Pan premier nie ma konta oczywiście z pobudek patriotycznych. Ostrożność do wprowadzenia w Polsce euro wynika również z pobudek patriotycznych. I nie jest to wcale obskurantyzm, czy niechęć do banków z zagranicznym kapitałem. Pan premier po prostu nie chce przykładać ręki do bałaganu, a na kwestie porządkowe pan premier jest bardzo czuły, co wyraził ostatnio stwierdzeniem, że chaos, bałagan i anarchia panują w sejmie.
Ostatnio pokazałem, jak kontrolując ceny i płace, można osiągnąć chaos. Jednak takie instrumenty jak płaca/cena minimalna/maksymalna nie są jedynymi służącymi centralnemu sterowaniu cenami, gdyż istnieje jeszcze taki wynalazek jak stopy procentowe [notabene ostatnio też podniesione].
„Ludzie pieniądze wam się należą!”, „Po co zamrażać pieniądze na lokacie?” tak reklamują się banki. Komunistom zależało na likwidacji własności prywatnej jako źródła wszelkiego zła. Jednak w realnym socjalizmie doszło tylko do deprecjacji pieniądza. Jednak pieniądz można w łatwy sposób zdeprecjonować w kapitalizmie. Istotą kapitalizmu jest kapitał, a więc banki. Jest to oczywiście truizm, ale chodzi mi tylko o ustalenie uwagi.
W gospodarce wolnorynkowej bank komercyjny jest głównie pośrednikiem w pożyczaniu pieniędzy, natomiast w kapitalizmie jest przede wszystkim twórcą pieniądza. Kreacja pieniądza przez bank komercyjny, polega na tym, że bank pożycza pieniądze z kont a vista. Posiadacz wkładu dalej ma prawo do całej sumy swoich pieniędzy, mimo że część jego pieniędzy pożycza komu innemu bank. Tę część, której nie pożyczył bank stanowią rezerwy, na wypadek, gdyby z kont a vista chciano wypłacić pieniądze, przy czym bank zakłada, że nie wszyscy na raz chcą te pieniądze wypłacić. Załóżmy, że rezerwa banku wynosi 0,1 – tzn. z każdego 1000 zł bank pożycza 900zł a 100zł zatrzymuje na wszelki wypadek. Ale te pożyczone 900 zł znowu trafi do jakiegoś banku i bank pożyczy kolejne 810 zł, które po dokonaniu zakupu przez kredytobiorcę trafi znów do jakiegoś banku, który pożyczy 729 zł. Kolejne pożyczkowe iteracje zamieszczone są w tabelce poniżej:
1
|
1000
|
2
|
900
|
3
|
810
|
4
|
729
|
5
|
656,1
|
6
|
590,49
|
7
|
531,441
|
8
|
478,2969
|
9
|
430,46721
|
10
|
387,42049
|
11
|
348,67844
|
12
|
313,8106
|
13
|
282,42954
|
14
|
254,18658
|
15
|
228,76792
|
16
|
205,89113
|
17
|
185,30202
|
18
|
166,77182
|
19
|
150,09464
|
20
|
135,08517
|
...
100
|
0,0295127
|
suma
|
9999,7344
|
Suma ta dąży do 10000. Ale już po 20 takich operacjach wynosi 8784,233 , a 30 - 9576,088. Jeśli nie wszystkie pieniądze trafiają z powrotem do banku, tempo kreacji pieniądza będzie mniejsze. Jednak w współczesnych elektronicznych przepływach bezgotówkowych - czy nawet przy powszechnym posługiwaniu się czekami – skłonność do trzymania gotówki będzie minimalna a tempo kreacji pieniądza duże.
A co ma wspólnego z tym bank centralny? Bank centralny jest socjalnym zabezpieczeniem, na wypadek gdyby wierzyciele zwróciliby się do banku o wypłatę większej ilości pieniędzy niż założona rezerwa (pamiętajmy, że część wierzycieli została wytworzona sztucznie, bo dostała pieniądze ze sztucznego kredytu). Państwo nie może być obojętne wobec takiej krzywdy obywateli, jakiej dopuścił się wstrętny kapitalista, więc pożycza bankowi pieniądze na określony procent (stopa redyskontowa). Wszystko byłoby klawo, gdyby nie to, że bankierzy nie są ani tacy źli, ani głupi. Bankier nie może sobie pozwolić na zbyt niskie rezerwy i ryzyko bankructwa, tak jak każdy przedsiębiorca nie może sobie pozwolić na produkowanie bubli. Jednak państwo ustala wysokość rezerwy poniżej tej, którą ustaliłby bankier. Ponieważ bankier ma zabezpieczenie w postaci taniej pożyczki, to od banku centralnego pożycza więcej pieniędzy niż bez takiego zabezpieczenia. Bank centralny nie jest de facto zabezpieczeniem w razie kryzysu, a sam ten kryzys tworzy, bo ludzie pożyczają dużo więcej (niż bez takiego „zabezpieczenia”). W skrajnych przypadkach bank komercyjny pożycza na niski procent pieniądze od banku centralnego i od razu po wyższym procencie pożycza ludziom. W tym przypadku sztuczność istnienia banku centralnego jest ewidentna.
Co to ma wspólnego z gospodarką? Wydawałoby się, że tanie kredyty to nic złego, bo dzięki tym kredytom mogą przecież inwestować więcej. Tak tylko rachunek ekonomiczny przedsiębiorców zostaje zaburzony. Powstają interesy na granicy opłacalności i zaraz potem upadają. Poza tym ponieważ produktów jest dużo więcej niż było, ceny powinny spaść, by można było te produkty sprzedać. Jednak prawdopodobnie musiałyby lekko spaść płace – te jednak ograniczone są płacami minimalnymi i roszczeniami związków zawodowych. Stopy są więc obniżane by było pieniądza więcej, a boom sztucznie podtrzymywany. W którymś momencie ta bańka pęka i jest kryzys. Na to oczywiście nakłada się giełda, bo część tych sztucznych pieniędzy idzie w giełdę, więc wycofanie ich powoduje bessę. Oczywiście spadają płace nominalne, realne wcale nie muszą wiele spaść, bo przecież spadają i ceny. Zarabiają natomiast ludzie mający oszczędności, bo wartość pieniądza rośnie.
Tak mniej więcej doszło do Wielkiego Kryzysu w USA na przełomie lat 20 i 30. Problemu nie zauważono, bo ilość towarów rosła proporcjonalnie do wykreowanych przez banki pieniędzy. W pewnym momencie była duża ilość „nowych” towarów, a część kredytów została spłacona, więc podaż pieniądza spadła. Ponieważ Hoover uznał, że deflacja z jakiś powodów jest zła, zaczął propagować ideę stabilizacji cen. Mało tego próbował wmówić największym przedsiębiorcom, że nie warto obniżać pensji pracownikom, bo wtedy będą mogli kupić mniej ich towarów (oczywiście to samo można osiągnąć przez obniżenie cen). Sztucznie wysokie płace zostały utrzymane i pojawiło się bezrobocie (przedsiębiorcy zamiast równo obniżyć płacę pracownikom musieli część ich zwolnić). Oczywiście bezrobotni zasilili roboty publiczne. Wielcy przedsiębiorcy zgodzili się na taki bezsens, ponieważ z racji tego, że zatrudniali najwięcej ludzi, mieli być najbardziej dotowani przez państwo tanimi kredytami. Chodziło o stworzenie układu i zabezpieczenie się przed konkurencją małych przedsiębiorstw. Państwo na ten szczytny cel dotowania bogaczy pod płaszczykiem walki z bezrobociem emitowało obligacje (samym obniżeniem stóp już niewiele dało się zdziałać) a potem drastycznie podniosło podatki (z jakiś 12% do 24%). Ekonomiści mówią o przegraniu gospodarki czy przeinwestowaniu. Jak widać jest to raczej lumpeninwestowanie, bo inwestycje idą głównie w dziedziny „promowane” przez rząd. Jest to de facto inwestycja w oligarchię. Oczywiście nikt nie martwi się małymi firmami, że upadły.
Jednak nie zawsze tanie kredyty czy inflacja mogą pobudzić gospodarkę. Czasami jest stagflacja, bo pobudzone zostają same ceny. Prawdopodobnie przyczyną stagflacji jest również samo państwo, bo biurokracją oraz idiotycznymi przepisami hamuje powstawanie nowych przedsiębiorstw. Na skutek taniego kredytu rosną ceny. Np. mieszkań.
Ostatnio w U.S.A też się zatrząsł rynek mieszkań. Z relacji znajomych wiem, że powstała pewnego rodzaju euforia. Tanie kredyty z jednej strony spowodowały szok popytowy na mieszkania (przy stopie procentowej o śmiesznie niskiej wartości 1%). Deweloperzy zwęszyli koniunkturę. Część pracowników większych firm odeszło i założyło własne firmy. I nagle okazało się, że deweloperzy zostali z mieszkaniami, których nie mogą sprzedać (a zlecali budowy, bo wydawało się, że bonanza będzie trwać wiecznie). A nowe firmy budowlane z kredytami inwestycyjnymi (na narzędzia) jak i ich właściciele i pracownicy z kredytami konsumpcyjnymi akonto przyszłych złotych gór.
Podobno w tym kryzysie winne też były „fundusze headgingowe z korzystnym lewarowaniem”. Ten lewar finansowy to był kredyt w banku na kupno - no właśnie i to jest najdziwniejsze - obligacji banku. Bank wypuszczał obligacje akonto swoich przyszłych dochodów z kredytów - w szczególności, że zyski z kredytów miały być większe dzięki możliwości pożyczania pieniędzy ze sprzedaży obligacji. No a fundusz brał kredyt, bo przecież obligacje były dobrze oprocentowane. (Prawdopodobnie by szybko sprzedać jakiemuś frajerowi, bo przecież sprawa musiał prędzej czy później rypnąć).
Ludwig von Mises napisał kiedyś, że jeżeli socjalistyczna gospodarka planowo-rozdzielcza miała by jako tako działać to muszą istnieć ceny, bo tylko one zapewnią możliwość planowania. Wieść gminna głosi, że Sovieci czerpali orientacyjne ceny z Amerykańskich katalogów, by ustalać zapotrzebowanie na dane towary. Aczkolwiek były absurdy cenowe tzn. można było np. sobie z porządnych bukowych linijek zrobić boazerię. Jednak, gdy bank centralny (albo rada tego i owego) nie zna prawdziwej ceny pieniądza, to jak może planować przyszły wzrost gospodarczy, a przedsiębiorstwa jak mogą planować interesy? A nie może jej znać, bo niby z jakiego państwa ma ściągnąć te dane? Przecież w większości krajów istnieją banki centralne i nierynkowe są ceny pieniądza (wysokości odsetek od kredytów). Nic dziwnego, że jak za komuny opłacało się przetopić plastikową wanienkę na pistolet zabawkę („Zmiennicy”), to pewnym funduszom opłaca się brać kredyt na zakup obligacji banku.
Jak widać premier trzymając pieniądze w skarpecie, nie chce doprowadzić do ich cudownego rozmnożenia przez bank, a co za tym idzie inflacji i rozpoczęcia cyklu koniunkturalnego kończącego się kryzysem. Premier więc nie chce bałaganu w gospodarce. Premier jest też ostrożny wobec euro, bo wspólna waluta tylko wzmogłaby ekspansję kredytową. Notabene wmawianie ludziom przez eurokratów, że operowanie wspólną walutą jest łatwiejsze, jest czystą hipokryzją. Europa już miała kiedyś wspólną walutę i był to pieniądz kruszcowy. Pan prezydent powiedział kiedyś panu Tuskowi w programie „Prosto w oczy”, że istnieją inne szkoły ekonomiczne niż monetarna Miltona Friedmana. Pojawia się więc pytanie – „Jaką szkołą ekonomiczną fascynują się bracia?” Są dwie możliwości – bardziej socjalistycznie jest keynesizm a bardziej liberalnie szkoła austriacka. Keynesizm odpada, bo wg Keynesa premier byłby chomikiem (hoarderem), który chomikuje oszczędności (hoarding) tak potrzebne biznesowi. Oczywiście jest to bez sensu, bo biznes bez pieniędzy premiera doskonale sobie poradzi ustalając ceny na niższym poziomie. Pan premier trzymając u siebie oszczędności nie tylko zmniejsza podaż pieniądza poprzez ograniczenie ekspansji kredytowej (przykładowe 10 000zł z 1 000 zł), ale też zmniejsza bazę monetarną (nie ma tego przykładowego 1 000zł na rynku). Notabene bank centralny „stabilizując ceny” zmniejsza bazę monetarną poprzez sprzedaż oprocentowanych bonów (kolejne narzędzie oprócz stóp). Ludzie dostają bony a bank centralny chomikuje na jakiś czas te pieniądze. Bank musi jednak ludziom za to zapłacić – bony są oprocentowane. Pan premier oddaje taką przysługę krajowi za darmo i robi to dłuższy czas niż okres emisji bonów. Aczkolwiek może traktować sprawę ambicjonalnie jako osobistą walkę z ogólnoświatowym układem. Poza tym Keynes na jakiejś konferencji stwierdził, że Polska nie powinna być niepodległa. Jest więc z definicji wrogiem naszej kochanej ojczyzny.
Drogą eliminacji zostaje więc szkoła austriacka, której czołowego przedstawiciela von Misesa już przywołałem.
"The market is a democracy in which every penny gives a right to vote." [Ludwig von Mises]
"The battle is a democracy in which every sword gives a right to vote." [Jerzy hr. Ponimirski]
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka