Tragedia w Arizonie wstrząsnęła Ameryką. Próba morderstwa demokratycznej kongresmanki Gabrielle Gifford wywołała dyskusję nad stanem dyskursu politycznego. Sytuacja przypomina zabójstwo Marka Rosiaka, pracownika łódzkiego biura PiS.
G. Gifford, należąca do lewego skrzydła demokratów, jest politykiem partii rządzącej, szczególnie atakowanym za popieranie wszyskich skrajnie lewicowych inijcatyw B. Obamy. G. Gifford popierała legalizację narkotyków czy pełną legalizację aborcji. Faktem jest jednak, iż w wielu głosowaniach podnosiła rękę podobnie jak kongresmeni GOP. Nie ulega wątpliwości, iż została zamordowana z przyczyn politycznych. Środowiska lewicowe winą za dokonaną zbrodnię obarczyły już konserwatywny ruch The Tea Party. Bezpośrednich związków pomiędzy zamachowcem a ruchem herbacianym nikt jednak jeszcze nie wskazał. Pewnym jest, iż dołujący w sondażach demokraci i popierające je lewicowe media będą chciały zdyskredytować konserwatystów, zarzucając im "krew na rękach".
W kraju nad Wisłą zamordowano członka partii opozycyjnej. Odpowiedzialność za tragedię liderzy Platformy i związane z partią władzy liberalne media zrzuciły na... lidera opozycji. Tragedie porównywalne, przyczyny podobne. Na pierwszy rzut oka widać jednak, iż coś polską demokrację różni od amerykańskiej. Łączy to, że obie nie są w najlepszym stanie.
Inne tematy w dziale Polityka