Po latach trudno wyjaśnić, dlaczego Anatolij Choliawka musiał trafić do więzienia na prawie 10 miesięcy. W grudniu 1996 r. podczas paskudnej śnieżycy brał udział w wypadku drogowym pod Chełmem, w którym zginął Polak Adam F.
Choliawka jechał kamazem wypełnionym saletrą w konwoju trzech ciężarówek zmierzających na przejście w Dorohusku. Z naprzeciwka swoim audi podróżował Adam F. Jezdnia była bardzo śliska. Widoczność kiepska
Na zakręcie
samochody zaczepiły o siebie. Audi wpadło do rowu. Adam F. nie przeżył wypadku. Prokuratura wszczęła śledztwo, bo miała wątpliwości, czy Ukrainiec nie mógł wypadku uniknąć.
Choliawkę bronili kierowcy tirów oraz postronni, niezwiązani z nim świadkowie, m.in. celnicy wracający po pracy z przejścia granicznego w Dorohusku. Twierdzili, że jechał prawidłowo i to audi najprawdopodobniej wpadło w poślizg, a następnie zjechało na przeciwległy pas.
Postępowanie wszczęto też na Ukrainie. Oficer śledczy z Kijowa zamknął sprawę, nie dopatrując się dowodów winy kierowcy kamaza.
Jednak po 11 latach od tragedii Prokuratura Rejonowa w Chełmie postanowiła kontynuować śledztwo. Choliawka został wezwany na przesłuchanie jako świadek. Kiedy tam się stawił, został aresztowany.
- Moim zdaniem zadecydowały interwencje matki ofiary, która pisała wszędzie, gdzie mogła: do instytucji publicznych i dziennikarzy, że Ukrainiec zabił jej syna, a pozostaje bezkarny - opowiada adwokat Krzysztof Kamiński, który bronił Ukraińca.
Prokuratura dostała opinię biegłego, który stwierdził, że to Choliawka spowodował wypadek. Dzięki temu wytoczyła mu proces.
Choliawka czekał na rozprawy w więzieniu w Chełmie. Spędził tam prawie 10 miesięcy. Był szykanowany i bity przez innych więźniów. - Wybrano go na ofiarę, bo był Ukraińcem, który zabił Polaka - tłumaczy mec. Kamiński.
Choliawka nabawił się nerwicy, z której leczy się do dziś. Stracił pracę. Swojemu szefowi musiał oddać 2 tys. dol., na Ukrainie sumę niebagatelną, za niezrealizowany kontrakt. Do polskiego prokuratora przyjechał bowiem tirem wypełnionym towarem, bo nie spodziewał się, że zostanie aresztowany.
Razem z pracą przepadły mu comiesięczne dochody. Rozwiodła się z nim żona.
Proces przed chełmskim sądem rejonowym toczył się dwa lata. Sąd miał aż trzy opinie biegłych, które miały pomóc wyjaśnić, co doprowadziło do tragedii. Swoją ekspertyzę przedstawił prof. Marek Opielak, obecny rektor Politechniki Lubelskiej, który zmiażdżył ustalenia biegłego prokuratury.
Sąd nie znalazł dowodów winy Choliawki i w maju 2009 r. go uniewinnił. Wyrok utrzymał w mocy sąd wyższej instancji.
Choliawka wytoczył państwu polskiemu proces o odszkodowanie (za utracone zarobki) i zadośćuczynienie (za krzywdy w areszcie). Chciał 518 tys. zł.
W piątek sędzia Ewa Morelowska stwierdziła, że rekompensata mu się należy, ale nie tak wysoka. Sąd przyznał Ukraińcowi 25,7 tys. zł odszkodowania i 36 tys. zł zadośćuczynienia. - W areszcie nie był dobrze traktowany, jako że był obcokrajowcem, który miał zabić obywatela Polski - uzasadniła sędzia.
- Czy cena cierpienia Polaka jest inna niż Ukraińca? Nie zostawimy tak tego. Będzie apelacja - mówi się mec. Kamiński. Daje przykład Władysława Szczeklika, byłego komendanta policji w Białej Podlaskiej. Za niesłuszny areszt dostał 400 tys. zł samego zadośćuczynienia. A siedział dwa razy krócej od Choliawki.
Adwokat dodaje też, że złoży wniosek do prokuratury, by rozważyła odpowiedzialność majątkową śledczych, którzy doprowadzili do uwięzienia obywatela Ukrainy.