(...) chodzi o przejęcie władzy, o ten brutalny taniec, w którym wygrywa ten, kto chwyta pałeczkę pierwszy. Rozwój gospodarczy? Dodatek, premia za wygraną, konfitura na deser. Teraz nadal KO wraz z europejskimi sojusznikami jest skuteczniejsza – narracyjnie wyprzedza PiS o krok, o pół kadencji. Mają media, mają Unię, mają Tuska z jego uśmiechem rekina w końcu mają część episkopatu po swojej stronie, która grzecznie milczy i mają zdecydowaną większość artystów, których rząd dotuje w różnych dziwnych, często nieartystycznych akcjach, ale jednak. Krytyka nie istnieje więc, kto niby maiłby oceniać wartość tych produkcji? Odbiorca. Ten dawno już się pogubił w kryteriach wartościowania.
Polska polityka, stara, skrzypiąca karuzela, na której co cztery lata odmalowuje się gipsowe koniki, choć mechanizm kręci się w tym samym odpustowym rytmie.
Kto wspomni dziś, te kampanijne obietnice Koalicji Obywatelskiej pod wodzą Donalda Tuska? Z werwą greckiego chóru zapowiadali, jak po zdobyciu władzy wyprowadzą prezesa NBP na bruk, nagną konstytucję do potrzeb chwili i posprzątają po "pisowskim bałaganie" metodą buldożera. Brzmiało to jak scenariusz hollywoodzkiego thrillera, w którym bohaterowie w białych płaszczach, by nie dodać z krzyżami, ratują demokrację przed smokiem z Nowogrodzkiej.
Wygrali – i zaczęli realizować. Krok po kroku, z precyzją szwajcarskiego zegarka tykającego w rytm unijnych dyrektyw. Zdziwienie obozu PiS? Naiwne, wręcz dziecinne, jak u przedszkolaka, który naiwnie nie spodziewa się, że kolega naprawdę zabierze mu zabawkę. "Jak to? Oni naprawdę to robią?”. To oburzenie, ten teatralny szok, dowodzi, że Jarosław Kaczyński i jego ekipa nie przewidzieli, iż groźby Tuska to nie puste straszenie, lecz konkretny plan polityczny. Zapowiedzi gwałtu uważali za wyborcze metafory, za retoryczną mgiełkę, która rozpłynie się po przeliczeniu głosów. Klasyczny błąd optymisty, słowa na wiatr. Tymczasem wiatr dmuchnął prosto w żagle KO, niosąc nomen omen ich jachty do władzy, gdzie dziś cumują przy kei z napisem "Konstytucja na miarę".
A przecież mogło być inaczej. PiS miał osiem lat – całe osiem lat, by dokonać zmian w konstytucji, wzmocnić pozycję prezydenta, zbudować fortyfikacje wokół instytucji, które dziś są przejmowane przez KO. Ale nie zrobili tego. Dlaczego? Bo nie byli pewni i ostatecznie przegrali wybory parlamentarne a także byli niepewni wyborów prezydenckich. Wzmocnić Dudę? No nie. Tym bardziej, że po wygraniu Andrzej Duda oderwał się od Kaczyńskiego idąc własną ścieżką, to tylko komplikowało kalkulacje na Nowogrodzkiej. A nuż wybory pójdą nie tak, wygra Trzaskowski – kandydat Tuska – i ten miałby wtedy pełnię władzy w garści?
Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, ale i nie traci fortuny. PiS wybrał ostrożność – i zapłacił za nią utratą steru. Wybory prezydenckie w 2025 roku wygrał jednak Nawrocki, co dało PiSowi oddech, ale nie zmieniło dynamiki – bo przed nami jeszcze te parlamentarne ostatniej szansy. Wybory, które mogą albo uratować suwerenność, albo pogrzebać resztki nadziei. Ci niby mistrzowie ripost nie przewidzieli nawet przejęcia mediów publicznych, tych bastionów prawicowej narracji, które zmieniły skórę jak kameleony w akwarium liberałów.
PiS telewizję utracił dlatego, że ludzie byli zmęczeni propagandą brata Kurskiego – nikt nie miał ochoty demonstrować w obronie puszystych redaktorek straszących Polaków z częstotliwością budzika mówiącym po niemiecku Tuskiem - „für Deutschland”. Telewizja stała się śmieszna, zniszczona przez PiS i dlatego KO przejęła ją z lekkością. W to miejsce wykwitły telewizje prywatne, ale one pracują na własnym rachunku, a nie na chorych imperialnych zapędach prezesa organizującego hucznego sylwestra pod Tatrami w oprawie disco polo – bo jego żona uwielbia ten ludowy kicz.
A w samorządach? Tam KO ma znaczną przewagę – kontroluje większość dużych miast i województw, co daje im nie tylko lokalną władzę, ale i bazę do dalszego miażdżenia opozycji na poziomie centralnym. Gdyby nie prywatne telewizje – te prawicowe oazy w morzu mainstreamu – byłoby jeszcze gorzej. Jedna Telewizja Trwam? Szlachetna, samotna – jak rycerz bez zbroi w starciu z medialną machiną KO. Ona nie uratuje Polski przed zalewem "faktów" z Tuskowego menu. A opozycja? Ma się dobrze, oj ma. Trwa w samozadowoleniu. Nie ponosi winy za przegrane wybory, nie musi tłumaczyć się z bilansu budżetu – bo bilans to nie ich sprawa. To przecież KO realizuje scenariusz osłabiania gospodarki, gdzie wyższa inflacja, niepewność inwestorów i unijny kaganiec na suwerenność. To przecież obecny rząd realizuje scenariusz na rzecz Niemiec, oddając nasze atuty w ręce Berlina pod płaszczykiem "europejskiej solidarności" a cierpią Polacy z kredytami i rachunkami – a nie politycy w klimatyzowanych gabinetach, popijający kawę z porcelany z unijnego funduszu. PiS obserwuje z rozkoszą, jak sypie się rząd KO i dosypuje do pieca.
A odbudowa tego wszystkiego? Jeśli PiS wróci do formowania rządu – a historia lubi powroty – zajmie to kilka lat. Kilka lat mozolnego składania skorupki gospodarki, która dziś pęka jak jajko pod butem pseudo reformatorów. I to wszystko jeszcze dodatkowo w cieniu niepewnej sytuacji militarnej. Bo nie wykluczone, że Rosja zaatakuje – może nie czołgami do Wisły, jak w starych mapach sztabowych, ale dronami, cichymi zabójcami sterowanymi przez algorytmy. Europa patrzy, kiwa głową i wzmacnia liberałów, czyli rząd Tuska, bo "demokracja" to ich ulubione zaklęcie.
A w Polsce niebawem? Kolejne aresztowania i procesy – czekają nas jak deser po obiedzie. Już dziś widzimy przykłady - poseł PiS Dariusz Matecki trafił do aresztu na dwa miesiące w marcu tego roku w związku z aferą wizową. Marcin Romanowski, były wiceminister sprawiedliwości, od lipca zeszłego roku ścigany za nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości. Nawet brat wiceministra Jarosława Sellina przebywał w areszcie tymczasowym rok, podejrzany o powoływanie się na wpływy w ministerstwie.
To nie koniec – prokuratura już szykuje wnioski o kolejne immunitety. A na wspomniany deser, Parlament Europejski właśnie uchylił immunitety europosłom PiS, Danielowi Obajtkowi i Michałowi Dworczykowi, otwierając im drogę do polskich prokuratur. I nie zapominajmy o najnowszym materiale telewizyjnym w TVN24, który ujawnia kontrowersyjną inwestycję Obajtka – "Mazurski Dubaj" nad jeziorem Kisajno, budowany w spółce z postaciami z półświatka, co już zapowiada dalszą nagonkę i procesy byłego prezesa Orlenu.
W tym wszystkim prezes Jarosław Kaczyński nie siedzi bezczynnie, on wzywa na manifestację za kilka dni, bo 11 października w Warszawie, by "zatrzymać ich" i zaprotestować przeciw paktowi migracyjnemu i innym "zagrożeniom". Jak dopisze pogoda będzie podniośle, patriotycznie i buńczucznie. Ale czy to wystarczy?
PiS jedyna ostoja i nadzieja na polski wzrost gospodarczy wymaga przeformatowania – na partię bardziej skuteczną, przewidywalną, waleczną i zdeterminowaną. Bo nie o dobry program tu chodzi, ten PiS ma już gotowy i nie o lepsze zarządzanie Polska – to jest luksus dla zwycięzców, bonus za wygraną kampanię.
Teraz jak zawsze, ale jeszcze wyraźniej niż kiedyś, chodzi o przejęcie władzy, o ten brutalny taniec, w którym wygrywa ten, kto chwyta pałeczkę pierwszy. Rozwój gospodarczy? Dodatek, premia za wygraną, konfitura na deser. Teraz nadal KO wraz z europejskimi sojusznikami jest skuteczniejsza – narracyjnie wyprzedza PiS o krok, o pół kadencji. Mają media, mają Unię, mają Tuska z jego uśmiechem rekina w końcu mają część episkopatu po swojej stronie, która grzecznie milczy i mają zdecydowaną większość artystów, których rząd dotuje w różnych dziwnych, często nieartystycznych akcjach, ale jednak. Krytyka nie istnieje więc, kto niby maiłby oceniać wartość tych produkcji? Odbiorca. Ten dawno już się pogubił w kryteriach wartościowania.
Tak, oto w tej kronice zapowiedzianego niszczenia politycznych oponentów nie ma miejsca na naiwność. Obecnie słowa to nie są metafory, to amunicja i zapowiedź dewastacji. Czy obudzimy się przed wyborami parlamentarnymi ostatniej szansy, zanim drony z nieba przypomną, co znaczy prawdziwa wojna, a karuzela zatoczy koło nadal będziemy patrzeć, jak opozycja – pardon, rząd – rozbiera dom po cegle.
Czas na prawdziwy rewanż, jednak bez demokratycznej iluzji – bo iluzje i debaty to luksus dla przegranych.
Jarosław Banaś
Jarosław Banaś, polski dziennikarz radiowy, związany zawodowo z Polskim Radiem Koszalin od 1993 roku, gdzie pracuje jako redaktor i autor audycji kulturalnych.
Specjalizuje się w tematyce literackiej, muzycznej i społecznej, tworząc m.in. podcasty w ramach cyklu "Słownik na Fali".
Jest także pisarzem – autorem słuchowisk, nowel, opowiadań, librett, felietonów oraz podcastów.
Prowadzi aktywną działalność w mediach społecznościowych, m.in. na Facebooku (pocztamorska), X (@JaroslawBanas) i Instagramie (@pocztamorska), gdzie dzieli się treściami związanymi z kulturą i literaturą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka