Parę lat temu podczas spotkania towarzyskiego, jednym z tych na których rozmawia się o wszystkim i o niczym, pojawił się temat filmu „King Kong“ z 2005 roku, że jest to tak znakomita wersja, że lepszej już się zrobić nie da, ewentualnie każda następna będzie jedynie tylko lepsza technicznie.
Temat umarł śmiercią naturalną, osobiście też mnie to nie zajmowało, aż do momentu gdy po paru latach, przy kolejnej rozmowie o wszystkim i niczym, ktoś powiedział, że jeżeli chcemy wiedzieć jak naprawdę wyglądałoby bliskie spotkanie trzeciego stopnia z King Kongiem, to musimy obejrzeć „Kong: Skull Island“.
No i faktycznie, dokładnie tak by wyglądało jak tam pokazano i nie ma tam „pięknej” rzuconej bestii na pożarcie, w jej miejsce jest „piękna”, która mówi o sobie, że jest korespondentką antywojenną i doskonale umie sama o siebie zadbać. A z Kongiem łączy ją tylko tyle, że Kong przestaje ją od pewnego momentu traktować jak wroga, dzięki czemu w innym miejscu ratuje jej życie.
Ale – czy tylko o to chodzi?
O widowisko coraz lepiej pokazane technicznie i zmiany w fabule?
Klasyczny „King Kong“ jest opowieścią z cyklu „o pięknej i bestii“, gdzie dobro i zło nie jest tym, co widzimy na pierwszy rzut oka. Opowieść o Kongu, o pięknej i bestii, uczy nas, by nie być powierzchownym w ocenach. Że dobro i zło to są sprawy bardzo skomplikowane, że ocena czy coś jest dobrem czy złem wymaga wiedzy i głębokiej refleksji. Że nie należy być w życiu pochopnym.
Różnica pomiędzy „King Kongiem“ z roku 1933, a tym z roku 2005 jest taka, że ten pierwszy był przeznaczony dla widza, którego Wielki Kryzys dotykał, a ten drugi, przeznaczony jest dla widza, któremu trzeba opowiedzieć, co to był Wielki Kryzys.
A „Kong: Skull Island“ 2017 ?
Nie jest to opowieść o pięknej i bestii, ale podstawowa różnica jest w drugim dnie obrazu.
Klasyczny „King Kong“ składa się z dwóch części: pierwszej „Skull Island“, gdzie Kong sobie mieszka, i drugiej „New York“, gdzie ginie. Co jest opowieścią, że cywilizacja niszczy naturę. Co było efektem obserwacji industrialnej eksplozji wieku pary i elektryczności.
„Kong: Skull Island“ składa się, co sam tytuł wskazuje, tylko z jednej części, „Skull Island“ właśnie, gdzie Kong sobie mieszka i przegania intruzów. Co jest opowieścią, że cywilizacja w starciu z naturą – przegra. Co jest jest efektem naszych obserwacji, nas – dotkniętych światową pandemią i coraz bardziej niebezpiecznymi efektami drastycznych zmian klimatycznych.
I to jest dokładnie ten moment, w którym remake przeskakuje wcześniejszą wersję. Że nie jest to jedynie mniej lub bardziej udana powtórka z rozrywki, a powód do kolejnych przemyśleń.
„Kink Kong” 1933 jest dzieckiem społeczeństwa industrialnego z jego wizjami i problemami, „Kink Kong” 2017 jest dzieckiem społeczeństwa postindustrialnego z naszymi wizjami i problemami.
To kto i kiedy przeskoczy „Kong: Skull Island“ ?
.
Inne tematy w dziale Kultura