Wyjątkowo odpychająca okładka (inaczej)
Wyjątkowo odpychająca okładka (inaczej)
Ignatius Ignatius
337
BLOG

Autopsy: Mental Funeral (1991) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Druga duża odsłona sekcji zwłok, jest już innym podejściem do death metalu. O ile debiut jest esencjonalnym przykładem kanonu śmierć metalu. Tak dwójka jawi się jako redefinicja stylistyczna w obrębie gatunku, która rozpoczęła się na EPce Retribution for the Dead (1991). Autopsy sadystycznie zwolniło, by pastwić się jeszcze bardziej sugestywnie. Zarówno w sferze dźwięku i słowa.  Słuchając nie uważnie można ulec złudnemu wrażeniu prymitywności i toporności. W rzeczywistości mamy do czynienia
z osobliwymi instrumentalnymi i wokalnymi smaczkami które razem z patologią tekstu składają się na całokształt muzycznej choroby, która toczy organizm. To właśnie w tym okresie oryginalny styl maniery wokalnej Chrisa Reinferta zostaje ostatecznie dopracowany. 

Przed nami pogrzeb mentalny. Synoptycy ostrzegają, że pogoda może ulec załamaniu...

From the brown infested clouds

Painful death is unleashed

Toxic rain upon your skin

Now you are diseased

Ceremoniał zaczyna się od Twisted Mass of Burnt Decay. Stosownym ponurym tonem. Zgniłe żółte plamy rozlewają zarówno gitarzyści jak i ohydny wokal Chrisa. Duszno, śmierdzi stęchlizną. Atmosfera gęsta od palących oparów kwaśnego deszczu, który momentami przybiera na sile kotłując się.  Zbite pozlepiane zaropiałą posoką brzmienie - apoteoza nieuchronnego rozpadu. Gitary jakby co raz bardziej użalały się nad sobą, najpierw riff potem łkanie solówki które rozrasta się w bolesną histerie.

Oswojeni z odpychającym brzmieniem nagrodzeni zostają death n'rollowym turpistycznym bujaniem. Jest to nieco inna wersja In the Grip of Winter znanej z EP. Rytualna praca perkusisty poprzedza transgresywne powolne znęcanie się przy pomocy minimum środków, które przekute zostają w maksimum wrażeń. Po obrzydliwej deklamacji, rażeni jesteśmy brudnym pasażem. Atmosfera nieco gęstnieje, tempo gotowania leciutko wzrasta. Ostre żyletki partii solowej rzezają nasz zmysł słuchu. W połowie niepozorne wyciszenie, osamotniony riff cierpliwie czeka na ofiarę. Pod koniec następuje przedśmiertny spazm, jakby ostatnia próba zrezygnowanego ataku. Cmentarnych melodii nigdy dość, obrazowe gitarowe wprowadzenie zatytułowane Fleshcrawl rozpoczęło tradycję chorych miniaturek jakimi upstrzone są albumy Autopsy. Jest to świetne wprowadzenie do Torn From the Womb. Pogrzebowy motyw przerwany zostaje nerwowym powolnym pulsem riffu. Odzywa się cuchnący wyziew śmierci. Opasłe partie perkusji chwilowo przechodzą w łamiący podstawę czaszki tumult. Ohydna rażąca kręgosłup fluktuacja gitary basowej poprzedza migotliwa niczym pancerzyki much partia solowa. Finał nabiera rumieńców.

Czas na wokalne popisy spazmatycznych gastrycznych ryków, pod tym względem Slaughterday zdecydowanie zasługuje na wyróżnienie. Dołujące gitary na miarę mistrzów death metalu na wolno. Rozbudowane kompozycje dalekie od zbędnych w tym wypadku połamańców i niezdrowego nadwyrężania palców dłoni i nadgarstków. Nawet toporność może zostać wzniesiona do rangi artyzmu. Finał z bardziej rzeźniczym tempie z krwawymi popisami gitarzysty. Death doom ciężar skonfrontowany z średnio szybkimi zrywami sprawdza się w takich utworach idealnie. Cicho wylania się kolejne niewysłowione okropieństwo zatytułowane po prostu Dead”.

Dead

Stiff and cold

In your box

To decay

Dead


Niesamowity klimat budujący napięcie partie gitar z każdą sekundą przygnębiającego riffu przybijającego niczym gwoździe wieko trumny przeznaczenia. Melodyjna fraza to bunt, próba przeciwstawienia się, jest to wyzwanie. Przez długi czas trwania, jest to niemal instrumentalny utwór nie licząc zwięzłej deklamacji. W Robbing the Grave - kolejnym mocnym punkcie programu, wita nas średnio szybkie, ciężkie dezelowanie perkusyjnej kawalkady. Chwilowe okrzepnięcie stanowi przyczynek do wyrwania się głęboko
z trzewi serii warknięć i pomruków. Nagle zwrot, tempo akcji chwilowo wzrasta. Finał to krwawa libacja wzbogacona stosowną wstawką ilustracyjną. Według mnie szczęśliwie rzadki i niepotrzebny zabieg w twórczości Autopsy. Dokonania zespołu wielokrotnie pokazały, że death metal sam się broni i nie musi korzystać z taniego efekciarstwa. Finał z dynamicznym solem, pulsującymi transowo partiami perkusji.

Bardziej zawiłe i o dziwo lekkie partie gitary rozpoczynają Hole in the Head. Motyw zostaje świetnie rozwinięty stając się jednym
z najbardziej artystycznych i charakterystycznych momentów płyty. Jak nie trudno sobie wyobrazić sielanka przerwana została na rzecz ekspansji trwogi.  Utwór mutuje w śmiercionośne rozpasanie pełne słabo wypieczonych riffów. Upiorny growl drąży tytułową głowę.  i drążą wysokie rejestry solówki która kwitnie niczym wytryskająca z tętnicy fontanna. Jest to najdłuższa i najbardziej złożona kompozycja na Mental Funeral (1991).

Plemienne bębnienie, ciągnący się udręczony bólem riff ustępuje miejsca wokaliście który stosuje swe ulubione firmowe ozdobniki. Wyciszenie pozwalające uchwycić drżenie tłustej larwy pasażu basiora. Instrumentalnie Destined to Fester to kolejny przykład śmiercionośnego, nienawistnego mielenia ołowianych riffów i tektonicznych przejść perkusji. Kolejnym przerywnikiem jest okaleczający, niczym, poszczerbiona piła do kości - Bonesaw. Tym razem jest to małe co nieco, dla złaknionych szybszego tempa w wykonaniu Autopsy - ot taki krótki nalot bomb kasetonowych z perkusją w roli głównej.

To był jedynie przedsmak mrocznej krucjaty. W Dark Crusade pozostajemy w szlachtującym tempie, które zbiera krwawe żniwo. Ze skrupulatnością walca drogowego. bezkompromisowo rozpłaszcza słuchacza. Z perfekcyjną dbałością zwalnia i zawraca ponownie rozjeżdżając to co już rozjechane. Na moment rozwierają się wrota chaosu, błyskawicznie wypala się partia solowa. Powrót do miąższu mięsa mechanicznie oddzielanego od kości przez partie perkusyjne. Rasowy doom metalowy pasaż przechodzi
w akustyczną tytułową miniaturę, wieńczącą dzieło.

Aż trudno uwierzyć, że po serii niezłych okładek, zespół zgodził się na ten dosłowny i w przenośni koszmarek. Patrząc na to niewysłowione paskudztwo jeszcze trudniej mi uwierzyć, że stoi za nim tak doświadczony grafik jak Kev Walker... Jaki trzeba mieć wypaczony umysł? Aby przelewać na papier tak nieludzko chorą krzyżówkę żaby Moniki, z karykaturalnym wyobrażeniem dziwów - bardzo, bardzo luźno inspirowanym lovecraftiańskim uniwersum.


Zobacz galerię zdjęć:

Skład z 1991 roku (bracia Cutlerowie jeszcze razem)
Skład z 1991 roku (bracia Cutlerowie jeszcze razem)
Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura