Duch rozpadu w 2008 roku zawalił sufit w Europarlamencie. Sufit naprawiono, ale ducha nie udało się wypędzić.
1. Kiedy Jerzy Buzek nadobnie wygłaszał swoją pożegnalna mowę w Europarlamencie, jego wzniosłe euroentuzjastyczne hasła ginęły w gwarze rozmów i żartów. Miałem wrażenie, ze mało kto słuchał jego słów, mało kto się nimi przejmował. Moja brytyjska sąsiadka pstrykała akurat zdjęcia. Gdy przewodniczący skończył swój półgodzinny spicz, a sala zorientowała się, ze przestał mówić, jak zawsze w takich słuczajach zerwała się do rytualnej owacji. Ja też do owej owacji powstałem, bo Buzka lubić, choć bardziej za to jakim jest człowiekiem, niż za to, jakim jest politykiem.
Miałem jednak wrażenie, że te wszystkie zaklęcia o zacieśnieniu integracji, te błagania o więcej Europy w Europie, te apele o europejską jedność i solidarność, od pewnego czasu przestały być traktowane poważnie i że unosi się nad nimi jakaś śmieszność...
2. Nie sądziłem, że tak szybko to się stanie. Kiedy w 2004 roku jako nowo wybrany polski poseł przed siedzibą Europarlamentu w Strasburgu patrzyłem na flagi, zatknięte na masztach wykutych w Stoczni Gdańskiej, kiedy patrzyłem na ten okrągły, świadomie niedokończony gmach, okalany jakby rusztowaniami - skojarzył mi się on z rzymskim Coloseum i tak sobie wtedy pomyślałem - ile czasu upłynie, zanim wycieczki będą zwiedzać ruiny tego gmachu, przypominające dawną świetność Unii Europejskiej i jej późniejszy upadek.
Wtedy wydawało mi się to odległe niemal o wieczność. Dziś ta wieczność bardzo się zbliżyła do horyzontu współczesności.
3. Duch rozpadu zagnieździł się w Unii Europejskiej gdzieś około 2008 roku, po pierwszym kryzysie. W Strasburgu dał on o sobie znać spektakularnie - spowodował zawalenie się sufitu w Europarlamencie. 60 ton drewna i gipsu runęło na ławy poselskie, w tym na moją, na szczęście w wakacje i w nocy. Wtedy pierwszy raz odczułem, że polityka może się zwalić człowiekowi na łeb. Drugi raz już znacznie bliżej odczułem to w Łodzi 19 października 2010 roku.
Sufit naprawiono, gmach wzmocniono, ale duch rozpadu już stamtąd nie odleciał. Zamiast euroentuzjazmu zaczął się coraz częściej objawiać euroegoizm. a nad troską o wzmocnienie Unii zaczęła górować walka o przywództwo i wlasne interesy.
Dziś to parcie na przywództwo, niemieckie przywództwo, jest już tak silne i tak oczywiste, że gadanie o europejskiej solidarności wygląda na zawracanie kijem Renu.
4. Okudżawa napisał kiedyś taki wiersz (nie piosenkę tym razem, tylko wiersz), tytułu nie pomnę, ale słowa wbiły mi się w pamięć:
W sielenskij opyt gawarjat, szto pagibajut carstwa
Nie od tawo, szto trudien byt, ili straszny mytarstwa
A pagibajut od tawo i tem bolniejj cziem dolszie
Szo ludi carstwa swojewo nie uważajut bolszie...
Carstwa, imperia upadają, gdy ludzie przestają je poważać, wszystko jedno, bać się ich czy szanować.
Carat w Rosji runął. gdy stracił poważanie w przegranej wojnie, a po zainstalowaniu sie Rasputina dwór stał się po prostu żałosny i śmieszny.
Związek Radziecki rozpadł się, gdy Gorbaczow zaczął swoją śmieszną walkę z pijaństwem, wtedy Rosjanie zaczęłi już jawnie dworować ze swojej władzy i przestali ją poważać za jej własną śmieszność.
A i wcześniej, w starożytności czy w średniowieczu, potęgi też ginęły przygniecione własną śmiesznością, choćby Rzym.
5. Unia Europejska też zaczyna się uginać pod ciężarem własnej śmieszności. Zabawna jest ta euronowomowa, te puste, coraz mniej znaczące hasła, ta biurokracja szukająca sobie zajęcia w mnożeniu przepisów o krzywiźnie banana i kwaśności ogórka, ten coraz silniejszy i wręcz bezczelny lobbing rozmaitych grup nacisku, te nowe religie europejskie, te procesje równości, ta walka z kościołem i z klimatem - wszystko to stało się po prostu groteskowe.
Jesteśmy bardzo blisko tego, że tej śmiesznej Unii "ludi nie uważajut bolszie".
6. Odnoszę wrażenie, że jeszcze tylko w Polsce zachowała się zielona wyspa euroentuzjazmu i ta naiwna wiara w magiczną moc unijnych pieniędzy, który tyle jest i będzie, co kot napłakał.
Dziś wieczorem Piasek po oczach, z ogniem w oczach i purpurą na obliczu, dociskał posła Hofmana - a pan wie, ile Unia nam dała? 58 miliardów euro! No i co z tego, że dała - chciałoby się powiedzieć. Coś dała, coś i wzięła dla siebie. Ma otwarty rynek z granicami nie na Odrze, tylko na Bugu. A ile upadło polskich przedsiębiorstw? Dwa dwa miliony hektarów ziemi, czyli dwa województwa wypadły w Polsce z uprawy. Bilans nie jest wcale taki pozytywny.
W większości innych państw dominuje trzeźwy osąd, taki mianowicie, że zbyt wiele chleba w uniujnym piecu juz sie nie upiecze, i trzeba raczej liczyc na chleb własny. Tylko u nas wciąż trwa oczekiwanie na unijną mannę z nieba, chociaż nic nie wskazuje, żeby spadła.
7. Jeśli Unia nie upora się z ciężarem własnej śmieszności, jeśli nie pozbędzie się tego nadymania się i puszenia, jeśli nie zajmie się tym co może zrobić konkretnie i dla dobra wspólnego, na przykład w sprawie rolnictwa, w sprawie GMO, w sprawach środowiska naturalnego, jeśli rozpłynie się w pustosłowiu i frazesach, to jej przyszłość czarno widzę.
I kto wie - jeśli lepiej zadbam o własne zdrowie i doczekam nie tak już dalekiej starości, to może i sam wybiorę się jeszcze na sentymentalną wycieczkę do ruin Europarlamentu.
Choć wcale mi się taka wycieczka nie marzy...
Inne tematy w dziale Polityka