Yeck Yeck
667
BLOG

Polska - Słowenia. Zwycięski mecz na zakończenie eliminacji i pożegnanie Łukasza Piszczka

Yeck Yeck Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 24

    Czasem zapadają w naszą pamięć wydarzenia mało istotne, które w zasadzie zapaść nie powinny, ale z jakichś względów zostają w głowie. Ja mam tak z Piszczkiem i meczem towarzyskim ze Stanami Zjednoczonymi w Krakowie w marcu 2008 roku, przegranym 0:3. Mecz z USA był jednym z etapów przygotowań do finałów ME w Austrii i Szwajcarii, dla nas turnieju historycznego, bo po raz pierwszy znaleźliśmy się w gronie finalistów. W tym meczu Łukasz Piszczek zagrał na prawej pomocy. Występ zupełnie nijaki, do bólu przeciętny, ani specjalnie nie pomagał nam z tyłu, ani nie wnosił nic ciekawego w ataku. Po pierwszej połowie został zmieniony. Zastanawiałem się wtedy co taki piłkarz robi w reprezentacji. Wydawało się, że dostaje powołanie tylko dlatego, że jest piłkarzem drużyny niemieckiej Bundesligi - Herthy Berlin i z tego tytułu wypada go sprawdzić na poziomie reprezentacyjnym, pomijając nawet aktualną formę sportową. Po tym spotkaniu Beenhakker zrezygnował z Piszczka. W następnych meczach towarzyskich już nie dostał szansy. Nie było niespodzianką, że nie znalazł się wśród 23-osobowej kadry powołanej na mistrzostwa. Ostatecznie na turniej pojechał, bo tuż przed imprezą kontuzji nabawił się Kuba Błaszczykowski i Łukasz ściągnięty z wakacji zajął jego miejsce. W życiu bym wtedy nie przypuszczał, że zrobi taką karierę. Jak wspomniałem, reprezentował wówczas barwy Herthy Berlin i to było jeszcze ten etap jego kariery, gdy nie był prawym obrońcą, tylko szukał swojej optymalnej pozycji na boisku. Zaczynał jako napastnik w Zagłębiu Lubin, potem był próbowany w drugiej linii, w końcu trafił na prawą obronę i okazało się, że to jest właśnie jego idealne miejsce na boisku. To na tej pozycji i już pod ręką Juergena Kloppa w Dortmundzie, nastąpił jego niesamowity rozwój. Został piłkarzem wybitnym, przez lata jednym z najlepszych prawych obrońców w Europie i bodaj najlepszym na tej pozycji w historii naszej piłki. Gdyby nie liczne kontuzje osiągnąłby bez wątpienia jeszcze więcej. Dziś wystąpił po raz ostatni w biało-czerwonych barwach.

    Po wyjeździe do Izraela wracamy na Stadion Narodowy i wracamy do składu jaki ostatnio na Narodowym wystąpił w meczu z Macedonią Północną. Z jedną oczywiście zmianą, zamiast Bereszyńskiego wychodzi Piszczek. Zresztą po 30 minutach Bereszyński miał zmienić Piszczka, jednak tak się nie stało. Jak wiadomo obrońca Sampdorii przed meczem z Izraelem złapał kontuzję, wobec czego zmiennikiem Piszczka na prawej obronie został Kędziora. Wyjściowy skład:

Szczęsny - Piszczek, Glik, Bednarek, Reca - Grosicki, Krychowiak, Góralski, Zieliński, Szymański - Lewandowski

    Zaczęło się od déjà vu z meczu z Izraelem. 3 min, rzut rożny, odbita piłka spada w drugie tempo tym razem pod nogi Szymańskiego, a ten pakuje ją do bramki. To pierwszy gol młodego pomocnika Dynama Moskwa w dorosłej reprezentacji. Niestety walkę o piłkę w polu karnym okupił kontuzją Kamil Glik, który chwilę później opuścił boisko, zmieniony przez Jędrzejczyka. 10 minut później błąd w ustawieniu naszej obrony, spóźniony Reca nie zdążył doskoczyć do Ilicicia, który podobnie jak w Ljubjanie pokarał nas przytomną asystą, tym razem jego podanie wykorzystał Matavz. Potwierdza się reguła, że z Glikiem w składzie goli nie tracimy - wyjątek to dosyć przypadkowy gol z Izraelem. Bez obrońcy Monaco w składzie straciliśmy 4 gole w tych eliminacjach, wszystkie ze Słowenią. Z każdą kolejną minutą oczy coraz bardziej krwawiły od oglądania. Słabe to było widowisko, rwane akcje, brak płynności w grze. Coraz bardziej ten mecz przypominał niedawne ekstraklasowe partidazo w Płocku, gdzie miejscowa Wisła zmierzyła się z Cracovią. Kto nie widział, niech... w żadnym wypadku nie próbuje oglądać.

    Minutę przed końcem pierwszej połowy, a nie po trzydziestu jak pierwotnie planowano, boisku opuścił Łukasz Piszczek. Polscy piłkarze, do których dołączyli Słoweńcy, utworzyli szpaler i przy aplauzie publiczności Piszczek zakończył swój ostatni mecz w reprezentacyjnej karierze.

    Początek drugiej połowy niewiele zmienił. Jak ktoś wcześniej nie wypił mocniejszej kawy, mógł przyciąć komara. Aż do 54 minuty. Ludzie kochani, co to było?! Cudowna indywidualna akcja Roberta Lewandowskiego i ponownie wychodzimy na prowadzenie. On siedzi na tej samej grzędzie co Messi i Ronaldo. Nie może być inaczej. Ta akcja podpięła nas do prądu na kilka minut, ruszyliśmy z werwą do ataku, świetną sytuację miał Zieliński, ale znakomicie obronił Oblak. I podobnie jak w pierwszej połowie parę minut później skarcił nas Ilicić, tym razem nie asystując a strzelając gola. Gra znowu się uspokoiła. Nie można zarzuć naszym piłkarzom, że nie starali się, ale średnio to wychodziło. Nie mogliśmy złapać właściwego rytmu gry. Trzeba odnotować, że boisko nie było sprzymierzeńcem piłkarzy. Zawodnicy często się ślizgali. Można oczywiście powiedzieć, że obie drużyny miały te same warunki, ale tak czy inaczej w grze to nie pomagało. A skoro nie idzie nam gra zespołowa, to na kogo mamy liczyć jak nie na błysk geniuszu Lewandowskiego. I tak się stało w 82 min. Lewy związał kilku obrońców po lewej stronie pola karnego, odegrał na drugą stronę do Grosickiego, ten strącił głową do Góralskiego, który znalazł się bez krycia w polu karnym, bo wszyscy Słoweńcy byli przy Lewandowskim i dopełnił formalności. Podobnie jak w przypadku Szymańskiego, to pierwszy gol Góralskiego w reprezentacji. Kilka minut przed końcem zdążył jeszcze zadebiutować Kamil Jóźwiak i kończymy eliminacje zwycięstwem nad Słowenią.

    Teraz czeka nas zimowa przerwa, a potem przygotowania do Euro, gdzieś nie wiadomo gdzie. Wiosną tego roku na reprezentację nie dało się patrzeć. To cud, że przegraliśmy tylko jeden mecz. Wyglądało to po prostu źle. Ostatnie mecze dają iskierkę nadziei, widać już było pewne automatyzmy w grze, wypracowane schematy, udawało się rozgrywać składne akcje. Z drugiej strony długimi fragmentami oddajemy inicjatywę, nie potrafimy dłużej pograć piłką. Gramy zrywami. Do ideału wciąż bardzo daleko, jest nad czym pracować. Pamiętajmy, że na Euro nie będzie drużyn pokroju Słowenii czy Izraela. Najniższa półka to, powiedzmy, drużyny klasy Austrii. A prędzej czy później przyjdzie nam się mierzyć z takimi tuzami jak Francja, Hiszpania, Włochy czy Anglia. A to zupełnie inna półka. Obyśmy w tych meczach nie wyglądali jak ostatnio Rumunia w meczu z Hiszpanią.


Yeck
O mnie Yeck

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport