Jacek Tomczak Jacek Tomczak
68
BLOG

O przesuwaniu dyskursu

Jacek Tomczak Jacek Tomczak Polityka Obserwuj notkę 4

Słyszałem gdzieś, że ‘syn konserwatysty jest dużo mniej konserwatywny, niż jego ojciec’. Powiedzenie to dobrze obrazuje przemiany, jakie zaszły na świecie w ciągu ostatnich kilkunastu pokoleń. Najogólniej rzecz biorąc, sprowadzają się one do tego, że rzeczywistość szybko dryfuje ku lewicy, a ci, którzy dziś nazywani są przez większość ludzi i mediów konserwatystami, kiedyś byliby ustawiani po lewej stronie sceny politycznej. Dobrym przykładem takiego „konserwatysty” jest np. Jarosław Gowin. Przy całym szacunku, jakim go darzę, od konserwatysty w starym znaczeniu (do takich konserwatystów upodabniają się obecnie w Polsce jedynie poza-mainstreamowi działacze i publicyści, np. z Klubu Monarchistyczno-Zachowawczego; a warto nadmienić, że Polacy są uważani za jedno z najbardziej konserwatywnych społeczeństw w Europie) dzieli go niemal wszystko – od szacunku dla demokracji, przez podkreślanie rozdziału Kościoła od państwa(nie piszę, że jestem przeciwny – po prostu staram się opisać pewną tendencję), po radykalną pro-europejskość, traktującą zdecydowaną politykę wobec Niemiec, jako ‘wywoływanie upiorów przeszłości’. Jest więc „konserwatystą”, dostosowanym w każdym aspekcie do nowoczesnych wartości. Jego przykład obrazuje też szerszą tendencję – teraz konserwatystą nie jest ten, kto głosi konserwatywne poglądy, ale ten, kto wyraża idee bardziej konserwatywne niż inni aktorzy na scenie politycznej. Akceptuje natomiast te same aksjomaty, co socjaldemokrata, czy liberał.

Słowem – tylko czekać aż następne pokolenie konserwatystą okrzyknie Donalda Tuska, a kolejne – Janusza Palikota. Aż sytuacja na polskiej scenie politycznej upodobni się do tej na scenie niemieckiej, czy – nawet, mimo konserwatyzmu amerykańskiego społeczeństwa – po części amerykańskiej. W pierwszym z tych krajów działa „konserwatywna” partia CDU, która głosowała za ustawą, przyznającą związkom homoseksualnym prawo do otrzymywania ulg prorodzinnych. Ergo – owa „konserwatywna” partia nie tylko nie wyraża sprzeciwu wobec związków kochających inaczej. Ona jest jeszcze za dawaniem im dodatkowych pieniędzy! W USA natomiast jeden z „konserwatywnych” (republikańskich) kandydatów na prezydenta – Rudolf Giulliani pozował publicznie przebrany za homoseksualistę, ogłaszając wszem i wobec, jak wielu jego przyjaciół to geje. Nie wspominam nawet o Holandii, gdzie za konserwatystę uznawano niejakiego Fortyune’a, deklarującego coś więcej niż sympatię dla małych chłopców. Ciekawe tylko, czy niedługo najistotniejsza różnica będzie występować między będącą za prawem do zawierania „związków partnerskich” prawicą (konserwatystami), a będącą za prawem do adopcji dzieci przez takie związki lewicą? Ów swoisty „pluralizm” widać już np. w kwestii kary śmierci. Dyskusja w Europie nie toczy się bowiem między jej zwolennikami, a przeciwnikami. Spór występuje między tymi, którzy będąc przeciw niej, dopuszczają dyskusję, a tymi, którzy, jako przeciwnicy, nawet nie chcą rozmawiać (vide – Europejski dzień przeciwko karze śmierci). Czy wg. nowomowy ci pierwsi to też konserwatyści?

By zrozumieć przyczyny opisanej sytuacji trzeba sięgnąć do dzieł wyjątkowo inteligentnego, jak na komunistę Włocha – Antonio Gramsciego (jego teza została ostatnio powielona na łamach lewackiej „Krytyki Politycznej”). Otóż, gdy jego Włoska Partia Komunistyczna osiągała w wyborach bardzo niskie wyniki, a czerwoni koledzy rozwodzili się nad tym, co zrobić, by rezultat poprawić, on dostrzegł, że wyższy wynik jest nie tyle niemożliwy do osiągnięcia, ile po prostu – średnio potrzebny. Najważniejsze jest wygranie „wojny kulturowej”, doprowadzenie do sytuacji, w której dyskurs przesunie się mocno na lewo, a nawet najbardziej „konserwatywni” politycy będą przemawiać lewicową retoryką i tłumaczyć z niezrealizowania lewicowych postulatów. Zdobycie przez lewicę „władzy kulturowej” doprowadziło do sytuacji, w której komuniści we Włoszech, mimo bycia przez pół wieku w opozycji, narzucili chadekom i liberałom podstawowe pojęcia polityczne. Przekładając to „na nasze” – najważniejsze jest, by polityk „konserwatywny”, zamiast odrzucić wytworzone przez lewackich propagandzistów słowo „homofobia”, tłumaczył, że nie jest homofobem (podejmował dyskusję na gruncie lewicowych pojęć), by, zamiast mówić, że respektuje sprawiedliwość, a nie sprawiedliwość społeczną, tłumaczył, ile pieniędzy przeznaczył na pomoc biednym.

Powiedział kiedyś bodaj Herling-Grudziński, że mamy „lewicowe elity i prawicowe społeczeństwo”. Niestety, te elity, dysponując olbrzymią siłą medialną i mnóstwem potrafiących pisać ładnym i trafiającym do ludzi językiem dziennikarzy (wprawdzie nieraz w ich tekstach jedno zdanie od początku do końca przeczy drugiemu, ale tego już lud nie widzi), umiały zawładnąć debatą publiczną, wskutek czego przeciętnemu wyborcy „konserwatywnej” partii również wydaje się oczywiste, że jego kandydat nie powinien być „homofobem”. Gramsci uśmiecha się zza grobu. Jego następcy, lewicowcy, pilnie odrobili tą lekcję.

Nawiasem mówiąc – przed Gramscim podobną metodę szybkiej zmiany języka debaty publicznej zdawali się wyznawać rewolucjoniści francuscy. Doszli oni do wniosku, że trzeba się oprzeć właśnie na takiej „elicie” – mieć swoich artystów, pisarzy i filozofów. Mogą oni być bardzo nieliczni, ale, poprzez swój ogromny intelektualny wkład, narzucą dyskurs całemu społeczeństwu. To ostatnie „samo z siebie” zmienia się niezwykle powoli, natomiast kierowane przez takich inżynierów – bardzo szybko.

Niestety, lewica europejska dużo lepiej nauczyła się na przykładach i przyciągnęła dużo więcej artystów, pisarzy i filozofów, którzy mieli niebagatelną rolę w trwałej zmianie języka debaty publicznej, aniżeli prawica.

Jak słusznie zauważył Adam Wielomski, istotną przyczyną porażki wielu polskich partii konserwatywnych (i to nawet bez cudzysłowia) było oparcie się o masy i stosowanie retoryki trafiającej tylko do ludu. Ten ostatni idzie za propagandą, a wiadomo, że żadne istotne media prawdziwej prawicy nie poprą. Nawet jeżeli raz konserwatyści wygrają, dzięki trafiającej do ludzi retoryce, wybory (tudzież osiągną wysoki wynik), to na przyszłość ma to dla nich znaczenie raczej średnie, gdyż ich język jest słabo „osadzony” w dyskursie publicznym.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Polityka