdziesiate przyciagały różnych hohsztaplerów, spekulantów i przedstawicieli gospodarki "rodzinnej", brak jednak było kapitału, który decyduje o obliczu gospodarczym kraju. Dużych, powaznych i renomowanych firm produkujących, instytucji finansowych, zaplecza logistyczno-hotelowego. Banki pojawiły się jednak dość szybko, a to za sprawą nie tyle atrakcyjności naszego kraju (niska zdolnosć kredytowa populacji), ile niezwykle niskiem ceny za przejęcie całego sektora, co wyznał mi kiedyś podróżujący ze mną samolotem niemiecki bankowiec. Taka gratka w rokującym na rozwój kraju trafia się raz na 500 lat, więc głupio byłoby nie skorzystać.
Na a teraz przenieśmy się do dzisiaj. Obserwujemy wzrost i toczymy dyskusję, czyja toi zasługa. Po drugie: wielkości, wciąż jesteśmy 40 milionowym rynkiem, potencjalnie coraz zamożniejszym. Po trzecie: mamy stosunkowo dobrze wykwalifikowaną siłę roboczą. Ale po pierwsze primo, secundo i tertio: lokalizacja, lokalizacja, lokalizacja.
Tak jakoś wyszło, że dwa najpotęzniejsze tunele komunikacyjne: ze Skandynawii nad Morze Śródziemne i z Londynu via Berlin do Moskwy przecinają (a w zasadzie przecinać się mają) w sympatycznym mieście Stryków, parę mil na północ od Łodzi. Dla przykładu: przy założeniu tych samych kosztów siły roboczej przeniesienie fabryki Della do Łodzi skutkuje oszczędnosciami rzędu 30%. Transport! Procter and Gamble? Transport. Gilette? Transport. W ciągu najbliższych kilku lat największe, ciągle jeszcze produkujące w Europie firmy przeniosą swoje zakłady w okolice Poznania, Warszawy i Łodzi. Powód? Transport, a wzasadzie jego koszt, co przy wzrastających cenach paliw i widmie dalszego ich wzrostu chyba nie wymaga komentarza.
O ile rzecz jest prosta w przypadku firm duzych, o tyle z prywatnymi, drobnymi inwestorami (do 1.000.000 GBP w tylnej kieszeni spodni) rzecz ma się trochę inaczej. W ich przypadku szczególnie liczy się p r z e w i d y w al n o ś ć. I w przypadku tej grupy podjeta przez ekipę Kaczyńskiego walka z korupcją (choćby nawet werbalna) miała olbrzymie - jeżeli nie decydujące znaczenie.
Polska na przestrzeni dwu lat zmieniła się pod tym względem nie do poznania. Dlaczego? Ze strachu. Byłem u koleżaniki zobaczyć małego Zdzisia. Zdziso ma trzy lata... E! on się tam nic nie zmienił - machnęła ręką koleżanka. A ja zmiany widzę, bo ostatnio, kiedy go widziałem to leżał, a teraz nie dość, że chodzi, to jeszcze gada, choć - przyznaję - bez sensu.
Dla emigranta zmiana nastawienia do korupcji jest k o l o s a l n a. Doszło do tego, że w Polsce już prawie nic nigdzie nie można z a ł a t w i ć! Wywołało to najpierw niedowierzanie na mojej inteligenckiej mordzie, a potem nieopisaną radośc i satysfakcję. Bo - przynam się - łapownictwa nienawidzę od dziecka, tak jakoś mam, a Polska którą pamiętam to Polska "układu". Naprawdę! Tysięcy, milionów układów. "To się da załatwić...". "Zaraz, mój kuzyn pracuje w VAT-cie", "Heniek jest celnikiem!", "Wieśka zna dziekana!", "Normalnie to trzy tygodnie trwa, ale ciocia Frania może załatwić od ręki, rozumiesz...", "Przecież wujek Stefan jest ordynatorem na chirurgii, to co się martwisz?", "Wkurzył mnie ten pacan, idę na zwolnienie, a ze trzy tygodnie sobie wezmę!".
Nie kojarzycie? A daję sobie rękę uciąć, że to słyszeliscie. Nie raz!
Problem drobnych, zachodnich inwestorów jest taki, że oni nie znają polskiego. Ale klimat czują. Nie dość, że dostawali do łapy grubą teczkę z przepsami, to czuli, że ta teczka sobie, a do skutecznego k o n r o l o w a n i a bezpieczeństwa swoich pieniędzy trzeba by się było nauczyć jeszcze tego dziwnego slangu, którego przykłady przytoczyłem powyżej. Dzisiaj, kiedy chcemy nabyć nieruchomość trzeba przebrnąć przez tonę papierów, zapłacić najwyższe na świecie stawki notariuszowi pilnując, żeby czegoś niewywinął, ale po za tym... Nic. Jak to w Europie. Socjalistycznie, pod górę, ale... przewidywalnie trudno (jak ktoś przebrnął przez francuski urząd, to w polskim sobie poradzi).
Czy ekipa Kaczyńskich jest w zwalczaniu korupcji aż tak skuteczna? Średnio, ale Polak - w dzisiajszych czasach najczęściej potomek pańszczyźnianego chłopa - odważny nie jest i jak mu choćby tylko m o g ą przyłozyć po dupie, to do podziemia nie zejdzie z bronią w ręku. Bedzie się bał!
Słowo o "uczciwym socjalizmie" za który mnie jeden z komentatorów skarcił. Słusznie, bo ma rację, że socjalizm jest z gruntu niewydolny i korupcjogenny. Ale są różne stopnie tej niewydolności. Kiedyś rozmawiałem z zaprzyjaźnionym Irlandczykiem o sukcesie gospodarczym Irlandii. "Wiesz, weszliśmy do Unii, były środki i trafił się taki porządny facet, który nie pozwolił ich roztrwonić; wtedy zaczęła płynąć kasa od "Mickies" z Ameryki." "To znaczy nie kradł?" - domyśliłem się. "Co ty? Głupi jesteś [are you f* mad? - w kulturalnym irlandzkim], ukradł, jasne, że ukradł, ale tylko jakieś 10%, reszta poszła na infrastrukturę!" I to jest własnie "uczciwy socjalizm" w anegdocie.
W najbliższych latach w Polsce nie ma najmniejszych szans na wolnorynkową gospodarkę w ameryklańskim czy azjatyckim stylu. Niestety. Przystąpilismy do obozu europejskiego postępu, więc nasz wybór pomiędzy mafią i korupcją jak w Grecji czy na Sycylii i "socjalizmem uczciwym" - czytaj socjalizmem z elementami "faszyzmu".
A na koniec: "Bagno, paranoja, faszyzm! Ministrowie rządu się wzajemnie podsłuchują i nagrywają!"
Tego chcę! Bagna, paranoi, faszyzmu! Niech urzędnicy róznych szczebli zapadają na choroby w związku z nieustającymi podejrzeniami, że są inwigilowani; niech rzucają tę robotę w diabły, bo żyć się nie da jak jeden drugiemu patrzy na ręce; niech rodzi się w kancelariach i gabinetach tatolitaryzm i wszechwładza służb specjalnych! Jak to musi być socjalizm, to niech to będzie socjalizm z twarzą inwigilowanego na każdym kroku urzędnika!
Czego sobie i po wyborach - życzę!
Inne tematy w dziale Polityka