Dzisiaj w Kościele Powszechnym uroczystość Zwiastowania Pańskiego. Ale mimo, że jest ona od wieków przypominana w pierwszej radosnej tajemnicy Różańcowej, to, wydaje mi się, jest to w świadomości przeciętnego katolika święto trochę niedoceniane.
Przede wszystkim dlaczego dzisiaj? Dlaczego 25 marca? To proste. 25 marca wypada dokładnie dziewięć miesięcy przed 25 grudnia, a 25 grudnia obchodzimy Boże Narodzenie. Jest zatem oczywiste, że skoro uznaliśmy, że Jezus narodził się 25 grudnia, to archanioł Gabriel musiał złożyć swą wizytę Maryi dziewięć miesięcy wcześniej.
Oczywiście zarówno 25 grudnia, jak i konsekwentnie 25 marca to są daty umowne, symboliczne, choć wcale nie oznacza to, że muszą być nieprawdziwe. Pisząc przed trzema miesiącami o dniu Bożego Narodzenia argumentowałem, że Pan Jezus naprawdę urodził się pod koniec grudnia. Jednak choć jest to bardzo prawdopodobne, stuprocentowego dowodu mieć nie mogę. Nie ma to też większego znaczenia, bo wymowa tych dat jest piękna niezależnie od tego, czy są one prawdziwe, czy też właśnie zaledwie symboliczne.
Koniec grudnia to jest okres, gdy zaczyna po raz pierwszy od pół roku przybywać dnia. Jezus jest Światłością Świata, nic więc dziwnego, że właśnie wtedy obchodzimy Jego narodziny. Pod koniec marca z kolei po raz pierwszy od pół roku mamy widoczne słońce przez większą część doby. Światłość pokonała moce ciemności. Pokonała, bo Światłość stała się człowiekiem, co właśnie dziś świętujemy i zwyciężyła siły ciemności, co świętować będziemy za dziesięć dni, w Niedzielę Wielkanocną.
Maryja, jak każdy z nas, jest Dzieckiem Bożym. Jest Córką Niebieskiego Ojca. Ale w przeciwieństwie do każdego z nas jest także Oblubienicą Ducha Świętego i Matką Syna. Zatem jej relacja do Trójcy Świętej jest unikalna. Żaden człowiek w całej historii ludzkości nie został tak wywyższony, tak uhonorowany, czy też obdarzony takimi błogosławieństwami. To jest niezwykle zaszczytna rola. Rola, której wymowę trudno wręcz ogarnąć naszym rozumem.
Rola Maryi jako Oblubienicy Boga nie jest do tego wcale symboliczna. Jest jak najbardziej realna. Jej związek z Duchem Świętym jest tak realny, że zaowocował poczęciem prawdziwego Człowieka. Bo przecież choć Jezus jest Synem Bożym od zawsze i nie było nigdy takiego momentu, by nie był On Drugą Osobą Trójcy Świętej, to jednak Człowiekiem stał się dopiero wtedy, gdy Ona rzekła "tak", a Duch Święty na nią zstąpił.
Z tego faktu wynika kilka konsekwencji. Przede wszystkim pokazuje on nam, że dogmat o Dziewictwie Maryi jest nie tylko prawdziwy, ale konieczny. Skoro bowiem Maryja jest realnie i rzeczywiście Oblubienicą Ducha Świętego, to Święty Józef, aczkolwiek legalnie jest to Jej małżonek, to faktycznie może on być "tylko" Jej opiekunem, a związek ich musi być związkiem platonicznym,
Po drugie na przykładzie Wcielenia Pana Jezusa widzimy wyraźnie, czym jest aborcja. I to nie tylko aborcja dziecka, które wygląda już jak dziecko, ale także dziecka, które jest dopiero zygotą, czy embrionem. Dziecka we wczesnym okresie życia.
Jezus jest Bogiem. Trudno wręcz powiedzieć "był", bo On zawsze JEST. Mamy tu problem niedoskonałości, braku precyzji języka. Jak On sam powiedział: "Zanim Abraham stał się, Ja jestem." (J 8:58) Przerwanie ciąży Maryi nawet w godzinę po tym, jak Duch Święty na Nią zstąpił, byłoby zabiciem samego Boga, byłoby zamordowaniem Jezusa.
Dlatego właśnie Kościół sprzeciwia się wszelkim medycznym zabiegom w wyniku których tworzy się i zabija ludzkie życie. Niezależnie bowiem od tego, czy ten etap naszego rozwoju nazwiemy zarodkiem, zygotą, embrionem, płodem, czy jak kto jeszcze chce, w niczym nie zmienia to faktu, że zabicie takiego życia jest zabiciem unikalnej i bardzo konkretnej osoby. Inaczej mówiąc, gdyby ktoś zabił zygotę, którą ja byłem pól wieku temu, to właśnie ja nigdy bym się nie urodził. To właśnie mnie by zabito. To ja nie miałbym nigdy szans na przeżycie tych pięćdziesięciu lat. Moi rodzice być może mieliby innego syna, ale byłby to mój brat, nie ja. Ja byłbym martwych człowiekiem, bez szans na przeżycie tylu wspaniałych lat.
Wiem, że są ludzie argumentujący, że zygota nie jest jeszcze człowiekiem. Cóż, każdy może negować oczywiste fakty. Bóg chcąc pokarać ludzi odbiera im rozum. Jednak nic nie jest w stanie tego zmienić, że Jezus był Bogiem na tysiąc lat przed Wcieleniem, i na sekundę przed tym momentem. Był Nim w momencie, gdy Duch Święty zstąpił na Maryję i był Nim, już posiadając ludzką naturę, jako Bóg Wcielony, minutę po Zwiastowaniu. Naturę tę ma Syn Boży do dzisiaj i na zawsze już pozostanie On Osobą Boską mającą dwie natury: Boga i Człowieka.
Ja, choć nie istniałem przed moim poczęciem, to jednak zaistniałem właśnie na dziewięć miesięcy przed moimi urodzinami. Nie zjawiłem się nie wiadomo gdzie i kiedy, nie znalazła mnie mama w kapuście i nie przyniósł mnie bocian. To, skąd się biorą dzieci wiedzą dziś nawet … dzieci. Wiedzą, bo to nauka, nie Kościół, nam mówi kiedy.
A gdyby nawet przyjąć argumentację tych nawiedzonych ideologów, negujących podstawowe wręcz fakty naukowe, którzy w zupełnie sztuczny sposób starają się odłączyć "osobę" od "organizmu" i przyznając, że płód jest organizmem posiadającym co prawda DNA gatunku homo sapiens, ale nie jest jeszcze osobą ludzką, to i tak pozostaje pytanie: Czy mają oni pewność? I jeżeli twierdzą, że tak, to na jakiej podstawie? A jeżeli nie mają tej pewności (bo też wcale jej mieć nie mogą), to dlaczego dopuszczają możliwość zabijania kogoś, kto może być osobą ludzką?
Gdy jesteśmy na polowaniu i obok poruszą się zarośla, nikt nie może tak po prostu wypalić w nie z dwururki, bo być może to, co tam hałasuje to nie jest człowiek. Gdy jedziemy samochodem, a na drodze leży coś pod płaszczem, jakieś wystające nogi, czy buty, to przecież nie możemy tak po prostu przejechać po tym tylko dlatego, że nie jesteśmy pewni, czy to jest człowiek. Gdy nie mamy pewności, zakładamy, że to jednak może być człowiek i dopóki z całą pewnością nie wiemy inaczej, nie wolno nam postępować inaczej.
Dlaczego zatem w przypadku dzieci nienarodzonych jest inaczej? Dlaczego tu zabijamy nie wiedząc, czy przypadkiem nie jest to ludzka osoba? Bo jest mała i nic nam nie zrobi? Bo jest w naszym brzuchu? Bo jest to legalne? A jak nie jest legalne u nas, to takie się stanie po przejechaniu kilkuset kilometrów? I kto tu jest zacofanym moherem, nie potrafiącym logicznie myśleć, a kto światłym, rozumnym i cywilizowanym człowiekiem?
Dzisiejsze święto coraz bardziej staje się dniem, w którym pamiętamy o nienarodzonych dzieciach. I widać coraz wyraźniej, że nadchodzi szybkimi krokami dzień, gdy wszyscy sobie w końcu uświadomią potworność wszelkich zabiegów zabijających nienarodzonych. Od aborcji, przez klonowanie, zabiegi in vitro, aż po badania na płodowych komórkach macierzystych. Takie akcje, jak "40 Days for Life", która właśnie się kończy w Niedzielę Palmową, czy marsze i wiece, będą coraz popularniejsze i nie ustaną, dopóki wszyscy nie dostrzegą potworności aborcji.
Coraz więcej młodych ludzi spostrzega siebie samych jako "abortion survivors". Może nie w takim sensie, jakGianna Jessen, ale na pewno w takim sensie, jak spostrzegali się Żydzi, którzy przeżyli wojnę. Procentowo bowiem mamy dziś na świecie właśnie taki sam holokaust i coraz więcej młodych ludzi, zwłaszcza w USA, w Europie Zachodniej, czy Rosji, uważa się za szczęściarzy, którzy przeżyli.
Zatem gratulacje dla szczęśliwej przyszłej Matki. I choć od początku wiedziała Ona, że Jej radość będzie zawsze pozostawała w cieniu Krzyża, który stanie się kresem ziemskiej wędrówki Jej Syna, to nigdy nie przestała być szczęśliwą. Prawdziwe szczęście bowiem nie jest głupią radochą, czy płytkim uczuciem wesołości. W tym sensie, choć z bolącym sercem i łzami w oczach, Maryja właśnie pod Krzyżem była najszczęśliwsza. Tam bowiem na własne oczy zobaczyła, jak wielką miłością, miłością "do końca" umiłował nas Jej Syn.
W dziesięciu najbliższych dniach Kościół przypomina nam te cudowne Tajemnice, od Zwiastowania, poprzez Śmierć i Zmartwychwstanie, aż po Wniebowstąpienie. Po czterdziestu dniach postu nastąpi czterdzieści dni radości, zakończonych wstąpieniem Jezusa do Nieba. Tak, jak Jezus najpierw zstąpił z domu Ojca, by za sprawą Ducha Świętego i dzięki "fiat" Maryi przyjść do nas i stać się jednym z nas, tak wkrótce powróci tam, by nam przygotować miejsce tam, gdzie jest "mieszkań wiele". A zatem… niech się zaczyna to coroczne, choć równocześnie odwieczne i ponadczasowe misterium.
Inne tematy w dziale Rozmaitości