Obsessed with the morbid, the horror still calls
Obsessed with the morbid, the horror still calls
Ignatius Ignatius
85
BLOG

Autopsy: Horrific Obsession (2009) - Recenzja

Ignatius Ignatius Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Dwudziestolecie debiutu okazało się dobrą okazją do przypomnienia o sobie – choć takich zespołów nie sposób wyprzeć z pamięci. Cofnąwszy się do 1993 roku zespół boryka się z różnymi problemami z trasą koncertową na czele. Między innymi przez niemożność znalezienia stałego basisty odwołano europejską trasę koncertową. Trasa po USA również niebyła usiana różami… chociaż w zasadzie była, wito wówczas już przecież nagrobne wianki – Autopsy miało przejść do historii.

Po długich kilkunastu latach okazało się, że Autopsy był trupem, ale jednak nieumarłym. Przez ten czas pozycja zespołu rosła i rosła do miana kultu, wręcz czczonego przez koneserów tego typu zdeprawowanej twórczości. Razem z niesławą, w siłę rosły różne miejskie legendy wokół zespołu z kosztowaniem ludzkiego mięsa na czele. Wrażeniu takiemu na pewno nie pomagały różne wypowiedzi w wywiadach, które podkręcały atmosferę.

Never managed to fit in

Too bizarre for fun or friends

Twisted mind, a sickening plan

Cemetery trips began

Singiel Horrific Obsession (2009) ukazał się w dwojaki sposób: jako limitowany singiel i przede wszystkim jako wisienka na torcie dodatkowego srebrnego dysku dołączonego do jubileuszowego wydania debiutanckiej płyty (resztę miejsca wypełnia obficie czerw rehersali z lat 87-88 i nagrania koncertowe z czego najbardziej wartościowy jest bodaj „Christ Denied”, który nie doczekał się nagrania profesjonalnego). Później zasilił swą obecnością wspaniały zbiór EPek pt. All Tomorrow's Funerals (2012).  Słuchając tych dwóch utworów trudno uwierzyć, że był premierowy materiał od czasu Shitfun (1995) . Dla Chrisa Reiferta, Erica Cutlera i Danniego Corallesa to było otwarcie nowego rozdziału w twórczości, który szczęśliwie trwa do dnia dzisiejszego. Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają. Partie basu nagrali gościnnie starzy kumple Clint Bower i Joe Allen.

Utwór tytułowy przytłacza potęgą ciężaru. To Autopsy zdecydowanie w stylu Severed Survival (1989). Prymitywna perkusyjna dewastacja krusząca potylice jak skorupy jaj. Przyciężkawe riffy pokryte patyną i zaschniętą krwią kaźni i górująca nad wszystkim choroba wokalna. Jest to nieprzyzwoicie obleśna, obślizgła a jednak na naszą zgubę, niestety czytelna artykulacja tekstu.

Midnight violence, the scene of the kill

A life slain to rest where the blood has been spilled

Discarded cadaver, no heartbeat is left

Teeming with maggots that feed on the flesh

Pieśnią numer dwa jest „Feast of the Graveworm”. Atomowe dudnienie na początek, marszowe rytmy, nieśmiałe przyczajone gitary, które ostatecznie nabierają animuszu i zaczynają szlachtowanie wygłodniałych bagnetów. Niestabilnie emocjonalne wokalizy pokrywają się z gorączkowym afektem instrumentów. Krwawy sierp księżyca może zadać cios w każdej chwili, z każdej strony.

Jest to udany przedsmak tego co szybko miało nastąpić. Autopsy wróciło w dobrym stylu. Zbyt długo kazali na siebie czekać, zobaczymy w dalszych odsłonach cyklu recenzji, czy było warto. Czy weterani potrafią odnaleźć się w XXI wieku?



Ignatius
O mnie Ignatius

♤Everything louder than everyone else♤ Entuzjasta hard'n'heavy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura