Rozprawianie na temat budżetu państwa może odbywać się na wiele sposobów. Wielce uczeni ekonomiści, ludzie inteligentni, wykształceni, syci i starannie ubrani najczęściej w swoich analizach i prognozach opierają się na setkach tysięcy danych zawierających się w tablicach statystycznych. Zauważmy, iż praca czołowych krajowych ekonomistów jest pracą wysoce płatną, zaś ich otoczenie jest z reguły kulturalne, akademickie i profesjonalne. Jednak czynnikiem porażającym piszącego jest to, iż ekonomista za nic nie ponosi żadnej odpowiedzialności: ani za wyniki własnych prac, ani też za ludzkie życie, zaś ogólnie za ludzkie dobro. Ekonomista to zawód bardzo inny od zawodów lekarskiego czy nauczycielskiego. Ekonomista nie kształtuje przecież socjalnych i społecznych nawyków dzieci i młodzieży, tak jak czynią to nauczyciele. Podobnie też ekonomista nie odpowiada za życie operowanego pacjenta, jak czyni to chirurg, wreszcie nie ryzykuje on swojego życia, tak jak czyni to policjant. Ekonomista ponosi więc jedynie i z reguły marginalną odpowiedzialność za wypowiadane sądy, oceny, ogólniej działania. Złego ekonomistę można co najwyżej odwołać ze stanowiska, to wszystko! Zawód ekonomisty porównałbym do zawodu doradcy bankowego. Ten ostatni także niczego nie ryzykuje ani niemal za nic nie odpowiada. Bank może złego doradcę zwolnić, to wszystko! Byłoby jednak inaczej, gdyby ekonomista czy doradca banku poręczali za porady czy decyzje własnym majątkiem, tak jak czynią to notariusze sądowi. W ogólnych rozważaniach dotyczących budżetu możemy zastanawiać się nad rzeczywistymi osiągnięciami polskich ekonomistów oraz nad ich wpływem na stopę życiową statystycznej rodziny Kowalskich. Dla mnie jednak jako dla obserwatora niebędącego ekonomistą, lecz fizykiem i obywatelem, istnieją inne od powszechnie przyjętych w ekonomii sposoby oceny ekonomicznej: ludzi czy przedsiębiorstw. Te opierają się na rzeczywistych osiągnięciach, nie zaś wypowiadanych, ogólnych i często stronniczych sądach. W tym właśnie duchu interesują mnie dwa fundamentalne w mojej opinii, wiążące się z budżetem państwa wykładniki:
Pierwszy to wykładnik porównawczy
Drugi to wykładnik mrówczy
Oba nazwałem na swój sposób. Zajmijmy się nimi kolejno:
Wykładnik porównawczy
Wykładnik ten tworzymy, zestawiając ze sobą przynajmniej trzy grupy państw Regionu Europejskiego. Pierwszą grupę tworzą tutaj państwa dalece rozwinięte: Anglia, Francja, Niemcy czy kraje Skandynawii. Grupę drugą tworzą państwa o znacznym niedorozwoju ekonomiczno-socjalnym, wreszcie trzecia to państwa stale słabe i stale zadłużone. Dla ułatwienia naszych porównań wyobraźmy sobie trzy pociągi jadące po trzech równoległych torach. Pierwszy to pociąg mknący z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę, drugi to typowy spóźniający się polski pociąg osobowy, ot około 70 kilometrów na godzinę, trzeci pociąg wlecze się na podobieństwo składu towarowego z prędkością 50 kilometrów na godzinę. Kowalski, który nie jest ekonomistą, powie, iż w tej sytuacji drugi pociąg nie może dogonić pierwszego, zaś trzeci nigdy nie dogoni ani pierwszego, ani drugiego. Kowalski ma słuszność. Trzy przedstawione tutaj pociągi obrazują nam sytuację ekonomiczną, jaka ukształtowała się w Środkowej Europie po blisko 20 latach od pamiętnego roku 1989. Problem polega jednak na tym, iż nic nie wskazuje, by istniejąca sytuacja ulec miała poprawie. Na to, by drugi i trzeci pociąg zaczęły zbliżać się do pierwszego, potrzebne jest przyspieszenie. Ponieważ Polska znajduje się w drugiej grupie porównawczej, nasza gospodarka musi stale oraz znacznie przyśpieszać, bardzo znacznie przekraczając też wskaźniki wzrostu obserwowanego w krajach rozwiniętych. Dobry rząd to taki rząd, którego wszystkie działania koncentrują się na pomocy tym, którzy wytwarzają. Zauważmy, że tak naprawdę dochodu państwa nie wypracowują sklepy czy nawet wielkie centra handlowe. Nie wypracowują go też nauczyciele, lekarze, policjanci, wojsko czy też wszelkich szczebli Administracja Kraju. Bezpośredni dochód państwa wypracowuje tylko pracownik fabryki i rolnik. Dochodu nie wypracowują także usługi. To prawda, że liczne instytucje i zatrudnieni w nich ludzie są potrzebni oraz że wszyscy oni do Skarbu Państwa wnoszą podatki. Ale tak naprawdę to, co można sprzedać, konserwować czy naprawiać, to: ubrania, płody rolne, samochody, komputery, czyli produkty. Produktem jest też wydobywany przez górnika węgiel. Spytacie o elektrownie czy wodociągi? Okazuje się, że tutaj także liczy się produkt: generator, transformator, izolatory, przewodniki, automatyka. Elektrownie trzeba zbudować, prąd w sieci energetycznej rozprowadzić, zaś w przypadku wody wybudować stacje pomp, filtry oraz sieć wodną. Wszystko to trzeba unowocześniać i konserwować. Wnioskiem z naszego uproszczonego rozważania jest to, iż ekonomia, siła i rozwój państwa zależą od jego mocy wytwórczych. Tymczasem cały ogromny sektor administracji państwowej i lokalnej oraz cała tak zwana sfera budżetowa państwa to konsumenci. Ci niczego nie wytwarzają, lecz kosztują! Wśród konsumentów znajdziemy też aparat sprawiedliwości, instytuty naukowe, ośrodki polskiej dyplomacji, misje wojskowe oraz inne organizacje rządowe etc. Do utrzymania ich wszystkich potrzebny jest produkt i jego sprzedaż. Nadto, aby zbliżać się do grupy państw wysoce rozwiniętych, potrzebne jest to, by w proporcji do liczby obywateli wytwarzać w Polsce znacznie więcej aniżeli wytwarza się w krajach wysoce rozwiniętych. W tej właśnie dziedzinie działania wszystkich kolejnych rządów kraju, w całym okresie przemian 1989-2009, oceniam jako niedostateczne. Wynika to stąd, że w Polsce nie narodziła się jak dotąd tradycja właściwego zarządzania i odpowiedzialności. Za narodową polską tragedię na tym właśnie polu uważam zgodę Państwa na upadek polskich stoczni. Upadek ten w odniesieniu do całej polskiej gospodarki i jej sił wytwórczych będzie kosztował Polaków około 100.000 stanowisk pracy. To żywy skandal! Okręt to wielkie przedsięwzięcie, takie, w budowie którego uczestniczy cała bez wyjątku gospodarka kraju. W takim więc rozumieniu zamknięcie stoczni to cios w całą narodową gospodarkę i byt narodowy państwa! Podobnie dzieje się w chwili, kiedy likwidujemy wielką Żerańską Fabrykę Samochodów. Dla zbudowania pojazdu potrzeba bowiem dziesiątków kooperantów dostarczających do fabryki samochodów swój półprodukt. W tym procesie zatrudniony jest ogromny tłum ludzi.
Uważam, że zamiast spraw drugorzędnych zasadnicze pytanie, jakie wyborcy powinni kierować do wybieranych przez siebie przedstawicieli, powinno brzmieć: O ile w czasie jednej kadencji rządu polski pociąg zbliży się do pociągu niemieckiego czy francuskiego? W kategoriach ludzkiego bytu pytanie to brzmieć będzie: o ile w następnej kadencji rządu nasze zarobki zbliżą się do zarobków Niemców, Anglików czy Francuzów? Niestety takiego pytania nie zadają wyborcy, same zaś kolejne rządy kraju jak najstaranniej unikają tego wstydliwego tematu. Obecny rząd, jak pamiętamy, w początkach swojej działalności także składał liczne deklaracje, tyle że to nie z przedwyborczych deklaracji naród powinien rozliczać swoich kolejnych przedstawicieli. Gdyby premier, minister, dyrektorzy musieli wnosić poręczenia majątkowe, myślę, że w Polsce nie mielibyśmy ani jednych, ani drugich. Rządzenie niewiele kosztuje, no powiedzmy wyborcza przegrana, to wszystko!
To, czego, jak sądzę, obywatel powinien jednak oczekiwać od sejmowej debaty budżetowej, to odpowiedź na pytanie: O ile w przyszłym roku zbliżymy się do Zachodu? Jeśli bowiem spowolni gospodarka Niemiec, nasza także spowolni, lecz mimo to rozwój naszej gospodarki powinien znacznie wyprzedzać rozwiniętą gospodarkę Niemiec. Jeśli tak się nie dzieje, to oznacza, iż Polska cofa się gospodarczo. Kiedy pracowałem w USA, nasza ogromna firma elektroniczna nie tolerowała słowa recesja. Coroczny dochód firmy nigdy więc nie spadał poniżej założonych 10%. Polski uczeń w wieku lat czternastu ma prawo pytać o to, czy kiedy dorośnie, będzie mógł zarabiać w Polsce połowę tego, co zarabiać będzie wówczas Niemiec czy Anglik? Tutaj nie chodzi więc o odpryski i ochłapy wypłacane z rządowej puli. Przyszłość Polski to ustawiczny i realny wzrost ekonomiki rodzin. Polska powinna zatem demonstrować niekończący się trend zbliżania się do Zachodu. Pamiętajmy, że w naszym przykładzie wszystkie trzy pociągi nie stoją na stacji, lecz poruszają się. Celem lepszego rozumienia tego zagadnienia przyjmijmy, iż mamy dwóch obywateli. Pierwszy to Pan Macherau (Maszero) - Francuz, którego miesięczna pensja wynosi dzisiaj 12.000 (w złotych polskich). Drugi to Pan Kowalski z pensją wynoszącą 3.000 złotych. Jeśli pensja pierwszego wzrośnie o 1%, przybędzie mu 120 złotych. Pan Kowalski, któremu Polski Rząd obiecał wzrost o 1%, otrzyma jedynie 30 złotych. Widać, iż po to, aby Kowalski nie tracił w stosunku do Macherau, jego pensja powinna wzrosnąć nie o jeden, lecz o 4%, gdyż 4% od 3000 to 120 złotych. Na to jednak, by zbliżać się do poziomu zarobków Francuza, Polak powinien zarabiać rocznie o 5, 6 czy 7 procent więcej (w stosunku do roku uprzedniego). Tak wygląda zdrowa i ekonomicznie zasadna analiza obywatelskiej ekonomii. Zapytajmy więc o to, który z rządów RP zrozumiał to zagadnienie w ciągu ostatnich 19 lat?
Posługując się metodą wykładnika porównawczego, można łatwo pokazać, że Polska nie zbliża się do Zachodu, lecz od niego oddala. I jest to smutna prawda, którą należy uświadomić obywatelom. W PRL, oddając nowe huty czy kopalnie, też mówiło się o rozwoju. Tyle że słowa te nie miały wówczas właściwego pokrycia w ekonomii kraju. Ostatecznie więc nie liczą się puste deklaracje, lecz czyny.
Wykładnik mrówczy
Żyjąc w polskich metropoliach - w stolicy, Wrocławiu, Łodzi, Krakowie, Poznaniu czy miastach Wybrzeża, często ulegamy pozornej ułudzie dobrobytu. W Polsce mamy przecież milionerów oraz wielu ludzi ogólnie bardzo zamożnych. Tych ostatnich, zarabiających miesięcznie powyżej 10.000 złotych, jest 3 do 4 milionów, a więc około 10 % ogółu społeczeństwa. Owych 10 procent to właściciele wielkiego pokrytego kopcami termitów pola. Na tym mrówczym polu znajduje się też około 30% całej populacji, a więc około 15 milionów tych, którzy w sklepie żywnościowym czy aptece nie spoglądają z obawą na cenowe metki. Ci to właśnie polscy obywatele nie mają większych problemów z posiadaniem niezłego pojazdu, wygodnego mieszkania, wyjazdu do zagranicznych centrów wypoczynku. Łącznie więc powiemy, że nie porównując się do Zachodu, lecz patrząc na warunki krajowe, około 40% mieszkańców Polski żyje dostatnio bądź zadawalająco. Dla przykładu w USA taka średnio zamożna część społeczeństwa to 70% ogółu. Tymczasem w Polsce 60% ludności znajduje się w warunkach od "ledwie wystarczających" do "tragicznie złych". To polskie mrówki. Do tych grup należą ci, których głodne dzieci z utęsknieniem oczekują jedynego posiłku, jaki daje im szkoła. Do tej grupy należą emeryci niemogący w aptekach wykupić koniecznych leków. To kompromitacja każdego bez różnicy Rządu po roku 1989. Na samym skraju polskiego pola znajdują się przygraniczne mrówki. Samo przyznanie się do istnienia w Polsce "polskich przygranicznych mrówek" stanowi dyskwalifikację każdego rządu i każdej istniejącej tutaj partii politycznej. W roku 2008-09 w Środkowej Europie nie może mieć miejsca proceder, w którym dla przetrwania tysiące ludzi codziennie przekraczają granice kraju po to, by wnieść poprzez granicę unijną w drodze powrotnej karton papierosów. To wstyd i kompromitacja dla was, Panowie Prezydencie, Premierze, Ministrowie.
Nie oceniam Rządu Pana Premiera Tuska inaczej jak poprzez pryzmat przygranicznych mrówek.
Jako obywatel amerykański, były menedżer i naukowiec wystawiam więc fatalną cenzurkę ekonomiczną kolejnym polskim administracjom kraju. Kolejne tutejsze rządy wykazują się zupełnym brakiem ekonomicznej wyobraźni, brakiem znajomości zasad gospodarowania, indolencją społeczną i etyczną. Przypomina mi się sytuacja firmy Chrysler, trzeciego z producentów samochodowych USA. W późnych latach osiemdziesiątych firmie groził upadek. Nowy naczelny menedżer firmy pan Iacocca, usuwając cały balast niepotrzebnych nikomu menedżerów, w ciągu dwóch lat postawił firmę Chrysler na nogi. Polsce brak jest panów Iacocca. Zły Rząd niefrasobliwie sięga po nowe podatki, tym są bowiem dodatkowe podatki dla niepoznaki nazywane akcyzą. Pamiętajmy, że każda akcyza to podatek nałożony już po doliczeniu VAT-u. Takie bezzasadne, gdyż pokrywające własną niekompetencję, podatki nie mają żadnej sprawczej mocy działania, gdyż jedynie łatają one dziury. Te dziury to wynik ekonomicznej indolencji rządzących. Akcyza nie poprawi lichego stanu polskiej gospodarki. Jako naukowiec ze znacznym doświadczeniem gospodarczym w USA stwierdzam, iż upadek stoczni polskich to jeden z ostatnich gwoździ do gospodarczej trumny kraju. Taki upadek, choć trudny do akceptacji, jest możliwy wszędzie tam, gdzie za swoje decyzje nikt nie ponosi odpowiedzialności. W świecie działają przecież stocznie, które przynoszą dochody. Dodatkowo w Polsce istnieje tania siła robocza, lecz równolegle toleruje się tutaj niską wydajność pracy. Polska mogłaby budować statki z zyskiem, jednak potrzebna jest do tego znaczna specjalistyczna wiedza: tak inżynieryjna, jak administracyjna, dobra organizacja robót, nowoczesna technologia, sprawna sprzedaż i marketing. Nie jest prawdą, iż nie da się konkurować z Chinami. Takie fatalistyczne stwierdzenie to klucz do polskich ekonomicznych tragedii i niedostatków.
prof. Maciej J. Pike-Biegunski
kontakt email: knp@knp.lublin.pl
Trzymasz w ręku gazetę niezwykłą. Już sam tytuł "idź POD PRĄD" sugeruje, że na naszych łamach spotkasz się z poglądami stojącymi w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami. Najważniejsze jest jednak to, że pragniemy opisywać rzeczywistość nie z perspektywy teologii, dogmatów czy zmiennych nauk kościołów, lecz w oparciu o Słowo Boga, Biblię. Co więcej, uważamy, że Bóg wyposażył Cię we wszystko, abyś samodzielnie mógł ocenić, czy nasze wnioski rzeczywiście z niej wypływają. Bóg nie skierował Pisma Świętego do kasty kapłanów czy profesorów teologii. On napisał je jako list skierowany bezpośrednio do Ciebie! Od wielu lat w naszej Ojczyźnie pojęcia: chrześcijanin, chrześcijański mocno się zdyskredytowały. Stało się tak głównie "dzięki" zastępom faryzeuszy religijnych ochoczo określających się tymi wielce zobowiązującymi tytułami. Naszą ambicją jest przyczynienie się do tego, by słowo chrześcijanin - czyli "należący do Chrystusa" - odzyskało w Polsce należny mu blask!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka