Ignatius Ignatius
174
BLOG

Udało Im się!: Flapjack - Relacja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 6

9.01.2021 zmarł wokalista Grzegorz 'Guzik' Guziński znany m.in. z Flapjack i Homosapiens. Stało się to skandalicznie zbyt wcześnie…

Guzik zapisał się w historii polskiego rocka jako jedna z postaci, która podjęła odważną próbę modernizacji kostniejącej sceny lat 90. Flapjack kluczowy crossoverowy skład w Polsce, był na wskroś nowoczesny, momentami wyprzedzający swój czas. Mieszając m.in. energetyczny thrash z rapcorem, w późniejszym okresie skręcając w stronę pokręconej alternatywy.
Na początku listopada ubiegłego roku Litza podzielił się wspaniałą wiadomością o planowaniu trasy w hołdzie Guzika, udostępniając setlistę wraz z składem, który odda hołd wokaliście. Projekt został zrealizowany.

Zaczęło się nieśmiało od trzech koncertów wiosną. Przyjęte zostały na tyle dobrze, że postanowiono przedsięwzięcie kontynuować i trochę dłużej pojeździć po kraju w hołdzie Guzika.

Jak wyżej wspomniałem pierwotnie miały to być trzy koncerty (Szczecin, Wrocław, Poznań), które odbyły się w dniach 22-24.04 bieżącego roku. Dwa miesiące później 23.06 (w Dzień Ojca dane mi było wybrać się z własnym Ojcem na tenże gig.) na letniej scenie chorzowskiej Leśniczówki odbył się niesamowity gig. Piękny pomysł aby oddać cześć pamięci Guzika.
Flapjack występuje w niemal pierwotnym składzie, kiedy to Litza z Ślimakiem montowali skład Naleśnika.

Skład Flapjack - Tribute to Guzik:

Robert ‘Litza’ Friedrich
Maciej ‘Ślimak’ Starosta
Maciej Jahnz
Marcin ‘Wimek’ Wimońć
Michał ‘Mihau’ Kaleciński

Instrumentaliści zostali wsparci przez wokalistów: Kroto z Hope i Rafała ‘Hau’ Mirocha z Dynamind, który występował gościnnie na płytach Flapjacka.
Obaj Panowie bardziej niż rewelacyjnie w tej roli się sprawdzili. Wyszło to tak naturalnie jakby ten skład niczego innego przez te trzydzieści lat nie robili, tylko występowali w tak wystrzałowych sztukach. Ze sceny biły autentyczne emocje, luz a mimo to cały czas miało się na uwadze powód zorganizowania trasy.

Początkowo obawiałem się niczym niewierny Tomasz, że Litza na dobre się zluxtorpedował i nie będzie wstanie tymczasowo przestawić się na flapjackowe tory. Nic bardziej mylnego Litza jako wiosłowy skupił się jedynie na wiośle i widać było, że taka odmiana sprawiała mu wiele frajdy. Cieszy mnie bardzo świetna forma Ślimaka (oczywiście z garami ustawionymi bokiem do sceny), który pomimo zawieszenia działalności Drinkersów robi swoje. Móc podziwiać na jednej scenie w akcji 50% złotego składu Kwasożłopów i to w tak miażdżącym repertuarze jest miodem na moje fanowskie serce.

Jak już wspomniałem Litza pozostawił robienia show mistrzom ceremonii, którzy rozkręcili zabawę na całego. Pot literalnie litrami lał się strugami po ścianach namiotu. Wewnątrz zgotowano piekło tropików. Już po drugim numerze czuć było kto się nie myje.


Pod sceną nieustające szaleństwo, większość przybyłych w tańcu się nie oszczędzało. Nie kojarzę, kiedy widziałem aż tak kameralnie klubowy, bezpośredni koncert - Flapjack był dosłownie upchany na scenie i na wyciągnięcie ręki. Repertuar oparty był w przeważającej mierze na dwóch pierwszych długograjach Ruthless Kick (1994) i Fairplay (1996) ale i nie zabrakło reprezentantów z trzeciego najbardziej eksperymentalnego albumu Juicy Planet Earth (1997). To była końska szpryca nad wyraz pozytywnej energii, dozowana kilkunastoma ciosami takimi jak: otwierający „Flapjack”, „Fairplay”,„Wake Up Deaf”, „Idol Free Zone”, „2 Many Ta2'z” … każdy kawałek napędzał i nakręcał wiarę co raz bardziej i bardziej. Niespodzianką okazał się coverowy medley Rage Against the Machine - jeden z oczywistych stylistycznych drogowskazów (szczęśliwie nie w sferze ideologicznej). 

Jednym z wyczekiwanych i najlepiej przyjętych pieśni była „Dead Elizabeth”, która odznaczała się specyficznym, upiornym klimatem przeplatanym mocarnym skandowaniem.


Skoczne, bujające czysto rapcoreowe monstrum „Ready to Die” – w którym tak wspaniale odnalazł się rapujący Kroto. Ów mistrzowski popis został poprzedzony utworem pt. „Trobuleman”, który również pochodził z trzeciego albumu.

Był to najbardziej poruszający i symboliczny moment całego koncertu. Zagrano go instrumentalnie, aby zgodnie z intencją zespołu, w trakcie wspominać osobę i głos Guzika. Podczas zapowiedzi niespodziewanie głos zabrał Hau, który podzielił się smutną wieścią o śmierci brata - odszedł kilka dni przed koncertem. Mimo żałoby wokalista postanowił wystąpić, oddając tym samym hołd również swemu bratu, który wybierał się na występ Flapjacka do chorzowskiej Leśniczówki. W czasie wykonania Kroto usiadł po turecku i oddał się medytacji. To było naprawdę wyjątkowe i poruszające wykonanie.

Fakt wypompowania tlenu w pierwszych sekundach gigu mimo, że dawał się we znaki wszystkim, ani na moment nie ostudził zapędu mosherów, którzy niezmordowani robili swoje. Przez co w przerwach między utworami karmiono humor sytuacyjny nawoływaniami żądającymi powietrza lub wręcz przeciwnie skandowaniem mało ekologicznym - Grajcie jeszcze, jebać powietrze! Pół żartem, pół serio biorąc pod uwagę ekoterrorystyczne fiksacje np. na temat śladu węglowego – przypominam, że pojawiły się już pomysły i nawoływania aby ograniczać masowe imprezy i widowiska zarówno sportowe jak i muzyczne rzekomo w trosce o nasze środowisko… - jak tak dalej pójdzie, to nie powinien w przyszłości dziwić potencjalny antagonizm miłośników tego typu aktywności względem wszystkim tym, którzy chcą siebie i innych umartwiać. Szczęśliwie zespół i techniczni zadbali o walczących pod sceną rozdając butelki życiodajnej wody.

Wśród thrashowo/hardcoreowo/rapcoreowej nawałnicy, podczas której można było/należało, skakać, moshować, headbangować, bujać się – wszystko ku pamięci Guzika. W tym wszystkim szczęśliwie znalazło się miejsce również na spokojniejszy moment wytchnienia. Był nim „Purity” - jedyny spokojniejszy numer, uświetniony przez publiczność specjalną ledową iluminacją odpaloną w kierunku bohatera całego zamieszania.

Na wskroś optymistyczny i budujący „Fairplay!” zagrano po raz drugi na bis. Wokalista Hope zaliczył widowiskowy stage diving. W trakcie ostatecznego pożegnania Litza zaintonował riff „Pizza Driver” z płyty Vile Vicious Vision (1993), przez którą właściwie zrodził się pomysł stworzenia odskoczni od macierzystego Acid Drinkers. Te parę acidowych nutek zagranych przez byłego rytmicznego sprawiły, że aż ciary przeszły mi po karku.




Pamięci Grzegorza 'Guzika' Guzińskiego

Fairplay!

                                                                                                   We gonna make it!

                                                                                                                                                                                              

                                                                                                                                                                                               Ignacy J. Krzemiński



Zobacz galerię zdjęć:

Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura