hildegarda hildegarda
72
BLOG

Co za cholerny fart

hildegarda hildegarda Rozmaitości Obserwuj notkę 37

Siedzimy sobie z Panem B. w Małym Cichym. Oczywiście, Żoliborz rulez, więc co i rusz wpadamy na jakąś znajomą z widzenia facjatę (w pokoiku obok mieszka nawet aktor teatralny, też z Żoliborza). Słowem, jeśli chcieliśmy ciszy, głuszy i dzikości, trzeba było pozostać na Suwalszczyźnie. A i tam przecież, dwa lata temu, pierwszego dnia urlopu wpadliśmy na kolegę z liceum, koleżankę z podstawówki, i jeszcze na kilkoro znajomych - z Żoliborza. W tym roku, podczas odpustu w Puńsku spotkaliśmy a/ kolegę z pracy pana B., b/grupę znajomych malarzy i rzeźbiarzy, którzy wyemigrowali nad Czarną Hańczę. Świat jest zadziwiająco mały – zwłaszcza latem.

Zdziwień innej natury również co niemiara, pierwsze takie, że oscypki nazywają się scypki i są do bani. Że owcza wełna kosztuje na targu w Nowym Targu 20 zł za kilogram i trzeba się jej nieźle naszukać. No i zdziwienie bardzo pozytywne: Stary Sącz, w którym czas się naprawdę zatrzymał dwieście lat temu, jest wyczyszczony, odnowiony, wypucowany. Po prostu piękny.
Nie wiem, czemu akurat kościółek przy klasztorze klarysek napełnia mnie takim błogim spokojem i pozwala się zanurzyć w metafizyce po uszy, pewnie każdy ma takie „swoje” miejsca.Odrobinę metafizyki w stanie skupienia płynnym kupiliśmy przy furcie klasztornej: jest to figurka świętej Kingi wypełniona wodą z jej cudownego źródełka. Ma ponoć cudowne właściwości. Większą dawkę metafizyki również w stanie płynnym kupiliśmy w Łącku. A było to tak. Weszłam do sklepu wielobranżowego i zapytałam o ich najsłynniejszy produkt regionalny. Pani za ladą bezradnie rozłożyła ramiona, za to stojąca za mną jejmość od razu wyrecytowała pożądany numer telefonu. Zadzwoniłam. Po pięciu minutach na parking przy łąckim kościele podjechał samochód i zdolny, dobry człowiek sprzedał nam porządną porcję metafizyki, która musi nam wystarczyć do przyszłych wakacji.
Drugie, po Starym Sączu, z miejsc duchowych, na mojej prywatnej mapie emocjonalnej, to Wiktorówki: byliśmy przedwczoraj i wrócimy jeszcze, żeby trafić na mszę. Zawsze chciałam pójść tam z moją rodziną. 20 lat temu szłam przez Wiktorówki do Doliny Pięciu Stawów i mało życia nie straciłam, bo się poślizgnęłam i zjechałam w dół, ku jakiemuś rumowisku. Nie bałam się: w końcu wróżka wywróżyła mi zamążpójście z wielkiej miłości i trójkę potomstwa (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wróżki są zakazane, bo Tekieli pracował w Brulionie). A wtedy, gdy wisiałam, to się jeszcze nie spełniło, więc wiedziałam, że zaraz mnie ktoś wciągnie. Tak i było: szedł jeden miły człowiek i wciągnął. Wczoraj tą samą trasą poszedł pan B. z naszym prawie pełnoletnim chłopakiem. Widzieli po drodze ojca, który niósł na rękach chore, wychudzone dziecko – po prostu szkielecik. Żeby mu pokazać góry.
A ja dziś myślałam o Basi, mojej koleżance ze szpitala w Lublinie, gdzie leżałam na początku lat 80. Moja operacja mnie wyleczyła, jej operacja dała niewiele. Basia siedzi na wózku w swoim domu i leczy złamaną po raz trzydziesty rękę: cierpi na wrodzoną łamliwość kości. Mam ją na gadu gadu (znalazła mnie przez naszą-klasę). Basia lubi słyszeć o tym, że ludziom dzieje się dobrze. Dziś też mi życzyła udanej wycieczki.
Co za cholerny życiowy fart, swoją drogą. I takie fajne, zdrowe, śliczne dzieci! No i jeszcze takie słońce jak dziś...
hildegarda
O mnie hildegarda

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości