Problem fotoradarów w Polsce jest chyba przykładem jednej z niewielu spraw, gdzie panuje ogólny konsensus. Zarówno większość polityków, jak i chyba większość społeczeństwa podchodzi do tematu fotoradarów krytycznie. Główny zarzut jest taki, że fotoradary ustawiane są nie w celu podnoszenia bezpieczeństwa, lecz w celach zarobkowych. Można by przytoczyć oczywiście wiele wypowiedzi, ja zdecydowałem się na jedną, wygłoszoną przez jakby nie patrzeć, bardzo poważną osobę tj. prezesa NIK, która podparta była oficjalną kontrolą:
Często jest tak, że straże gminne umieszczają je (tj. fotoradary - przyp. mój), nie w miejscach gdzie jest zagrożenie bezpieczeństwa, a w miejscach gdzie jest duże prawdopodobieństwo, że kierowcy przekroczą dozwoloną prędkość.
Spróbujmy podejść do problemu racjonalnie, zastanowić się przy pomocy wnioskowania dedukcyjnego co prezes miał na myśli, oraz poszukać sposobu rozwiązania problemu.
Tak więc z wypowiedzi tej wynika, że fotoradary umieszcza się w miejscach, gdzie kierowcy często przekraczają dozwoloną prędkość, jednocześnie nie zagrażając bezpieczeństwu. Rozumieją państwo wniosek płynący z tej wypowiedzi? Są takie miejsca na polskich drogach, gdzie bez zagrażaniu bezpieczeństwa można jechać znacznie szybciej, niż zezwalają na to przepisy. Zaznaczam, że nie jest to wypowiedź jakiegoś pijaczka spod budki z piwem, lecz prezesa NIK. Implikacje płynące z tego zdania wydają się ogromne. Są takie miejsca i jest ich całkiem dużo, gdzie mimo np. ograniczenia do 50 km/h, można jechać 200 km/h i nie wpływa to na pogorszenie bezpieczeństwa.
Jest to według mnie jawne namawianie do łamania przepisów. Skoro ograniczenie prędkości nie zostało ustanowione w celu poprawy bezpieczeństwa, to w jakim celu? Przecież jeśli zwiększenie prędkości nie obniża bezpieczeństwa, to bezpieczniej jest jechać szybciej, bo kierowca szybciej dojedzie do celu, będzie mniej zmęczony, krócej będzie przebywał na drodze, a więc w efekcie stworzy mniejsze zagrożenie. Ograniczenia prędkości są więc jakimś aparatem opresji, który powstał po to, aby wręcz pogorszyć bezpieczeństwo poprzez bezpodstawne wydłużenie czasu podróży.
Każdy na tym etapie musi chyba jednak wyciągnąć konkluzję, że coś z wypowiedzą prezesa NIK jest nie tak. Trudno bowiem uwierzyć, że istnieje jakiś spisek drogowców, straży gminnych i policji, mający na celu zarabianie pieniędzy, kosztem pogorszenia bezpieczeństwa na drogach.
Proponuję zmodyfikować tę wypowiedź i napisać jak jest według mnie naprawdę:
Straż gminna ustawia fotoradary w miejscach, które maksymalizują zysk, podnosząc bezpieczeństwo w niewielkim stopniu.
Według mnie takie stwierdzenie jest znacznie bliższe prawdy. Każdy fotoradar podnosi bezpieczeństwo, a główny zarzut do straży gminnej powinien być taki, że można znacznie bardziej podnieść bezpieczeństwo ustawiając fotoradar w innym miejscu (np. przy szkole), co jednocześnie niestety(!) obniży zysk z takiego działania (bo większość kierowców ma poczucie zdrowego rozsądku i zwalnia przy szkole niezależnie od tego czy fotoradar tam jest, czy nie).
Wracając do tego zysku. Wykrzyknik nie jest tam bez powodu. Znów z niewiadomych mi przyczyn dość dużą popularność zdobył pogląd, iż zarabianie na fotoradarach to zło. Szczerze mówiąc nie rozumiem tego argumentu. Przecież to jest z punktu widzenia bezpieczeństwa ideał. Bardzo rzadko zdarza się tak, że podnosząc bezpieczeństwo, można równocześnie uzyskać jakiś przychód. W większości dziedzin życia jest tak, że podnoszenie bezpieczeństwa wiąże się z konkretnymi nakładami. Weźmy na przykład bliskie mi lotnictwo. Aby poprawić bezpieczeństwo instaluje się drogie systemy nawigacyjne, ale także wprowadza restrykcyjne przepisy, odnośnie wypoczynku zagłóg, minimów do podejścia, certyfikacji sprzętu itd. Wszystko to są koszty ponoszone dla poprawy bezpieczeństwa i nikt na tym nie zyskuje.
Tutaj sytuacje mamy inną. Możemy podnieść bezpieczeństwo i jeszcze na tym zarobić. To jest sytuacja win/win. Według mnie absolutnie nic nie stoi na przeszkodzie, aby fotoradary instalowała prywatna firma, która będzie na nich zarabiać, a zarobione pieniądze będzie inwestować w ustawianie kolejnych fotoradarów. W ten sposób można by w krótkim czasie ustawić fotoradary przy wszystkich szkołach w Polsce i nie tylko. Czy jest jakikolwiek problem moralny związany z takim postępowaniem? Ja go nie widzę.
Trzeba jednak prezesowi NIK oddać trochę sprawiedliwości. Przy czym najpierw trzeba zgodzić się z tezą, że to nie fotoradary w Polsce są problemem. Fotoradar ma tylko egzekwować przestrzegania prawa. Nie ma w tym absolutnie nic złego i nic niemoralnego. Każdy fotoradar zwiększa tylko praworządność kraju. Problemem jest złe prawo, które dyktuje ustawianie ograniczeń prędkości czasem w miejscach w których rzeczywiście wydaje się, że można by bezpieczenie jechać szybciej. Ale to absolutnie nie jest wina policji, straży miejskiej, czy firmy produkujące fotoradary! Zwalanie na nich winy to zwyczajne odwracanie kota ogonem.
Kilka lat temu rząd Donalda Tuska podwyższył dozwolone prędkości na autostradach do 140 km/h, a na drogach ekspresowych do 120 km/h. Jeszcze kilkanaście lat temu dozwolona prędkość na autostradzie wynosiła 110 km/h. Czy coś się stało? Nastąpił jakiś armageddon? Nie. Dlaczego? Ponieważ dzisiaj standard techniczny zarówno samochodów jak i dróg jest nieporównywalny z tym z przeszłości. Kilkanaście lat temu drogi ekspresowe często miały powierzchnie z płyt (te poniemieckie), wiele poprzecznych skrzyżowań, a nawet przejścia dla pieszych. Dzisiaj już się tak nie buduje. Drogi ekspresowe mają tylko bezkolizyjne skrzyżowania i właściwie od autostrad różnią się tylko brakiem pasa awaryjnego i może nieco mniejszymi promieniami zakrętów. Dzisiejsze samochody napakowane elektroniką również radzą sobie znacznie lepiej zarówno z pokonywaniem zakrętów jak i hamowaniem.
Inny przykład to Aleja Armii Krajowej w Gdańsku (http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleja_Armii_Krajowej_w_Gda%C5%84sku). Droga ta na prawie całej swojej długości przypomina drogę ekspresową tj. bezkolizyjne skrzyżowania, brak przejść dla pieszych. Do niedawna jednak znajdowała się ona w terenie zabudowanym, a według przepisów nie można na takiej drodze podwyższyć ograniczenia do więcej, niż 80 km/h. Ta prędkość była optycznie zdecydowanie za niska, wielu kierowców łamało przepisy, a policja chętnie ich wyłapywała. Po jakimś czasie wydzielono fragment drogi umiejszczając ją poza terenem zabudowanym, zdjęto ograniczenia i teraz można po niej jechać 100 km/h (droga zwykła, dwujezdniowa). Czy nastąpił jakiś armageddon? Nie.
Przykłady te pokazują, że w wielu miejscach można jechać szybciej i tym powinno zająć się nasze prawodawstwo, a nie krytyką straży gminnych. Osobiście jestem fanem uspokajania ruchu w centrach miast (nawet do 30 km/h), a przyspieszania go na prostych odcinkach w terenie niezabudowanym. W Austrii dozowlona prędkość na drogach to 100 km/h, w Polsce również wiele odcinków, szczególnie dróg krajowych, mogłoby mieć taką prędkość. W ogóle podróżując po Europie wrażenie jest takie, że w Polsce ograniczenia zazwyczaj są o 20 km/h zaniżone. W Niemczech gdy na zakręcie jest ograniczenie do 50 km/h, to bałbym się jechać szybciej. W Polsce wiem, że spokojnie pokonam ten zakręt jadąc 70 km/h. To kolejny problem, który powoduje brak szacunku do ograniczeń. Niestety przełożenie takiego podświadomego +20 km/h np. na teren zabudowany powoduje już znaczący wzrost zagrożenia, szczególnie dla pieszych i rowerzystów, lecz problem ten w głowach kierowców ulega rozmyciu. Musimy więc w Polsce odczarować ograniczenia prędkości.
Na koniec o odczarowaniu fotoradarów. Ponieważ ograniczenia prędkości są w Polsce często nierealne, tak samo oderwany od rzeczywistości jest system fotoradarów, który nam się proponuje. Według przepisów każdy fotoradar musi być oznakowany, pomalowany na rzucający się w oczy kolor, a fotoradary mobilne mogą być ustawiane tylko w oznaczonych miejscach. W jakim celu? Mam wrażenie, że to kolejne mrugnięcie okiem ustawodawcy do kierowców. Zwalniajcie przy fotoradarach, a dalej jedźcie sobie ile chcecie. Zaskakująco dobrze współgra to z opinią prezesa NIK. Problem polega na tym, że taki fotoradar nie spełnia swojego zadania. Nie służy on wyłapywaniu i karaniu kieroców jadących za szybko, lecz kierowców ślepych, którzy nie zauważyli oznakowanego fotoradaru. Oczywiście tych drugich też powinno się eliminować z dróg, ale czy o to chodzi?
Skuteczny system fotoradarów, zresztą sprawdzony w praktyce (np. w Skandynawii), działa w taki sposób, że fotoradary są ukryte przed kierowcami. Jedyną skuteczną metodą spacyfikowania kierowców, którzy jadą za szybko, jest uświadomienie im, że po drodze miną np. 20 fotoradarów, ale zupełnie nie wiadomo gdzie! Taki kierowca musi jechać zgodnie z przepisami, o ile nie chce stracić prawka po jednej wyprawie. Oczywiście kierowcy znajdą sposoby, informacje o fotoradarach będą się pojawiać w GPSach itd., więc tutaj jest rola właśnie fotoradarów przenośnych, które można by ustawiać gdziekolwiek. Nawet na prostej i pustej drodze. W ten sposób szybko można by wyegzekwować przepisy wszędzie w Polsce, nie tylko tam, gdzie fotoradary fizycznie stoją.
Obecny system ma znamiona absurdu i zwyczajnie nie działa tak jak należy.
Inne tematy w dziale Polityka