Wbrew nadziejom kwietystów, którzy sądzili, że po zmianie władzy "polska panna" bedzie nareszcie sympatyczna, choć jak dawniej garbata, "nabzdyczenie" zdaje się nie mijać. Zmieniło tylko obiekt ziania niechęcią, czego skutki już widać.
Od niedawna kochają nas w Berlinie i Moskwie, myliłby się jednak ten, kto sadziłby że atencja, a nawet afekt dwóch najważniejszych stolic na kontynencie przenosi się automatycznie na miłość powszechną.
Ukraina wstrzymała eksport energii do Polski (Interfax, pb/30.10.2007, godz. 16:10) za onet.pl
Powodem zaniżone ceny, które do tej pory obowiązywały polskich odbiorców. No i nie dziwota. Kwietyści niech się uczą, że przyjaźń Berlina i Moskwy nie musi doskonale wpływać na przyjaźń Kijowa. Ciekawe co tam o pannie myślą w Oslo, Wilnie, Rydze, Tallinie, Helsinkach?
Że panna nie tylko głupia, ale są ślady na niebie i ziemi wskazujące, że z tym panieństwem to była lekka przesada? A może, że w słowie "lekka" tkwi więcej prawdy w ocenie panny niż we wszystkich innych słowach? Tego jeszcze nie wiemy; wiemy że panna nie spodoba się w Waszyngtonie. Tak to jakoś jest, że kraj poważny jak już ustali priorytety polityki zagranicznej, to musi się ich trzymać, a nie działać "na odcinku" miłosnym zbyt otwarcie, bo któż od różni, czy to jeszcze flirt, czy już stręczenie?
Taka na przykład Francja i jej nowy prezydent. Też nabzdyczony. Wiecie państwo, co to znaczy: nabzdyczony? To nie znaczy: "nabzdyczony generalnie". To znaczy, że nie jest lubiany w Berlinie!
No i Francja w Berlinie lubiana nie jest. Ktoś mógłby powiedzieć, że nielubiana w Berlinie Francja byłaby naturalnym sprzymierzeńcem nielubianej w Berlinie i Moskwie Polski. I razem z Ukrainą, Litwą, Łotwą, Estonią, Finlandią, Wielką Brytanią, Danią dołaczylibyśmy do całego grona "nabzdyczonych". Ale nie dołączymy, bo w Berlinie już nas lubią więc straciliśmy cechę dzieki której do tego zacnego grona można być przyjętym.
Zauroczenia bywają bezpłatne, trwały związek wszakże kosztuje. Żeby za uczucie zapłacić przedmiotem naszego afektu uczyniliśmy Europejską Kartę Praw Socjalnych, czy jakoś tak się to tam nazywa. Przyjęliśmy, bo okazało się, że ci wszyscy którzy mówili, że karta jest groźna są wałami, a nie ludźmi myślącymi. Tak orzekli ludzie myślący w osobach Saryusza - Wolskiego, Geremka i Michnika et consortes. I teraz wiemy czemu nie chcemy być "nabzdyczeni", bo do grona "wałów" należało ostatnich trzech "nabzdyczonych"premierów Wielkiej Brytanii a i możliwy czwarty też bez wątpienia"wałem" będzie.
Dzieki zapowiedzi przyjęcia tego wiekopomnego dokumentu dowiedzieliśmy się również, że słowo "liberalizm" którego generalnie nie lubilismy, ale kojarzyliśmy miło takie liberalne postulaty jak: deregulacja gospodarki, zmniejszanie biurokracji, obniżanie podatków, zmniejszanie obciążeń socjalnych, uległo przedefiniowaniu.
Przyjęcie karty socjalnej, a więc implementowanie sobie na zawsze socjalnych zdobyczy ludu pracującego całej Europy bedzie musiało skończyć się regulacją gospodarki, zwiększeniem biurokracji, podatków i obciążeń socjalnych. Pierwsze jaskółki już widać, bo jak ZUS trzymał się mocno za socjalistów, tak będzie się trzymał mocno za liberałów, wszak to pozyteczna instytucja. Czy ktoś potrafi sobie wyobrazić Polskę bez ZUS-u? Nie, niczym wierzby, znicze, bigos, groch, kapusta i pamięc po powstaniach stał się naszym skarbem narodowym. A skarby utrzymywać trzeba.
I dowiedzieliśmy się jeszcze czegoś o naszym sąsiedzie zza Odry. Otóż wydawać by się mogło, że w jaki sposób i w jakim zakresie polski rząd zapewnia swoim obywatelom bezpieczeństwo socjalne to interesuje Polaków. A tu nie, nasz zachodni sąsiad okazał się narodem filantropów, który swoim zapewni, ale i sąsiadami - fakt, że za ich pieniądze - manną się podzieli. Bo przecież nikt nie przypuszcza, żeby wspomniana karta służyła w jakikolwiek sposób polityce niemieckiej! To czysta filantropia i troska.
Ciekawe, panie, co tam w Chinach o tym wszystkim myślą? Pewnie jeszcze nic, być może nawet nie zauwazyli, bo jak kiedyś do Paryża przyjechał Mao, to z miejsca zapytał o Republikę. No to mu klarują o Wielkiej Rewolucji, na co on się pyta: a kiedy to było? - W 1789 odpowiadają urzędnicy Republiki. - A to jeszcze za krótko, żeby cokolwiek przesądzać - podsumował przewodniczący i miał racje.
Inne tematy w dziale Polityka