Przeczytałem dzisiaj, że ani premier ani prezydent nie pojadą na Forum Ekonomiczne do Davos. Tam, gdzie pielgrzymują najważniejsi politycy świata i najwięksi biznesmeni. Wszyscy ci, którzy praktycznie decydują o kierunkach rozwoju świata.
Polski premier ani polski prezydent nie pojadą na imprezę, na której można promować Polskę, przekonywać inwestorów, rozmawiać z politykami, lobbować, szukać poparcia w różnych sprawach.
Smutne to bardzo. Tak tracimy nasze szanse. Tak samo tracimy rozmaite szanse, kiedy pani minister spraw zagranicznych blokuje wyjazdy swoich zastępców na rozmaite spotkania poza Polska. „Bo po co jeździć, wydawać pieniądze, kiedy inni i tak znają nasze stanowisko?”
Spotykam kolejne osoby, które opowiadają mi o inercji i niedowładzie panującym w naszym MSZ. O tym, jak urzędnicy boją sie cokolwiek zrobić, jak boją się podejmować decyzji, jak nikt nie robi nic. O tym, jak nie odpowiadamy na listy, nie przyjeżdżamy na spotkanie.
O tym, jak ambitni samorządowcy walczący o różne interesy swoich miast odbijają sie jak piłki od rządowej ściany. Jak politycy w Warszawie po prostu ich zlewają, a tym samym zlewają interesy wielu obywateli RP. O tym, że coraz więcej zagranicznych dyplomatów żali sie, że coraz trudniej z nami współpracować.
I to nie dlatego, że rząd PiS zmienił wektory w polityce zagranicznej. Nowe kierunki polskiej polityki zagranicznej jedni zaakceptują, inni nie, ale wszyscy przyjmą do wiadomości. Gorzej jest, ze niewielu polityków na świecie cokolwiek z tego rozumie. Bo nie spotykamy sie, nie tłumaczymy, nie przekazujemy informacji, zaskakujemy inicjatywami.
Nie wykorzystujemy nawet takich okazji jak najsłynniejsze spotkanie polityczno-biznesowe na świecie. Nie ma nas tam. Ale w Davos nikt po nas nie płacze. Chętnych do rozmów jest wielu. Na miejsce Polski wskakują inni.
Autor podcastu Układ Otwarty. Prezes niezależnego think tanku Instytut Wolności
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka