Helena T. Helena T.
3010
BLOG

Literatura i blog, czyli jak się zemścić na swojej byłej

Helena T. Helena T. Kultura Obserwuj notkę 88

Przed dwoma dniami zakończył się kilkuletni, głośny proces wytoczony przez Weronikę Rosati Andrzejowi Żuławskiemu o naruszenie dóbr osobistych. Proces skandalizujący i przykuwający uwagę, bo i uczestnicy powszechnie znani, i szczegóły relacji frapujące, i tematyka przecierająca dopiero w Polsce prawnicze szlaki (w tym – pierwszy przypadek „cenzury prewencyjnej” dzieła literackiego i wycofania go ze sprzedaży).

Oto słynny reżyser gustujący w bardzo młodych partnerkach-aktorkach, po porzuceniu przez młodszą od siebie o 44 lata sympatię, obsmarowuje ją z wyraźnym upodobaniem, umieszczając jej postać pod pseudonimem (Esterka) w swojej książce o znaczącym w tym przypadku tytule „Nocnik”. W zamyśle autora 'nocnik' to dziennik pisany nocą; nie da się jednak tutaj uniknąć skojarzeń z zawartością nocnika w zupełnie innym i dalece mniej nowatorskim znaczeniu. Szczególnie, że nawiązania do osoby byłej sympatii przybierają w książce postać uwag w rodzaju: „szmata, w którą spuszczają się hollywoodzkie ch**e", czy też: bez peruki się nie ruszy, peruka ją powiększa, upiększa, jak i upiększa ją nachalno-kurewsko-egipski makijaż - w której wygląda staro, brzydko, wulgarnie...”.
Sąd ostatecznie (właściwie to nie ostatecznie, bo wyrok nie jest jeszcze prawomocny) zasądził na rzecz Weroniki Rosati zadośćuczynienie w wysokości 100 tys. zł od autora i wydawcy („Krytyka Polityczna”) oraz przeprosiny w mediach (nie w S24, niestety). Sąd nie przychylił się jednak do żądania Rosati, aby z „Nocnika” zostały usunięte fragmenty jej poświęcone (stanowiące ok. 25% książki), zaś wysokość zadośćuczynienia ograniczył do 100 tys. zł (domagała się 200 tys. zł).
Salomonowy iście wyrok. Żuławski i Sierakowski będą się musieli zrzucić na te 100 tys. zł dla Rosati, oraz opublikować przeprosiny, które z trudem przejdą Żuławskiemu przez gardło, ponieważ zwyczaj publicznego obsmarowywania byłych partnerek już dawno uznał on za swój przywilej intelektualnego ekshibicjonisty i narcystycznego światowca. Rosati zaś owszem, otrzyma przeprosiny i w postaci słownej, i finansowej, jednak po wsze czasy pozostanie już Esterką z książki Żuławskiego... Notabene, miejmy nadzieję, że z kolejnego aktu publicznej zemsty byłego narzeczonego (raper Tede na pożegnanie napisał o Rosati utwór, w którym wyrażał m.in. zadowolenie z faktu braku potomstwa ze swoją byłą partnerką: „Gdybym zaliczył wpadkę, robiąc wtedy Rosatkę, to przemyśl, jaką moje dziecko miałoby matkę”) wyciągnie ona wnioski na przyszłość dotyczące m.in. doboru potencjalnych partnerów.
Jakie wnioski może wyciągnąć przeciętny Kowalski z tej historii, poza zazdrością wobec Rosati, że nie dość, że stała się heroiną powieści, to jeszcze dostała za to 100 tys. zł, a także zazdrością wobec Żuławskiego, że może i drogo go to w sumie wyniosło, ale co z tego miał, to miał...? W Polsce nie obowiązuje prawo precedensowe, jednak mimo to wyrok ten pokazuje, że publiczna (bezkrwawa) zemsta również ma swoją cenę.
Andrzej Żuławski i Weronika Rosati  (gazeta.pl)
Oczywiście nie Żuławski pierwszy i nie ostatni zapewne, który szuka ujścia swoich emocji po bolesnym zakończeniu miłosnej relacji w publicznym paszkwilu. Literackie opisy kobiet to nie wyłącznie petrarkowe Laury.  Kto z nas dziś może być na 100% pewien, że to naprawdę Ewa, w wyniku aktu zawadiackiej niefrasobliwości, sięgnęła po owoc z drzewa dobra i zła, skazując nas wszystkich na porutę, trud i cierpienie? Być może rzeczywistość wyglądała nieco inaczej, ale przekaz pozostał...? A np. Lady Makbet? Może jakaś narzeczona tak dalece zaszła Szekspirowi za skórę, że postanowił ją uwiecznić w postaci bezwzględnej morderczyni? A Strindberg, złośliwie uwieczniający w swoich dziełach wszystkie swe kolejne żony, w atmosferze pomówień i skandalu? A, dajmy na to, Hłasko? Jak upokorzone musiały się czuć panie stanowiące pierwowzory jego kobiecych postaci, nawet tej zdawałoby się na pierwszy rzut oka niewinnej brunetki o mocnych nogach z „Pierwszego kroku w chmurach”? Ile pań opisanych przez Charlesa Bukowskiego klnie do dziś w żywy kamień, że w ogóle zbliżyły się do niego na odległość mniejszą niż bezpieczne 3 metry?
Co zatem w tej materii wolno, a czego nie wolno?
Załóżmy, że poznaję w S24 błyskotliwego blogera, który w realu okazuje się tyle interesujący co przystojny. Z blogerem tym łączy mnie następnie płomienne uczucie, a w konsekwencji nieplatoniczny, acz krótkotrwały, związek. Czy po zakończeniu tej - wykraczającej nieco poza zapisy netykiety - relacji miałabym prawo opisać całość wrażeń w notce na moim blogu, przedstawiając były obiekt moich westchnień w świetle jednoznacznie niekorzystnym, nie szczędząc intymnych szczegółów i moich refleksji dotyczących osobowości, inteligencji, fizyczności, rodziny, a także jego mało wzorcowego sposobu prowadzenia się? Czy miałabym prawo to zrobić, jeśli nie wymieniłabym jego danych personalnych, a jedynie nick? A co, jeśli używałby on jako nicka swojego prawdziwego imienia i nazwiska?
Albo gdybym miała fantazję wirtualnie pouwodzić jakąś większą ilość Bogu ducha winnych blogerów, naciągając ich na długie płomienne listy pełne opisów ich nieszczęśliwego pustego życia i wyznań wobec nieprzytomnie wyidealizowanej, wirtualnie archetypicznej Ewy (w tym przypadku – Heleny)? A potem opublikowałabym te listy hurtem, bez podawania nicków autorów? I co by zmieniało, gdybym jednak podała te nicki?
A gdybym na przykład nabrała zwyczaju umieszczania na swoim blogu rozmaitych, możliwie niekorzystnych zdjęć byłego męża, będącego osobą publiczną? Opatrując jego postać jedynie eleganckim, czarnym prostokątem na wysokości... oczu i prześmiewczymi komentarzami? I wysyłając mu link do mojego bloga?
Trzeba przyznać... kuszące.  ;)
 
Helena T.
O mnie Helena T.

` ` .

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (88)

Inne tematy w dziale Kultura