Rozmowa z Pawłem Chojeckim, nowo mianowanym rzecznikiem Unii Polityki Realnej, prezesem lubelskiego okręgu tej partii, działaczem społecznym, pastorem Kościoła Nowego Przymierza, redaktorem naczelnym miesięcznika "idź Pod Prąd".
Andrzej Orkowski: Zacznijmy tę rozmowę może od historii. Proszę opowiedzieć, co przekonało pana do idei konserwatywno-liberalnej.
Paweł Chojecki: Przeszedłem naprawdę daleką drogę. W młodości planowałem zapisać się do PZPR, by zmieniać świat na lepsze. A na "starość" wylądowałem w UPR. Najpierw było rozczarowanie do komunizmu - czas liceum, to koniec lat 70. i wiosna Solidarności. Później była Gazeta Wyborcza, ale i równolegle niekiedy Najwyższy Czas!. Rozbrat z myśleniem Michnika wziąłem ostatecznie w roku 1994, po artykule Michała Cichego, oskarżającym Powstańców Warszawskich o mordowanie Żydów. Pozytywną rolę w procesie dojścia do moich obecnych poglądów odegrała też lektura Biblii, która jest wbrew pozorom bardzo "wolnościowa". UPR popierałem od początku lat 90., ale długo uważałem, że pastorowi nie wypada angażować się czynnie w politykę. Zmiana nastąpiła dopiero w 2003 roku.
AO.: Na polskiej scenie politycznej było w ciągu ostatniego dwudziestolecia tak wiele partii, które przyznawały się do idei prawicowych, że było z czego wybierać. Teraz też jest ich kilka - jest PiS, jest PO, jest Prawica Rzeczypospolitej Marka Jurka i jeszcze kilka innych. Dlaczego właśnie UPR, która zawsze była najbardziej radykalną z nich i wiele osób - także tych, które przez jakiś czas były z nią związane - jest zdania, że przez swój radykalizm nic nie udało się jej osiągnąć. Czy warto należeć do partii, która w opinii społecznej niemal nie istnieje, a na scenie politycznej nie ma znaczenia?
PCh.: Do UPR nie przyciągnęła mnie jej prawicowość, ale właśnie wolnościowość. Biblijne chrześcijaństwo akcentuje wolną wolę człowieka. Bóg uznał nas za godnych i rozumnych do podjęcia decyzji o swojej wieczności ryzykując, że część z nas wybierze piekło. Czy zatem w mniejszych sprawach naszej doczesności nie powinniśmy mieć prawa decydować o sobie? UPR - szczególnie ustami JKM - to właśnie konsekwentnie podkreślała. Nie znajdujemy czegoś podobnego w wymienianych przez pana partiach prawicowych.
Osobną sprawą jest kwestia skuteczności w polityce. Jako zagorzały fan JKM długo byłem przekonany, że tylko z winy mediów UPR nie odnosi sukcesów. Dopiero podczas startu JKM w 2005 roku zdałem sobie jasno sprawę, że problem leży gdzie indziej. Po pierwsze nasze społeczeństwo zostało wytresowane do socjalizmu. Ma tu wpływ zarówno okres PRL-u, ale także brak akcentowania w życiu religijnym potrzeby świadomej decyzji. U nas wszystko dzieje się poza naszą wolą lub niejako "z automatu". W krajach anglosaskich myślenie kolektywistyczne i roszczeniowe długo nie mogło przebić się do większości społeczeństwa, a kapitalizm był czymś oczywistym. Nasze społeczeństwo potrzebuje spokojnej, powolnej kuracji "odwykowej", dlatego radykalne (choć często słuszne hasła) są odruchowo odrzucane przez ogromną większość Polaków.
Drugim problemem jest JKM - osoba o niekwestionowanych zasługach w zwróceniu uwagi wielu myślących ludzi na ideę wolnościową, ale ogromnie "niestrawna" dla potencjalnego wyborcy. Dodatkowo pan Janusz ma niezwykły pęd do wypowiadania się na każdy temat (często kontrowersyjny i niepotrzebny) i do obrażania ludzi. Bilansując, mamy w swych szeregach wiele wybitnych i wartościowych jednostek, ale i całe zastępy wrogiego elektoratu. Czy da się zmienić te negatywne trendy? Swoim zaangażowaniem w UPR potwierdzam przekonanie, że w to wierzę.
AO.: Wiara w sukces to z pewnością wartość, która daje człowiekowi siłę w dążeniu do celu. Z samej wiary jednak niewiele wynika, jeśli człowiek jest sam, lub jeśli jest z nim niewielu. A UPR nie potrafiła dotąd zmobilizować swoich członków do takiej pracy, która przekonałaby większy elektorat, że warto na konserwatywnych liberałów oddać głos. Mam wrażenie, że w ciągu 20 lat istnienia partię trzymała w kupie tylko charyzma Janusza Korwin-Mikkego, a większa mobilizacja następowała tylko wówczas, gdy trzeba było zdobyć jakieś podpisy. Były wprawdzie na skalę lokalną jakieś wyjątki, przebłyski, jednak ich działanie nie przekładało się na jakość całej partii. I tak, co chwila następował jakiś rozłam, odchodzili rozczarowani, starsi działacze, a udział w kolejnych wyborach partia kończyła na zarejestrowaniu listy w Państwowej Komisji Wyborczej i wykorzystaniu przysługującego z tego tytułu czasu antenowego. Czy nie uważa Pan, że te 20 lat istnienia UPR jest czasem straconym - i dla jej członków i dla wyborców, którzy oddawali na nią swoje głosy?
PCh.: Mniej więcej po 20 latach osiąga się dojrzałość. Jestem przekonany, że właśnie to stało się obecnie z UPR. Koniec zabawy, czas na poważne działania. Gdy rok temu podjąłem się poprowadzić Okręg Lubelski, byłem gotowy do zmiany strategii działania. Miałem wypróbowane grono współpracowników na czele z Marianem Kowalskim (poprzednim prezesem okręgu zdymisjonowanym przez prezesa Popielę za niezapłacenie składki w terminie) i mocne przekonanie, że wyborów nie wygrywa się działaniem podczas kampanii wyborczych, ale między nimi. Po kilku dniach mojego "urzędowania" cała Polska widziała wielkie flagi UPR podczas wyścigu Tour de Pologne. Potem były kolejne akcje w regularnych odstępach. Do wyborów do europarlamentu poszliśmy przygotowani - najszybciej zebraliśmy podpisy, potem pomogliśmy trzem innym okręgom, a nasz ostateczny wynik był najlepszy w Polsce. Co oczywiście nie zmienia faktu, że był porażką.
Sukces musimy sobie wywalczyć strategią biorącą pod uwagę nasze ograniczenia. Nie stać nas na frontalne zwycięstwo wyborcze i porywanie się na nie tylko pogarsza naszą sytuację (zyskujemy miano partii niepoważnej, kolejni zniechęceni działacze odchodzą). Musimy pod kogoś się "podczepić", by zacząć się liczyć. Już przed ostatnimi wyborami proponowałem, by z listy PiS wystawić nawet jednego kandydata (np. St. Michalkiewicza, gdyby zechciał) za cenę naszego poparcia. Mając w realnej grze jednego polityka, mielibyśmy otwarte drzwi dla następnych. Dzisiejsza sytuacja PiS pod tym względem jest dla nas jeszcze lepsza - PiS jest osamotniony i pozbawiony części dotychczasowych frakcji (np. Jurek), a Dorn buduje konkurencję u boku PO. By zawalczyć o zwycięstwo, Jarosław Kaczyński potrzebuje nowych, niezależnych partnerów. Liberalna gospodarczo UPR byłaby ważką przeciwwagą dla pseudoliberalnej PO. Do tego trzeba jednak wizji politycznej i przełamania stereotypów po obu stronach.
AO.: Ale UPR próbowała już podobnych rozwiązań - startów w wyborach, jako partia podczepiona pod kogoś - choćby z Platformą Obywatelską, albo jako partia, pod którą ktoś się podczepiał - jak to było w przypadku Unii Prawicy Rzeczypospolitej. Czy te doświadczenia nie dowodzą, że w pierwszym przypadku hegemonowi chodzi tylko o wykorzystanie naiwności politycznej i idealizmu UPR-owców, a w drugim, że partia jest za słaba na lidera listy i nie ma wystarczającej mocy, żeby wyśrubować wynik korzystając z pomocy jeszcze słabszych? W przypadku "współpracy" z PiS widzę dość oczywistą analogię do tego, co przed laty działo się w przypadku "współpracy" z PO. Wówczas też liderzy UPR twierdzili, że jest duża szansa na sukces, bo PO bardzo nas potrzebuje, a wyszło jak zwykle. Co takiego jest w Prawie i Sprawiedliwości, czego nie było wówczas w Platformie Obywatelskiej? Altruizm? Wiara w wolny rynek? Rzeczywista chęć naprawy Rzeczypospolitej? Szczerze wątpię.
PCh.: Bardzo celnie ujęty problem: "co takiego jest w Prawie i Sprawiedliwości, czego nie było wówczas w Platformie Obywatelskiej?" Kiedy dwie partie słaba i silna o podobnym programie budują koalicję, wynik z punktu widzenia socjologii jest oczywisty. Silna wchłonie/zdominuje słabszą. Co innego, gdy w koalicję wchodzą ugrupowania z gruntu odmienne, ale mające jakiś element wspólny. Wtedy obie mogą na tym skorzystać (tzw. premia za jedność), a ryzyko wchłonięcia słabszej przez mocniejszą jest minimalne. Co więcej, silniejszej powinno zależeć na akcentowaniu pewnej odrębności mniejszej, by dostać dla koalicji głosy wyborców, którzy normalnie nigdy nie zagłosowaliby na partię główną. Dlatego właśnie nie mam wielkich obaw o wchłonięcie UPR przez PiS, choć doceniam taktyczne możliwości Jarosława Kaczyńskiego. Po prostu w jego interesie jest mieć koło siebie wyrazistą, liberalną UPR, by odciągnąć od PO głosy młodych i wykształconych. "Kupienie" do PiS elity UPR nie dałoby tego efektu.
Warto w tym kontekście spojrzeć na histeryczne głosy ze środowiska UPR o widmie końca partii rzekomo sprzedanej PiS. Jestem przekonany, że oprócz osób szczerze zatroskanych przyszłością partii, są w tym gronie ukryci zwolennicy PO. Dodałbym jeszcze, że PiS jest partią nie do końca określoną ideowo. Bliskie kontakty z UPR mogą wzmocnić w PiS prądy wolnościowe, co w przeszłości może dać nadspodziewany efekt. W sąsiednich krajach funkcjonują partie wolnościowe z poparciem na poziomie 5 - 15%.
AO.: Jeśli dobrze rozumiem, sugeruje pan, że UPR zmienia strategię, bo stara, charakteryzująca się - powiedzmy - niską tolerancją na kompromis ideowo-programowy, nie pozwoliła jej osiągnąć znaczącego sukcesu. Jeśli tak, to na jak daleko idący kompromis w przypadku współpracy z PiS przygotowani są członkowie i sympatycy partii? Sam mówi pan o "histerycznych głosach" widzących w tym - na razie - dość jednostronnym zbliżeniu do Jarosława Kaczyńskiego, "koniec partii". Może to nie pan, a oni właśnie mają rację? Przecież zbliżenie z kimkolwiek oznacza konieczność wyważenia z jednej strony celu, do którego się dąży, a z drugiej skłonności do ustępstw we własnych szeregach. I to ustępstw tym większych, im większy jest ów partner, a jednocześnie tym mniejszych, im bardziej on nas potrzebuje. Czy PiS aż tak bardzo potrzebuje UPR, czy to raczej UPR tak bardzo potrzebuje PiS?
P.Ch.: To oczywiste, że UPR musi coś zmienić w swojej dotychczasowej działalności, jeśli chce wejść do realnej polityki. Szczycimy się członkami z najwyższym ilorazem inteligencji pośród partii politycznych, a postępujemy zadziwiająco głupio. Przykłady: 2001 rok - wspólny start z PO, gdy jasne było, że to nowe wcielenie środowiska łżeliberałów sterowane przez razwiedkę; 2007 rok - sojusz z LPR znajdującej się w fazie uwiądu i kompromitacji. JKM często mówi o małpie za sterami samolotu , stawiam tezę, że właśnie ta małpa lepiej pokierowałby UPR niż dotychczasowe władze! Chyba, że cele deklarowane były odmienne od realizowanych? Zastanawia mnie jedno - ani sojusz z PO nie był dla dzisiejszych malkontentów końcem UPR, ani sojusz z LPR. A z PiS jest. Ciekawe, nieprawdaż?
Co może nam grozić ze strony PiS? Jeśli chodzi o stan partii i jej popularność, dużo niżej upaść nie możemy. Czy PiS zainfekuje socjalizmem naszych działaczy? Nie za dobrze by to o nich świadczyło. Czy po otrzymaniu mandatów radnych/posłów nasi działacze zeszmacą się dla mamony? Rzeczywiście, klęski wyborcze są najlepszym zabezpieczeniem przed tym zagrożeniem. Możemy stracić wizerunek partii wyrazistej. Nasz problem polega jednak na tym, że u zdecydowanej większości Polaków nie mamy żadnego wizerunku, a jeśli już, to kabaretowy. Współpraca z PiS daje nam szansę uwiarygodnienia się jako poważnego podmiotu politycznego. Co więcej, spora cześć naszych sympatyków, którzy z obawy przed zmarnowaniem głosu, oddają go na większe partie, widząc nas w sojuszu z PiS, może wreszcie poważnie potraktować szanse UPR.
W sensie programowym walka o obniżkę podatków (oczywiście nie w skali, która by nas zadawalała) ma realne szanse powodzenia. PiS za swoich rządów rzeczywiście zmniejszył te obciążenia, a w Parlamencie Europejskim jest we frakcji, której pierwszy punkt programu brzmi: Wolna przedsiębiorczość, wolny i uczciwy handel i konkurencja, minimum regulacji, niższe podatki i mniejszy udział rządu jako czynniki najlepiej zapewniające wolność osobistą i dobrobyt w wymiarze jednostkowym i narodowym. Czy podpisanie się pod czymś takim to rzeczywiście wielki kompromis dla UPR?
AO.: Niedawno Janusz Korwin-Mikke pisał, bodaj w Najwyższym Czasie!, że wierzy w wolną konkurencję i życzy UPR wszystkiego najlepszego, licząc, że głosy oddane na obydwie partie dadzą w sumie lepszy wynik, niż było to możliwe dotychczas. Czy UPR odwdzięczy się Platformie Janusza Korwin-Mikkego tym samym, czy będziecie rywali zwalczać? Innymi słowy ? Pańskim zdaniem - czy dla przyszłości idei konserwatywno-liberalnej to dobrze, że wolnorynkowy elektorat ma teraz wybór, bo przysporzy to głosów ludzi dotychczas zrażonych do stylu JKM, czy raczej źle, bo głosy się rozbiją?
PCh.: Nie wierzę w tezę JKM o rozwoju partii przez podział. Lewica zjednoczona wygrywała wybory, podzielona balansuje wokół progu wyborczego. Jednakże dobrze się stało, że JKM z wielkim hukiem opuścił UPR i próbuje reaktywować PJKM. Zrobił za nas kawał dobrej roboty, by zrzucić z UPR balast sztywnego kojarzenia z jego osobą. PJKM miała szanse wyświadczyć jeszcze jedną przysługę UPR - przeciągnąć do siebie osoby o - mówiąc delikatnie, niekonstruktywnym wpływie na partię. Niestety, po pierwszych szumnych deklaracjach o odejściu, zaczął się szybki ruch z powrotem. W internecie (i nie tylko) pojawiło się zalecenie, by pozostać i szkodzić UPR od środka. Zamiast dżentelmeńskiego rozwodu mamy walkę podjazdową i zakonspirowanych kretów. To stawia pod dużym znakiem zapytania szczerość deklaracji JKM o wolnej konkurencji oraz pokazuje, z jakiego rodzaju ludźmi mamy do czynienia.
PJKM nie ma w moim przekonaniu żadnych szans na normalną działalność partyjną. Moja propozycja sprzed Konwentu, by pan Janusz ograniczył się tylko do publicystyki, po krótkim i smutnym boju zostanie zrealizowana. Wolałbym jednak, by JKM odszedł na polityczną emeryturę w glorii, a nie w niesławie. Niestety, zdecydował inaczej.
AO.: Unia Polityki Realnej była jedyną polska partią, która wydała oświadczenie po podpisaniu przez prezydenta Wacława Klausa ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. Tylko na stronach Platformy Obywatelskiej była sucha informacja o samym fakcie. Przeszukałem internet pod tym kątem i nie znalazłem na innych partyjnych stronach żadnej innej krytyki ani pochwały tego doniosłego dla przyszłości Polski wydarzenia - żadnych triumfów, czy rozdzierania szat, ale też żadnych odpowiedzi na pytanie: co dalej? Czy według Pana oznacza to, iż prawica uznała, że to koniec walki, że trzeba się poddać? A jeśli tak, to jak w kwestiach Unii Europejskiej ma zamiar dalej zachowywać się osamotniona UPR?
PCh.:To dobrze świadczy o aktywności naszego Biura Prasowego. Milczenie innych partii odbieram jako celowe. Temat jest kontrowersyjny i prawica nie wie jeszcze jak go prezentować. Sam podjąłem próbę takiej oceny na moim blogu na Niezalezna.pl i można sprawdzić, jakie emocje wzbudza to w naszym środowisku. Sytuacja jest nadal rozwojowa - manewry Rosji "Zachód 2009", niezdecydowanie USA, nerwowa reakcja min. Sikorskiego, współpraca jądrowa Polski z Francją. Oceniam, że politycy i dziennikarze nabrali "wody w usta" także z powodu braku orientacji w perspektywach rozwoju sytuacji.
UPR kieruje się w tej sytuacji ku pracy organicznej, budowaniu świadomości Polaków ze szczególnym uwzględnieniem młodego pokolenia. To jest działanie dalekowzroczne. Imperia upadają i powstają dosłownie na naszych oczach. Kluczem jest powstrzymanie ogłupiania narodu.
AO.: A jak pan ocenia skierowanie przez posłów i senatorów PiS wniosków do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zbadania zgodności Traktatu z polską Konstytucją? Czy to tylko chwyt marketingowy, ukłon w stronę patriotycznego elektoratu tej partii, czy coś więcej?
PCh.:Zapewne niewiele więcej. Już czytałem na Korespondencie, że wniosek musi poczekać. Jeśli coś można było ugrać, to dużo wcześniej. Teraz jesteśmy pod kuratelą Berlina.
AO.: Czy jest Pan monarchistą, czy zwolennikiem demokracji?
PCh.: Jestem przede wszystkim realistą. Dyskusja o monarchii jest dzisiaj czysto teoretyczna. Warto też wiedzieć, że nie jest ona wcale koncepcją chrześcijańską czy biblijną. Gdy Żydzi chcieli monarchii, Bóg ich przed nią przestrzegał.
AO.: Rozumiem zatem, że nie dostrzega pan jakiejś szczególnej różnicy między jednym systemem a drugim, która - powiedzmy - pozwoliłaby w Pana oczach uznać któryś z nich za sprawiedliwszą formę rządów. Oba są jednakowo złe, czy jednakowo dobre?
PCh.:Obydwa systemy mają swoje wynaturzenia. Dotychczas przyjmowało się, że demokracja ma mniejsze. Przykładowo Ameryka dużo lepiej i szybciej rozwijała się jako demokracja, niż pod panowaniem króla Jerzego. Demokracja wymaga jednak większościowej grupy świadomych obywateli (mówi się o demokracji opartej na wartościach lub o społeczeństwie obywatelskim). Niestety dziś społeczeństwa Zachodu przypominają bardziej masy bezideowych, sytych niewolników - a więc u kresu takich dekadenckich demokracji musi pojawić się tyran. Ten najbliższy będzie miał wspaniale możliwości kontroli i terroru. Zadaniem ludzi kochających wolność nie jest obecnie toczenie sporów o wyższość świąt Wielkiej Nocy, ale "inwazja" pracy organicznej, poza głównymi nurtami komunikacji społecznej. Może uda się jeszcze obudzić głód wolności u znaczącej mniejszości.
AO.: Ale ja zapytałem o to nie dlatego, żeby dyskutować o mniemanologii stosowanej, ale w konkretnym celu. Chodzi mi o statut UPR. W opinii wielu zagorzałych demokratów, obecny statut czyni z partii ugrupowanie o charakterze - jak oni twierdzą - wodzowskim, mającym wiele cech ustroju monarchicznego; natomiast w opinii założycieli UPR, statut był zbyt demokratyczny, co usprawiedliwiali koniecznością dostosowania go do wymogów polskiego prawa. Jakie jest pana zdanie o statucie UPR. Słyszałem, że miał być zmieniony podczas ostatniego "rozłamowego" konwentu, ale podobno się to nie udało.
PCh.: Statut UPR to przedziwna sprawa. Ile już było dyskusji, propozycji, poprawek? Na ostatnim Konwencie St. Żółtek chciał przedłożyć kuriozalną poprawkę, nadającą Konwentyklowi uprawnienia do wymiany członków Straży. W praktyce oznaczałoby to kontrolę Konwentyklu nad Strażą, a co za tym idzie, nad usuwaniem członków z partii. Ten plan został pokrzyżowany. Czeka nas jednak niechybnie gruntowana zmiana statutu. Został on zaprojektowany, by dać Konwentyklowi kontrolę na partią. Potwierdza to JKM: UPR była starannie zaplanowana jako prawicowa - i nad ogólnym kierunkiem miał czuwać Konwentykl.
Zdecydowaną większość swoich ostatnich kłopotów z funkcjonowaniem, UPR zawdzięcza właśnie Konwentyklowi, zwanemu potocznie "radą starszych". Przykład najbardziej jaskrawy - JKM od dawna deklarował, że nie wpływa na bezpośrednie zarządzanie UPR, po Konwencie wszem i wobec ogłosił, że występuje z UPR i brzydzi się taką partią. Później trochę złagodniał i zapowiedział pokojową, zdrową konkurencję PJKM/UPR. Tyle słowa. A czyny? Na 21 listopada Konwentykl został zwołany do Józefowa, na ulicę 3-go Maja?
AO.: W jakim zatem kierunku należy zmienić statut partii, by ułatwić jej funkcjonowanie? Jakie zmiany w tym dokumencie są konieczne w pana opinii?
PCh.: UPR zawsze stawiało na prostotę prawa, a statut ma iście bizantyjski. Regulacje prawne to nie moja pasja. Mamy w UPR lepszych - Brzezina, Noniewicz, Kotnis - jestem przekonany, że niebawem zaproponują zmiany, które skończą ciągłe spory proceduralne w łonie partii i rozwiążą jej ręce do skutecznego działania.
AO.: W takim razie przejdźmy do programu. Ten obecny ma prawie 20 lat. Został napisany w roku 1990 i nieco zmieniony w 2004. Jednak miejscami nijak się ma do rzeczywistości, nie uwzględnia wielu zmian systemowych, jak np. członkostwo Polski w UE. Nie sądzi pan, że poważna partia polityczna, za jaką chce uchodzić UPR, nie może sobie pozwolić na opieranie się na wirtualnej rzeczywistości?
PCh.: Znowu powtórzę - to kolejna przesłanka pokazująca, że UPR nie została założona, by poważnie powalczyć o wynik wyborczy. Dysproporcja energii wkładanej w wewnętrzne walki frakcyjne i obronę interesów JKM w stosunku do działań na rzecz wizerunku partii (czego częścią jest program), jest porażająca. Nową ekipę tłumaczy konieczność ciągłego opędzania się od podjazdowych ataków przeróżnych nierobów, którzy energię zyskują głownie do działań destrukcyjnych. Ale okres karencji dla nas się kończy. Jeśli do końca roku nie dopracujemy się nowego programu lub przynajmniej jego głównych założeń przedstawionych w przystępnej dla "Nowaka" formie, będzie to oznaczało, że nie radzimy sobie z prowadzeniem partii.
AO.: Z tego, co pan sugerował już w tym wywiadzie, walki frakcyjne trwają w UPR nadal. Jest zatem duże niebezpieczeństwo, że tych założeń - nie mówiąc już o całym programie - partia się nie dopracuje. Do końca roku zostało przecież tylko półtora miesiąca - to bardzo mało czasu. Może się więc okazać, że - jak Pan to ujął - "nie radzicie sobie z prowadzeniem partii". Co wtedy? Czy to będzie koniec UPR?
PCh.: Ja tego nie sugeruję, ja tak twierdzę. Może jestem zbyt niecierpliwy i nie potrafię ze spokojem czekać na rozwój wypadków i zmęczenie szkodników. Czas dogodny nie trwa jednak wiecznie. Teraz otworzyło się przed UPR okno, by "wyfrunąć" z sideł razwiedki i odegrać konstruktywną dla Polski rolę. Jeśli my - tu mówię o obecnej ekipie UPR - nie wykorzystamy tej szansy, nie nadajemy się (jeszcze?) do polityki. UPR ma przed sobą albo szybką ścieżkę wzrostową, albo powolny uwiąd. Przygotowuję się także na tę drugą ewentualność, ale uprzedzając pytanie, nie zdradzę szczegółów. Na teraz celem jest zrobienie z UPR nowoczesnej, skutecznej partii wolnościowej. Na tym się skoncentrujmy.
AO.: Od dłuższego czasu daje się zauważyć wzmożoną aktywność członków UPR - a zwłaszcza Pańską - we współdziałaniu z różnymi organizacjami i stowarzyszeniami obywatelskimi. Mam tu na myśli na przykład akcję promującą edukacje domową i inne tego typu działania. Czy to jest droga jaką Unia Polityki Realnej chciałaby odnieść sukces, czy chodzi tylko o to, żeby przetrwać trudny okres i nie dać się ludziom zapomnieć?
PCh.: To stała postawa. Wspieramy inicjatywy zbieżne z naszym programem. UPR wychodzi w ten sposób z narożnika, w jaki zepchnęła ją postawa JKM i jego bezmyślnych naśladowców. Mam na myśli postawę wyższości wobec innych i obrażanie potencjalnych partnerów. Najświeższy przykład z Wiśniowej Góry, kiedy JKM określił mianem hitlerowca Zbigniewa Ziobrę zaproponowanego przez prof. Nowaka jako potencjalnego kandydata na prezydenta. Co innego wyrazistość poglądów, a co innego zrażanie do nich wszystkich naokoło. Polacy cierpią na problem braku poczucia wspólnoty oraz identyfikowania się ze wspólnymi celami narodowymi (dobrym przykładem są tu Niemcy, a nawet Rosjanie). Musimy przeciwstawiać się taktyce skłócania Polaków. Zasada "dziel i rządź" świetnie się u nas sprawdza. Odnowiona UPR chce być katalizatorem oddolnych inicjatyw społecznych oraz budowania jedności w obozie patriotycznym.
AO.: Dziękuję za rozmowę.
PCh.: Dziękuję.
Andrzej Orkowski
korespondent.pl
kontakt email: knp@knp.lublin.pl
Trzymasz w ręku gazetę niezwykłą. Już sam tytuł "idź POD PRĄD" sugeruje, że na naszych łamach spotkasz się z poglądami stojącymi w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami. Najważniejsze jest jednak to, że pragniemy opisywać rzeczywistość nie z perspektywy teologii, dogmatów czy zmiennych nauk kościołów, lecz w oparciu o Słowo Boga, Biblię. Co więcej, uważamy, że Bóg wyposażył Cię we wszystko, abyś samodzielnie mógł ocenić, czy nasze wnioski rzeczywiście z niej wypływają. Bóg nie skierował Pisma Świętego do kasty kapłanów czy profesorów teologii. On napisał je jako list skierowany bezpośrednio do Ciebie! Od wielu lat w naszej Ojczyźnie pojęcia: chrześcijanin, chrześcijański mocno się zdyskredytowały. Stało się tak głównie "dzięki" zastępom faryzeuszy religijnych ochoczo określających się tymi wielce zobowiązującymi tytułami. Naszą ambicją jest przyczynienie się do tego, by słowo chrześcijanin - czyli "należący do Chrystusa" - odzyskało w Polsce należny mu blask!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka