Piątek. wyjazd do Torunia. Pociągiem, z przesiadką w Warszawie. Już nie te czasy, gdy szalałem pierwszą klasą w InterCity. Albo pociągi są droższe, niż …naście lat temu, albo ja na starość się robię sknerą/rozważnym mędrcem (niepotrzebne skreślić). Jednak gdy jeden pociąg kosztuje 40 złotych, a drugi, taki sam – 111, tylko dlatego, że teoretycznie jedzie 20 minut krócej, to dla mnie wybór jest oczywisty.

I te napisy w wagonach… Wszędzie w Polsce wszystko jest w dwóch językach: Po polsku i po angielsku. Prawie jak Ameryka, gdzie wszystko jest teraz po angielsku i hiszpańsku. Ma to sporo sensu, w obu przypadkach 95% ludzi, którzy się tam znajdą, zrozumie. Sieroty po PKP mają jednak inną logikę. Za komuny było w czterech językach, teraz, w nowiutkich wagonach dalej jest w tych samych czterech językach: Polski, rosyjski, francuski i niemiecki. Co z tego, że cały świat mówi dziś po angielsku, koleje nie lubią Anglików, bo to chuligani i niszczą po meczach wagony, więc niech się za karę uczą rosyjskiego.

Z dworca w Toruniu autobus linii 11 ma przystanek kilkadziesiąt metrów od siedziby radia.

Po chwili gościnnie wita mnie pani recepcjonistka i proponuje herbatę, posiłek i pokój, bym się mógł odświeżyć.

Po szybkim prysznicu mogłem odwiedzić kaplicę, pomodlić się i miałem też okazję zajrzeć do studia, a konkretnie do tej jego części, gdzie technicy czuwają nad jakością nagrań.

Później powróciłem do kaplicy, na Mszę, odprawioną przez ojca Piotra Andrukiewicza. Muszę tu szczerze powiedzieć, że byłem bardzo podbudowany i homilią i samą liturgią.
Oczywiście nie mnie kogokolwiek oceniać, zawsze się boję, że się staję czasami "agentem policji liturgicznej", ale czasem trudno tego uniknąć. W Stanach chodzę na Mszę w rożnych parafiach i w różnych diecezjach. I to, co widuję czasem nie jest dokładnie tym, co nam daje nasza Matka – Kościół. Są kapłani, którym się wydaje, że liturgia należy do nich, nie do Kościoła, więc mogą sobie dowolnie zmieniać słowa liturgii, a homilia nie jest rozważaniem na temat czytań, ale okazją do przyjacielskiej pogawędki na dowolne tematy.
U ojca Piotra jednak było inaczej. Liturgia nie tylko uroczysta, wiele części Mszy pięknie odśpiewane, ale także wiele stałych części Mszy po łacinie i to "z głowy", co świadczy o tym, że jest to tam raczej normą. Wiem, że to, co piszę, jest pewnie oczywiste dla stałych słuchaczy Radia Maryja, ale ja do nich nie należę, a przynajmniej nie należałem do tej pory. Jednak dla takich homilii, jak ta, którą usłyszałem w piątek, warto częściej włączać to radio. A po Mszy – adoracja Najświętszego Sakramentu.

Nieuchronnie zbliżał się termin naszej audycji. Ojciec Piotr Andrukiewicz porozmawiał ze mną chwilkę, choć to chyba bardziej ja paplałem, nie bardzo go dopuszczając do głosu. Tak więc, gdy w końcu audycja się zaczęła, do końca nie miałem pojęcia, jaki ona przybierze kształt. Wolałbym chyba format wywiadu, pytań i odpowiedzi, ale bardziej się z tego zrobił mój monolog. Błogosławieni cisi…
Nie macie pojęcia, jaki takie doświadczenie ma wpływ na przewód trawienny i nerwowy człowieka. Może za którymś razem rutyna pozwala pokonać tremę, ale dla mnie był to radiowy debiut. Co więcej, my wcale nie siedzieliśmy obok siebie. Tam nie ma armii etatowych ludzi obsługujących taką audycję. Ja byłem w studio sam, ojciec Piotr odbierał telefony, puszczał muzykę, sterował pulpitem kontrolnym i prowadził audycję. Wszystko to jednak "zza szybki", a ja i jego i telefony słuchaczy słyszałem z głośników. A ponieważ po 30 latach jazdy ciężarówkami nie mam już takiego słuchu jak dawniej, dodatkowym stresem było to, że nie usłyszę pytań słuchaczy.

I choć, moim zdaniem, nic nie szło tak, jak sobie zaplanowałem, to ojciec Piotr nie okazywał niezadowolenia, a nawet zaproponował mi wyjazd z Radiem Maryja na pielgrzymkę na Jasną Górę, bym tam dał swoje świadectwo. I trochę żal, że inne zobowiązania nie pozwolą mi z tego zaproszenia skorzystać. Po audycji jeszcze wspólna modlitwa na antenie, pamiątkowe zdjęcie z ojcem Piotrem i czas na spanie.

Zasnąłem pewnie koło pierwszej, a o piątej pobudka, bo trzeba ruszać w dalszą drogę. Nasza pielgrzymka nigdy nie ma końca, a na mojej drodze kolejnym etapem była Lednica. O tym jednak napiszę już w osobnej notce.

PS. Fotki, po kliknięciu, powiększą się. Bezpośredni, łatwy do zapamiętania link do tego bloga, to www.jaskiernia.com , albo www.hiob.us do siostrzanego bloga na Frondzie, gdzie są notki z wszystkich dni mojej pielgrzymki.