Patrzący, Jakub Zalepa
Patrzący, Jakub Zalepa
Jakub Zalepa Jakub Zalepa
363
BLOG

Technologia, polityka i Mefistofeles

Jakub Zalepa Jakub Zalepa Internet Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Dawniej władze publiczne miały monopol na sterowanie zachowaniami ludzi poprzez organizację społeczną, czy przedsięwzięcia propagandowe. Dzisiaj, poprzez technikę, sprawa się skomplikowała i do roli graczy na rynku informacyjnym pretenduje wiele podmiotów. Łatwe odzyskanie przewagi podmiotów publicznych może zapewnić ochrona danych osobowych, zwłaszcza że znajdują one zastosowanie wszędzie.

Do momentu wprowadzenia RODO wielka polityka właściwie nie interesowała się technologią. Głównym przedmiotem troski były prawa autorskie, bo musimy pamiętać, że wielkie przedsiębiorstwa mające jeszcze większe plany na przyszłość to często firmy biotechnologiczne, które próbują patentować geny, co niekiedy się udaje. Potem uzbrojone w patenty straszą rolników i innych słabszych finansowo partnerów, uzyskując potrzebną “przestrzeń”, czasem całkiem realną, w postaci choćby ziemi. Tak, czy inaczej mechanizmy zbiorowe, maszyneria społeczna, wydaje się wkraczać w dziedzinę bliską nam, podobnie jak niegdysiejsza propaganda nakazująca wszystko rozumieć w duchu określonego ustroju.

Rozporządzenie ma aż 99 artykułów i należy do najbardziej opasłych, z którymi musiałem się zapoznawać. To daje pewne pojęcie o skali komplikacji norm, których wszyscy mamy przestrzegać. Jak informuje jego preambuła, chodzi o ochronę naszych praw do danych osobowych, czyli w zasadzie praw obywatelskich. Jednak w tej samej preambule jest mowa o tym, że państwa członkowskie Unii Europejskiej, i inne podmioty zresztą też, na wielką skalę wymieniają się danymi osobowymi. No, ale przecież ze strony państw, naszych przedstawicieli i obrońców, nic nam nie może grozić. Zapisy w pamięci urządzeń technicznych w zasadzie chroni tajemnica korespondencji oraz przepisy o możliwości żądania jej ochrony jako dobra osobistego. Niechciany wgląd w nasze sprawy zawsze narusza jedno z tych praw. Czy więc nowa regulacja była potrzebna? Otóż okazuje się, że tak - “dla większej pomyślności obywateli” i w “służbie ludzkości”. Takie ogólniki pozwalają podciągnąć wiele pod ochronę danych osobowych. 

W pierwszej kolejności chodzi więc o to, że: ”różnice w stopniu ochrony praw i wolności osób fizycznych w państwach członkowskich mogą (...) zakłócać konkurencję oraz utrudniać organom wykonywanie obowiązków nałożonych na nie prawem Unii.” Wreszcie znaleźliśmy pałę na Facebooka i inne spółki wysysające dane z naszych obwodów.

Musimy jednak pamiętać także o tym, że samo rozporządzenie jest czymś w rodzaju technologii, podobnie jak prawo. Jest to technologia zarządzania społeczeństwem, rozwijana od setek, jeśli nie tysięcy lat. Oczywiście, obecnie przez technologię rozumiemy coś innego, więc można - jak kto woli - mówić o metodzie, choć w imię zakazu mnożena bytów ponad potrzebę, spokojnie można sprowadzić rzecz właśnie do technologii. Właściwie wszystko w tej metodzie opiera się na strachu w jakiejś jego formie, niekoniecznie ekstremalnej. Wystarczy jednak tylko trochę przestraszyć, żeby zbić z tropu, nieprawdaż? Na przykład karami finansowymi, czymkolwiek, czego ludzie nie lubią. 

W odległej przeszłości nie bez powodu Scytowie i inne narody, z którymi jako Słowianie odczuwamy dzisiaj szczególną więź, nazywali siebie po prostu “ludźmi wolnymi”. Chodziło nie tylko o to, że nie byli niczyimi poddanymi, ale nawet przede wszystkim o konsekwencje takiego stanu rzeczy. Tymi konsekwencjami był określony stan psychiczny, w którym nie uważali oni - jak poddani - że do większości rzeczy uprawniony jest jakiś władca, a sam poddany - cóż - ma prawo mieć życie prywatne w granicach wyznaczonych przez kogo innego. O ile jednak Scytowie jeszcze mieli jakiś wybór, to ludzie urodzeni dzisiaj, w europejskiej kulturze już tego wyboru są pozbawieni, gdyż nie dostają informacji spoza swojego systemu mediów informacyjnych. Z kolei opuszczenie swojego obszaru kulturowego i weryfikacja postaw oraz wartości wytworzonych na takiej podstawie jest dla większości nieosiągalne. W ten sposób władza publiczna zaniża twórczą siłę i aktywność obywateli dając im w zamian rozrywkę i rzekome bezpieczeństwo (bo przecież równocześnie ich straszy, co raczej poczucia bezpieczeństwa nie tworzy). Już prawie od wszystkiego mamy jakieś służby lub specjalistów, więc sami nie powinniśmy się wychylać.

Jednak istnieje nowa grupa “wychylających się” ludzi “wolnych”, którymi w zasadzie są przedsiębiorcy. Jak sądzę z tego powodu biurokratyczna maszyna wzięła na cel podmioty zarządzające danymi osobowymi, a więc co do zasady przedsiębiorców. Pamiętajmy, że obecnie ochrona danych osobowych - zgodnie z RODO i uzupełniającymi je przepisami - to cały wielki układ biurokratyczno-techniczny mający za cel ochronę “systemów” technicznych, w których znajdują się dane osobowe. Czyli w praktyce - jak to w technologii informacyjnej - właściwie wszystkiego. No, bo co dziś nie jest związane z wymianą informacji, gdzie nie stosuje się komputerów? Teraz za pomocą kar administracyjnych biurokracja będzie mogła realnie kierować rynkiem poprzez eliminację niepożądanych firm i organizacji. Wystarczy zrobić u nich kontrolę przestrzegania RODO. Z uwagi na jego niejasność i rozmiary, paragraf na pewno się znajdzie. 

Przy okazji warto zauważyć, dokąd zmierza uwaga społeczeństw zachodnich. Popkultura w jakiś sposób “przekonuje nas” o tym, że ludzie walczą przede wszystkim z bronią w ręku. Wprost roi się od gier komputerowych i filmów, w których ten temat jest z lubością wykorzystywany, to dosłownie “przemocowa pornografia”. Zobaczcie np. “Zagładę” z 2018 roku, gdzie osią scenariusza jest wyniszczająca wojna ludzi z myślącymi maszynami. Obie strony tej wojny strzelały do siebie z jak najbardziej realnych karabinów maszynowych. Wizja to mocno wątpliwa. Przecież pozbawiona emocji sztuczna inteligencja potrafi sobie z łatwością “wyliczyć”, że krwawe pogromy i masakry angażują wiele energii, a ich rezultaty są niepewne. W ten sposób popkultura pokazuje, jak bardzo nie doceniamy niejawnego, pośredniego wpływu wywieranego na ludzi. Przy czym wcale niekoniecznie musi tu chodzić o służby specjalne - kolejną kliszę, którą łatwo można byłoby tu wyświetlić. Tego wpływu nie wywiera wcale żadna państwowa propaganda, tylko w istocie kto chce - różne grupy działające na świecie - dzięki technologii pozbawionym granic dla rozchodzenia się wszelkich informacji. Dzieje się tak ponieważ ludzie co do zasady nie biorą pod uwagę takich wpływów wywieranych na nich codziennie poprzez prasę, telewizję i wszelkie możliwe źródła informacji, których większość nie selekcjonuje pod tym kątem. A potem następuje obstrukcja informacyjna na kozetce psychoanalityka.

Tymczasem wszelkie przepisy wpływające na działanie infrastruktury informacyjnej stanowią w gruncie rzeczy “broń informacyjną” w starciach propagandowo-kulturalnych, które zastąpiły dawniejsze wojny i zapewne niewiele czasu minie, kiedy odeślą fizyczną broń do lamusa. Jeszcze nie wiecie, czemu zainteresowano się właśnie danymi osobowymi, które są równo “rozprowadzone po całej” infrastrukturze przepływu informacji, czyli w mediach?

Ciekawe, że początek “rewolucji informatycznej” wydawał się wspierać raczej pokojowe tendencje “ludzi wolnych”: współpracę między ludźmi. Jednak już przykład “islamskiej wiosny” pokazał, że można robić rewolucje w oparciu o technologię, a to już nie było tak całkiem oddolnym działaniem, bo nawet spontanicznym ruchem ktoś kieruje. Pokazano więc, że nie potrzeba armii, żeby przeprowadzać skuteczne interwencje tam, gdzie chcemy w taki sposób popierać nasze zachodnie interesy (pomijając już chwilowo nieistotną kwestie, czyje konkretnie). W interesie władz publicznych jest osłabienie wpływu wywieranego na społeczeństwo przez przedsiębiorstwa informatyczne. Bez “trzymania publicznej ręki na pulsie gospodarki” te ośrodki przejmą znaczną część wpływu na społeczeństwa. Władza publiczna, która nigdy nie działała swobodnie w środowisku technologicznym, a w każdym razie tak się zdawało, przeprowadziła więc genialnie prosty manewr. Nawet, jeśli zbyt dobrze nie rozumie zmieniającej się ciągle technologii, to może po prostu nałożyć obowiązki i odpowiedzialność na operatora, bo przecież to on jest najsłabszym ogniwem systemu. I właśnie kluczowym słowem dla zrozumienia tej sprawy jest system. Na co dzień wydaje się bowiem, że “system” to tylko sieć, internet itp. sprawy. Tymczasem nie chcieliśmy i nie chcemy zauważać, że obejmuje nasz większy, również techniczny system prawny, który ma “pod sobą” systemy informatyczne. W rzeczywistości więc w ochronie danych osobowych chodzi o tak rozumiany system techniczny, ze w szczególnym uwzględnieniem nieszczęsnego operatora, na którego ewentualnie zwali się odpowiedzialność za wszystko. Lepiej byłoby więc dla niego trzymać ręce z dala od guzików.

To objęcie europejskimi przepisami o danych osobowych “wszystkiego co można uznać za system zawierający [takie] dane” to broń atomowa wymierzona pośrednio w kierunku wszystkich, którzy chcieliby działać w sieci. Większość aktywnych społecznie firm, czy osób ma jakiś związek z danymi osobowymi lub o taki związek mogłyby zostać posądzone. Dane osobowe jednego człowieka to zapis bardzo krótki, więc praktycznie wystarczy dobrze “przetrzepać” odpowiednią bazę danych i w magiczny sposób pojawia się paragraf, z którego będziemy “ścigać” niewygodnego “influencera”. Łatwo to wywnioskować z samego wyboru przedmiotu zainteresowania, czyli akurat właśnie danych osobowych, bowiem w gruncie rzeczy przestępstw ich dotyczących, “kradzieży tożsamości” itp. jest w rzeczywistości mało, chociaż media tak hucznie o nich informują. Przecież gdyby te wszystkie “kradzione” dane były rzeczywiście wykorzystane, to już mielibyśmy kompletny chaos. Ten się jednak nie pojawia przede wszystkim z powodu małej aktualności danych w “okradanych” źródłach. Po prostu zainteresowane osoby po informacji o “wycieku” szybko zmieniają hasła i uzyskują nowe karty kredytowe. Tym bardziej więc pogłoski o zwiększonej ochronie obywateli są, delikatnie mówiąc, przesadzone.

Na całym styku technologii z polityką chodzi o pośredni wpływ na duże grupy ludzi bez oglądania się na ich interesy, za to w interesie podmiotów działających na “rynku informacyjnym”. Pamiętajmy o następstwach przejścia na chrześcijaństwo, które nie ograniczały się wcale do likwidacji enklaw “wolnych ludzi” w Europie, tylko wytworzyły właśnie taki niejawny, techniczny system, z jakim w wyniku rozwoju technologii mamy do czynienia dziś. Opierał się on głównie na przyzwyczajeniu ludności do pewnych zwyczajów kościelnych, przekazywania informacji spowiednikom i wprowadzeniu prawa, według którego herezja była przestępstwem. Właśnie - herezja - czyli w gruncie rzeczy “zbrodnia informacyjna”. Z perspektywy stuleci widzimy, że z przyjęciem chrześcijaństwa wiązała się drastyczna zmiana sposobu myślenia, o czym wspomina na przykład Michael Focault w “Historii seksualności”, która wbrew tytułowi wcale się nie ogranicza do spraw alkowy. W miejsce przede wszystkim etycznego, stabilnego, praktycznego oraz elastycznego podejścia charakterystycznego dla starożytności pojawiło się podejście ideologiczne podszyte agresją lub lękiem, które najlepiej wyrazić nowotestamentowym określeniem, że “co nie jest z wiary z grzechu jest”, pomijając kwestię, że w kontekście, biblijnym ma ono zupełnie inne znaczenie. Chodzi tu jednak o prymat ideologii, która decyduje o wszystkim, nawet o tym, co jest prawdziwe i rzeczywiste. W ten sposób w perspektywie bardzo długiego czasu mamy “nowego człowieka” - realizującego przede wszystkim interesy grupowe, ale się z nimi nie utożsamiającego, często w ogóle o nich nic nie wiedzącego. Nieznającego samego siebie.

Ludzie współcześni mają bzika na punkcie prawdy, która pochodzi właśnie z wiary, jako metody rządzenia (nie z religii jako takiej, bo również chrześcijaństwo raczej wspiera człowieka i jego dążenia, przekonując, że każdy może się odrodzić i uzyskać coś, co nazywa “życiem wiecznym”). Z jednej strony wydajemy się krytyczni. Niby nie uznajemy tak po prostu podawanych nam faktów. Jeżeli nie zgadzają się one z wpojonymi nam zasadami, to natychmiast przechodzimy do weryfikacji tego, kto nas o nich informuje. Nietrudno znaleźć źródło takiego podejścia. Jest nim religijna ideologia rzekomo nieustannego narażenia na kuszenie w - delikatnie rzecz ująwszy - dość prostej interpretacji. Zwróćmy uwagę, że nie daje ona, a w każdym razie nie w wersji, która przeniknęła do publiczności, zbyt dokładnych metod zabezpieczenia się, a jeżeli już daje, to są tak wątpliwe, że aż nieskuteczne. Niemniej kilka tego typu przekonań wpajanych nam wszystkim od wieków powoduje zniekształcenie postrzegania. Rzadko kto wykracza poza “system”, bo przecież kto chciałby zostać heretykiem? To jednak dotyczy tylko jak gdyby “wnętrza” naszej kultury, której nie umiemy obejrzeć “z zewnątrz” i rzadko tylko zdajemy sobie sprawę z naszej bezbronności wobec wpływów wszechogarniającej ideologii, którą faktycznie jest całą zachodnia kultura. Nauczono nas bowiem zwracać uwagę na mało istotne szczegóły, a nigdy na całość naszego funkcjonowania, które jak nam się zdaje sprowadza się do przyjmowania różnych substancji, pracy i odpoczynku, nad którymi jakoby mamy pełną kontrolę, co trudno uznać za prawdziwe, bo w takiej sytuacji nie wywierano by na nasz bezustannego wpływu.

Teraz, wraz z RODO, pojawiają się realne narzędzia wpływu na całość systemu społecznego, infrastrukturę, w której krążą już nie tylko informacje, ale wraz z nimi nasza tożsamość. Zawartość urządzeń staje się bowiem częścią nas, właśnie tożsamości. Dobrze byłoby, żebyśmy nieustannie pamiętali o istnieniu takich wpływów.

Nie dostrzegamy opisanych machinacji społecznych tylko z tego powodu, że urodziliśmy się już otoczeni całą masą nakazów i zakazów, które przyjmujemy jako coś naturalnego. Wydaje się nam, że po prostu “mamy” jakieś możliwości, a już nie myślimy, że przecież ktoś zorganizował, skonstruował świat, pewien zbiór narzędzi wokół nas tak, żebyśmy mieli tylko tyle lub aż tyle - w zależności od tego, kim jesteśmy. Te warunki powodują, że w gruncie rzeczy większość z nas nie realizuje swych pragnień, a cele nieznanych im organizacji wywierających wpływ. W tym “systemie” chodzi o ograniczenie dążenia ludzi do zmian, gdyż te - z powodu liczby ludności - spowodowałyby zbędne zaburzenia i konieczność ponownego przemyślenia organizacji społecznej. 

Już Tesla wspominał o możliwości ułożenia choćby produkcji elektryczności w taki sposób, żeby była praktycznie darmowa. Internet udowodnił, że prz pewnych założeniach wiele przydatnych narzędzi może być darmowych, a przede wszystkim praktycznie darmowa i powszechna może być telekomunikacja, co jeszcze dwa pokolenia wcześniej byłoby nie do pomyślenia. W odpowiedzi na takie pomysły, którymi nie byli zainteresowani aspirujący producenci energii, Teslę ośmieszono. Dlaczego jednak mielibyśmy bardziej wierzyć producentom, zainteresowanym w świadczeniu wszystkich usług odpłatnie i zwiększaniu zysku często ponad rozsądek, a nie szalonym wynalazcom, którzy dopuszczają zysk innego rodzaju - polegający po prostu na tym, że wszyscy skorzystają, co zresztą dzisiaj jest kamieniem węgielnym wielu usług internetowych?

Gdyby jednak wszyscy skorzystali, to również miałoby dalekosiężne skutki, a mianowicie zlikwidowałoby władzę, która przecież w jakimś sensie zajmuje się “przydzielaniem dostępu do koryta”. Robi to przede wszystkim rozdzielając pieniądze, co ostatnio nazwano “redystrybucją”, lecz w gruncie rzeczy zarządza informacjami, a pieniądze tylko reprezentują przepływ informacyjny. Gdyby jednak władza publiczna od wieków działała na ludzi po prostu edukując, wzmacniając motywacje etyczne to po prawie dwóch tysiącach lat mielibyśmy społeczeństwo ludzi pomagających sobie w realizacji dążeń, a nie zatomizowaną owczarnię, na której korzystają różne “wilki z Wall Street”.

Technologia społeczna zachowuje ciągłość co najmniej od czasów wprowadzenia chrześcijaństwa aż do dnia dzisiejszego. Dzisiaj - dzięki postępom wiedzy i jej publicznym udostępnieniu - już potrafimy nazwać te procesy, które zapewne nie istniały w świadomości naszych przodków. Pora na wyciągnięcie wniosków, których nie możemy wysnuwać w duchu “są inni, bardziej do tego powołani”. Takie myślenie na dłuższą metę zniszczy cywilizację, gdyż zabraknie zainteresowanych je tworzeniem. Zauważmy, że z biegiem czasu rośnie w społeczeństwach zachodnich udział ludzi zainteresowanych konsumpcją, a nie kreacją.

Przed ludzkością stoją bowiem największe wyzwania w historii, tymczasem większość ludzi odmawia przyjęcia tego do wiadomości, nie mówiąc już o przejęciu choćby cząstki odpowiedzialności za istniejący stan rzeczy. Czy te cele w postaci przede wszystkim umiejętności odnalezienia się w niewielkich społecznościach, poza dobroczynnym wpływem Ziemi, w gruncie rzeczy poza jakimkolwiek “systemem”, całkiem bez wsparcia z zewnątrz, może zrealizować jednostka zastraszona, której postrzeganie jest zaćmione zbędnymi wpływami ideologicznymi? W takich warunkach liczyć się będzie rozumienie świata zewnętrznego, przyjęcie, że zawiera on głównie nieznane elementy, z którymi trzeba nauczyć się żyć. Ludzie przyzwyczajeni do bierności i “zagadywania” rzeczywistości, do rozgrywek personalnych, mogą nie sprostać w wyzwaniom związanym z “przesuwaniem granic tego, co znane”, a przecież w końcu to jest (trochę zapomnianym) sensem życia ludzkiego. Może więc pojawi się nowa grupa “wolnych ludzi”? Cokolwiek się stanie, pamiętajmy, że kolejne fale zmian technologicznych zmniejszają nasz dystans do niekoniecznie pożądanych przez nas działań osób trzecich. Trzeba realnie liczyć się z tym, że staniemy się permanentnie manipulowani i to w bardzo wyrafinowany sposób. Jeśli więc czasem szukacie powodów złego porannego samopoczucia - pomyślcie, z jakimi źródłami informacji mieliście do czynienia przez ostatni tydzień, i jaka była ich treść. Tylko kontrola tych treści, wręcz w formie tzw. “kontrwywiadu obywatelskiego” daje możliwość podejmowania własnych i racjonalnych wyborów życiowych. Inaczej nie masz gwarancji, że “czegoś ci w głowie nie zainstalowano”. I do tego wcale nie potrzeba sławnych implantów.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie