Ignatius Ignatius
43
BLOG

Petrichor i kadzidło - Patriarkh / Embrional / Post Profession - Relacja

Ignatius Ignatius Kultura Obserwuj notkę 0
Za nami XIV edycja MetalFest w Sosnowcu. Była to zarazem pierwsza, która odbyła się w plenerze. W Parku im. Jacka Kuronia wystąpiły m.in. black metalowy Patriarkh (dawniej Batushka) i death metalowy Embrional.

Pod koniec sierpnia odbyła się już XIV edycja lokalnego festiwalu MetalFest w Sosnowcu, po raz pierwszy odbyła się w plenerze w amfiteatrze Muszelka w Parku im. Jacka Kuronia. W dotychczasowych edycjach wystąpiło wiele zacnych zespołów: Vader, Sceptic, Titus' Tommy Gun... również tegoroczny skład okazał się na tyle interesujący, że się skusiłem. 

Miejsce okazuje się wdzięczne: jest zarówno gdzie powalczyć pod sceną jak i usiąść aby spocząć w trakcie przerw technicznych. Niestety publiczność raczej była statyczna i tylko sporadycznie ktoś podrywał się do aktywności pod sceną (w myśl zasady, sam się nie będę wygłupiał). Gwiazdą wieczoru XIV edycji była białostocka sensacja: Patriarkh czyli Batushka Barta, po wymuszonym sądownie przemianowaniu będącym samozwańczym hierarchicznym awansem... Formuła projektu pozostała ta sama, czyli black metalowa profanacja prawosławnej liturgii.  Patriarkh (Batushka) już równą dekadę brawurowo łączy metalową ekstremę z muzyką cerkiewną, (neo)folkiem. Tam gdzie Patriarkh występuje również kontrastujący pod każdym względem projekt poboczny Shadohm. Żeby chłopaki się nie sforsowały pomiędzy nimi wystąpił najbardziej oldschoolowy i konwencjonalny zespół tego niepogodnego wieczora - gliwicki Embrional serwujący starą dobrą szkołę death metalu. Nie mogło zabraknąć stałego punktu programu MetalFestu - thrash metalowego Post Profession, który zainaugurował festiwal.

Organizacja bardzo sprawna bez opóźnień,  jak w zegarku (czasówka mogłaby zostać opublikowana z większym wyprzedzeniem. Wszystkie znaki na niebie oraz prognoza pogody mówiły, że tego wieczora prędzej czy później czeka nas opad atmosferyczny. Nie wiadomo z jaką mocą ale pewne było, że niebo zapłacze.
Post Profession

Nie obawiaj się
Nikt nie ma mocy takiej jak ty
Weż oddech
Chodż

Na starcie wyleję gorzkie żale i poskarżę się na drużynę gospodarzy:  Gdzie nowa płyta?! Na poprzedniej edycji wokalista Grzegorz Bodzioch odgrażał się, że płyta w drodze. I co? I nic...

Żeby nie było aż tak bardzo nie ubolewałem, że sosnowiczanie zagrali swój ograny, sprawdzony repertuar (nawet taki sam bis zagrali jak w zeszłym roku - mowa o repecie w postaci „Anioła") - rzeczywiście jednym z mocniejszych utworów w dorobku grupy. Zarówno pod kątem muzycznym jak i lirycznym.

Odnoszę wrażenie, że zespół z jednej strony jest przytłoczony niemocą wypłynięcia na szersze wody. Z drugiej zaś strony wytrwale robią swoje, bo po prostu lubią grać nawet dla garstki ludzi pod sceną. 

Don't be blind!
With mother's milk you drink your destiny!

Z debiutanckiego albumu zagrali „Immortal Heart" z zawsze robiącą na mnie ogromne wrażenie deklamacją. Jeszcze gdzieś w połowie setu wzięli na tapetę jedynkę, lutując tytułowym, rozbudowanym  „A few Minutes Before..." 

Jeszcze większą dozą dobra sosnowiczanie uraczyli z Frozen Feelings (2014), płyty która rzeczywiście natchniona została zlodowaciałą aurą produkcji. W utworze tytułowym na uwagę zwraca melodyjne gitarowe piłowanie z przeszywającymi partiami solowymi Macieja Narskiego.

Idź tam gdzie cię poprowadzi
Idź zaufaj ludziom z cienia
Daj mi dłoń
Chodź


W rozbudowanym „Never Let me Down" dzieje się dużo,  kompozycja zdobna, o wysokim stężeniu emocjonalnym, bardzo dużo się tu dzieje pod kątem partii instrumentalnych, zgrabnych popisów solowych. Wkomponowane wstawki w języku polskim potęgują specyficzną atmosferę utworów pochodzących z drugiego długograja.

Zdecydowanie do najbardziej ulubionych dla mnie momentów koncertów Post Profession są wykonania wspomnianego „Anioła" z płyty Głosy (2019) i „Nateo" - będącym dla mnie punktem kulminacyjnym płyty Frozen Feelings (2014). Podczas wykonywania tego drugiego, basista Piotr Czernik pozwolił sobie na mały popis gry klangiem.

Na koniec zostawili „Tsunami" najintensywniejszy i najcięższy kawałek zagrany przez zespół tego wieczora. Idealny na dobicie, pełen gniewu i jadu. Z świetnie dociążonymi gitarami, gęstymi partiami zagranymi na perkusji przez Piotra Smoka. Brutalne wokalizy doprawione growlem dopełniały całości.

Świetna festiwalowa rozgrzewka, mimo, że już to (nie raz) na żywo słyszałem. Trzymam kciuki za zespół, że w końcu uda im się nagrać i wydać następcę płyty Głosy (2019), która pozwoli zespołowi zaistnieć w szerszym gronie odbiorców. 


Shadohm

Tam gdzie miesza się kadzidło z siarką tam spodziewać się można tornada zwanego Shadhm, Projektu perkusisty Pawła 'Pavulona' Jaroszewicza, który może poszczycić się wyjątkowo bogatym portfolio, przez lata zasilając kolejne projekty i zespoły. W składzie Shadohm grają również obaj wioślarze Patriarkh: Jakub Śliwowski i Rafał Łyszczarz. Za sitkiem (a w zasadzie z sitkiem) mikrofonu biega Adrian Meissner.

Zespół nadal ogrywa swój eponimiczny debiut. Jednak odkąd ich ostatni raz widziałem nieco rozwinęli się wizerunkowo i choreograficznie. Widać, że są bardziej pewni siebie i tego co grają. Wiedzą czego chcą (zwłaszcza wokalista, który starał się rozkręcić publiczność, tak jakby od tego zależało jego życie) i idą do przodu.

W nowoczesnym, świeżym podejściu do progresywnego metalu i warsztacie instrumentalistów tkwi spory potencjał aby zawojować europejskie festiwale. Czekam na nowe dźwięki Shadohm, które mam nadzieję będą równie mocne i dowiodą, że projekt ten nie jest li tylko egzotyczną przystawką do głównego bizantyjskiego dania.

Sztukę na MetalFeście zagrali zgodnie z oczekiwaniami: bardzo dynamiczną i energetyczną. Udało im się rozruszać nieśmiałą, skostniałą publiczność - lecz mam jedno małe zastrzeżenie. Niezdrowa egzaltacja wokalisty. Klama swym przesadnym entuzjazmem zaklinał rzeczywistość: jaka to publiczność w Sosnowcu jest cudowna, i jakim ogromnym uczuciem ją darzy... było to niepoważne i wręcz zakrawało o groteskę. Rozumiem takie zagrywki stosowane na większych festiwalach albo dobrze zagęszczonym klubie, gdzie rzeczywiście jest komu słodzić.

Materiał z Through Darkness Towards Enlightenment (2024) na żywo wypada wybornie i trudno wskazać jednego faworyta. Największe spustoszenie powodowały „Blurred" i „Ripped Appart" chociaż całokształt był kapitalny i godny wsłuchania się w techniczne smaczki serwowane przez instrumentalistów i wokalistę, który jest (co należy podkreślić) dość wszechstronnym gardłowym. Wypada równie dobrze zarówno w brutalnym jak i lirycznym wydaniu.

Shadohm zaskoczył finałem swojego występu. Klama wskoczył do młyna a zespół przygrywał w tym czasie wstęp do „Blind"  KoRna - niestety po wspólnym wykrzyczeniu Are You Ready!? tematu nie pociągnięto dalej a szkoda bo nagle zrobiło się skoczniej i swobodniej.

Tak to zdecydowanie projekt po to żeby zrzucić firanki stichariony i się scenicznie wyszumieć przed dość statycznym ceremoniałem na którym się przecież nie hasa. 

Embrional

Oldschoolowa załoga dowodzona przez Skullrippera po długich szczęściu latach powróciła ze swoim czwartym albumem długogrającym pt. Inherited Tendencies for Self-Destruction (2025). Zespół trzyma wysoki poziom, mimo, że gdzieś przydusił iskrę bezkompromisowego szaleństwa z pierwszych płyt -  przez fanów cenione są zarówno dema i pierwsze dwie płyty zwłaszcza Absolutely Anti-Human Behaviors (2012).

Rzeczywiście słychać było różnicę w utworach wykonanych z pierwszych płyt (choćby taki „Possessed by Evil" czy „Madman's Curse" z dedykacją dla Kamila perkusista, który napędzał tę maszynę śmierci od 2005-2015r.), które kontrastowały z nowszą twórczością. Dobrze mnie zrozumcie takiemu „Seduced by the Lies" niczego nie brakuje, też siecze równo, ale sprawia wrażenie bardziej dzieła kalkulacji niż strumienia pierwotnych instynktów.

Jak zaznaczyłem na wstępie śląscy death metalowcy rżnęli w starym dobrym stylu i było to granie na tyle ujmujące, że nie przeszkadzał mi opad atmosferyczny, który zaczął się tuż przed występem Embrional. Tym razem trzeba pochwalić publiczność bo mimo, że niemrawa to za to niezłomnie znosząca deszcz, który był jakby nie było sporą niedogodnością. Tym bardziej, że nie był to niestety ciepły deszczyk - tegoroczne pseudo lato żegnało się w najgorszym z możliwych wydaniu...

Mała rzecz a cieszy - nie wyginęli jeszcze wioślarze, radośnie nadwyrężający swój odcinek szyjny kręgosłupa zamiataniem piórami. To był naprawdę mocny koncert mimo niesprzyjających warunków dawał wiele frajdy. Embrional kultywuje najlepsze tradycje śmierć metalu.

ПАТРИАРХЪ 

Boże Wszechmogący - zapierdalaj! 

Wahałem się czy zacytować to jakże niewyszukane bluźnierstwo (mimo, że cały koncert Patriarkh jest wysublimowanym bluźnierstwem...), sytuacja wynikła jak najbardziej spontanicznie, zadziałała magia humoru sytuacyjnego. W którymś z przerywników pierwszej części występu wybrzmiał zaśpiew, który spotkał się z rychłą odpowiedzią kogoś z publiczności. Zaprawdę było to głupie ale jakże pociesznie rozbrajająceDostrzegam w tym potencjał i mogłoby się to przyjąć jako alternatywa dla Szczęść Boże! lub nieformalne tłumaczenie anglosaskiego życzenia pomyślności przed podróżą - godspeed. 

Przechodząc do rzeczy, do deszczyku się przyzwyczaiłem, po raz wtóry skupiłem się na misternym anturażu i nie wiele on się zmienił od czasu kiedy zespół występował jako Batushka - pięknie dopracowane elementy dekoracji i rekwizyty nawiązujące do prawosławnej liturgii. Wizualnie ów awans widać w odświeżonym wizerunku Patriarchy. 

Najważniejszą zmianą jakościową jest oczywiście repertuar, zmiana nazwy przyniosła ze sobą nowy album, który pod pewnymi względami stanowi nowe otwarcie. Пророк Илия (2025) jest albumem koncepcyjnym poświęconym Eliaszowi Klimowiczowi - tytułowy prorok Ilja. W okresie międzywojennym, był przywódcą tzw. sekty grzybowskiej działającej na terenach Podlasia.

Koronę cierniową nałożyli i ubiczować mnie chcieli

i gwoździe w moje ręce i w nogi wbijać mieli

i kosą bok przebić

i do ziemi zakopać żeby zobaczyć - czy ja święty, czy nieświęty. 

Płycie tej poświęcono pierwszą część widowiska, jest to materiał bardziej teatralny, żeby nie napisać - słuchowiskowy (to przez kapitalne przerywniki, które budują odpowiednią atmosferę opowieści. W sferze muzycznej to powrót do Bizancjum z początków działalności zespołu, więc tego typu progres należy traktować jako naturalną kolej rzeczy.

Materiał ten na żywo wypada bardzo dobrze, zespół Barta kolejnym wydawnictwem dowodzi, że formule daleko do wyczerpania. Trudno wskazać wyraźnie wybijający się moment koncertu, zwłaszcza przy tak spójnie prowadzonej narracji, jednak to „Вершалин III" zapada w pamięci (nie tylko) ze względu na radośnie acz skromnej, obleczonej w szaty pląsającej białogłowy. 

Wyraźnie choć subtelnie (wręcz płynnie) przeszliśmy do drugiej części programu. A jakże poświęcono ją batushkowej erze przed zmianą nazwy, głównie skupiając się na Господи (2019). To na niej zespół zaczął z powodzeniem budować (po)schizmowe dziedzictwo Batushki z co raz większym entuzjazmem zagłębiając się w historię Prawosławia i Podlasia. 

Tutaj również żeński pierwiastek uświetnił występ, przejmującym utworem „Письмо V", będący chwilą wytchnienia przed bardziej karkołomnemu odprawianiu liturgii. Najlepszymi przykładami tego przykładami były zostawione na finał: „Полунощница" z zachwycającą głębią, gdzie dwie skrajnie przeciwne żywioły mieszają się w nieokiełznanej wichurze. W niczym mu nie ustępował utwór „Утреня" gdzie również zachowano słuszne proporcje pomiędzy black metalem a muzyką cerkiewną. 

Jak to zespół ma w zwyczaju zakończono widowisko przytłaczającym apokaliptycznym ciężarem „Литургия"  pod czas, którego zaczął się nieuchronny proces zwijania manatków.

Mało jest takich widowisk, które bawią mnie (prawie tak samo) więcej niż raz, powiedzmy dwa razy - wyjątkiem jest KISS i Batushka/Patriarkh. Działa tu siła rytuału, gdzie powtarzalność jest wręcz oczekiwana a jednak zadbano o to, by widowisko żyło i się rozwijało (choćby w drobnych szczegółach). To był drugi raz kiedy widziałem występ w plenerze i mimo, że czuć było bardziej petrichor niż kadzidło wszystko zostało świetnie zrealizowane pod kątem nagłośnienia. Selektywne acz niepozbawione siarki brzmienie instrumentów nie zagłuszało chórów ani wszelkiego rodzaju  cerkiewnych ozdobników.

Przepych i bogactwo detali aspektu wizualnego zasługują na odrębną recenzję - to trzeba po prostu zobaczyć na własne oczy. 

Kolejna udana batushkowa pielgrzymka, to samo tyczy się całego festiwalu, mimo skromnej publiczności i niepogody było bardzo dobrze i mam nadzieję, że kolejna edycja odbędzie przy równie interesującym lineupie.



Zobacz galerię zdjęć:

Post Profession
Post Profession Shadohm Embrional Patriarkh
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura