Jarosław Lipszyc Jarosław Lipszyc
103
BLOG

Sytuacja kryzysowa

Jarosław Lipszyc Jarosław Lipszyc Polityka Obserwuj notkę 12
To był spokojny, niedzielny poranek, i nic nie zapowiadało nadchodzącego nieszczęścia. Strażacy z 15 posterunku przygotowywali się właśnie do rutynowego przeglądu wyposażenia. Zaalarmowano ich o godzinie 10.48. Pożar w budynku fabrycznym John E. Hurst Company położonym pomiędzy placem Hopkinsa i Liberty Street wykrył automatyczny czujnik.

John Kahl, kapitan wozu strażackiego który jako pierwszy pojawił się na miejscu, nie sądził że pożar jest poważny, i zaczął od sprawdzenia skrzynek z instalacją alarmową. Z ich wskazań wynikało, że ogień wybuchł w piwnicach. Zespół strażaków rozbił więc szklane drzwi od strony German Street i wszedł do budynku ciągnąc ze sobą węże strażackie. Kiedy strażacy stali na schodach prowadzących w dół, budynkiem wstrząsnęła potężna eksplozja na pierwszym piętrze, która zerwała dach, wybiła wszystkie szyby i rozniosła płonące elementy budynku na całą okolicę.

Był 7 lutego 1904 roku. W ciągu kolejnych 31 godzin ogień strawił 1526 budynków położonych w 71 kwartałach miasta Baltimore. W środku zimy 35 000 ludzi pozostało bez dachu nad głową i pracy. Dogaszanie pogorzeliska trwało przez kolejne kilka tygodni.

Już o godzinie 11.55 George Horton, szef strażaków z Baltimore, wysłał wezwanie o pomoc do położonych w okolicy miast. Pierwsza pomoc nadeszła z Waszyngtonu o 13.30. W ciągu kolejnych godzin przybyły drużyny z Filadelfii, Chester, Nowego Jorku, Harrisburga, Annapolis, Wilmington, Atlantic City, Yorku i Altoony. W sumie z ogniem walczyło 1 231 strażaków wyposażonych w 57 wozów strażackich, 9 ciężarówek, jedną łódź gaśniczą, nie wspominając o tysiącach ochotników. Wszyscy oni mieli jeden problem - brak wody do gaszenia ognia.

Wody było pod dostatkiem. Miasto Baltimore miało doskonale rozbudowaną, w pełni sprawną sieć miejskich hydrantów. Zastępy przybywających strażaków przywiozły ze sobą kilometry węży strażackich. Był tylko jeden problem: każde z miast miało swój własny sposób łączenia węży. Przywieziony sprzęt był bezużyteczny, bo węże po prostu nie pasowały do baltimorskich hydrantów. Z ogniem próbowano - bezskutecznie - walczyć przy użyciu dynamitu.

Tragedia w Baltimore wymusiła zmiany. 600 różnych systemów łączenia hydrantu z wężem w różnych miasta Stanów Zjednoczonych zastąpiono jednym, zestandaryzowanym łącznikiem.

Przykład Baltimore uczy nas, że otwarte standardy są kwestią bezpieczeństwa. Brak standardu nie jest problemem w momencie wdrożenia. Niszczące efekty braku otwartych, powszechnych standardów poznajemy dopiero w sytuacji kryzysowej, kiedy jest za późno na zmiany.

Otwarte standardy w informatyce są ważniejsze niż gdziekolwiek indziej z kilku powodów.

Zamknięty format zapisu danych jest narzędziem do wykluczania konkurencji z rynku. Poprzez stosowanie zamkniętego formatu zmuszamy klientów do dwóch rzeczy. Po pierwsze wymuszamy na nich kupowanie nowych wersji programu w stałym cyklu, bo każda zmiana formatu oznacza konieczność zakupu nowej wersji aplikacji. Kiedy raz zaczniemy stosować dany format jesteśmy uzależnieni od producenta i jego decyzji biznesowych. Późniejsza zmiana dostawcy usług informatycznych zaczyna być tak trudna, że staje się fikcją. Ma to znaczenie zarówno w administracji jak i biznesie - w jaki sposób ogłosić przetarg i uzyskać najlepszą cenę, gdy z góry wiemy że tylko jedna firma może go wygrać?

Po drugie stosując zamknięte formaty powracamy do zależności więcej niż feudalnych: klienci naszych klientów mają być naszymi klientami (a przecież wasal mojego wasala nie był moim wasalem!). Jeśli grafik korzysta z konkretnego programu do obróbki grafiki składu, to identyczne programy musi kupić także drukarz. Jeśli wysyłamy dokumenty tekstowe w zamkniętym formacie zmuszamy odbiorców do zakupu programu zdolnego do ich odczytu.

W ten sposób tworzy się efekt sieciowy, dzięki któremu zamknięty format może zdobyć dominującą pozycję. Problem polega na tym, że beneficjentem zamkniętego formatu jest wyłącznie jego twórca.

Istnieje wiele powszechnie stosowanych zamkniętych formatów, które niewątpliwie przysparzają nam takich kłopotów, choć przynoszą nam także związane z efektem sieciowym korzyści. Przykładem może być telefonia internetowa Skype, protokół komunikacji Gadu-Gadu, zapis dokumentów w formatach Microsoft Word i Excel. Nie jest to konieczne: gadu-gadu to tak naprawdę tylko protokół, który może być (i jest) obsługiwany przez wiele różnych programów. Jednak ich używanie jest formalnie zakazane - zgodnie z regulaminem użytkownicy sieci mogą korzystać tylko z mało funkcjonalnego, wyświetlającego męczące reklamy oficjalnego programu Gadu-gadu.

W niektórych niszach rynkowych zamknięte formaty już teraz są powszechnie wyklinane, bo potwornie windują koszty prowadzenia biznesu - zapytajcie jakiegokolwiek architekta co sądzi o polityce cenowej pakietu AutoCAD i praktyce wymuszania jego uaktualnień poprzez nieustanne zmiany formatu. Kto płaci za zamknięte formaty? Ja płacę, Pan płaci, wszyscy w takiej lub innej formie płacimy.

Szczególnym względem otwarte standardy powinny się cieszyć w administracji państwowej. Po pierwsze zasada neutralności technologicznej państwa wymaga, by wymuszony kontakt z urzędem nie nakładał konieczności zakupu produktów jednej, ściśle określonej firmy. Tak jednak w Polsce nie jest - począwszy od powszechne żądania wysyłania dokumentów w formacie MS Word lub MS Excel po sprawę Płatnika.

Drugi problem związany z administracją państwową to kwestia przechowywania danych. Państwo ma obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa informacji publicznej nie w perspektywie kolejnych 5 czy 10 lat, ale całych dziesięcioleci. Zamknięty format danych stwarza tutaj poważne kłopoty: firmy zmieniają formaty, likwidują działalność, kończą wsparcie dla starych produktów. Pamiętają Państwo takie edytory tekstu jak TAG, Chiwriter czy Claris? Jeszcze 10 lat temu były powszechnie stosowane, dziś odczytanie zapisanych za ich pomocą plików to zadanie dla... kryptologów.

Otwarte standardy takie jak format zapisu danych w pakietach biurowych Open Document Format pomagają uniknąć wszystkich tych pułapek: są otwarte, więc nie zamykają dostępu do rynku konkurencji, ich specyfikacje są jawne więc nawet za 100 lat będzie możliwe ich odczytanie, gwarantują pełną interoperacyjność aplikacji i - najważniejsze - są zabezpieczeniem na wypadek sytuacji kryzysowej.

Wczoraj w Muzeum Techniki odbyła się konferencja prasowa, podczas której ogłoszono powstanie w Polsce KROS - Koalicji na Rzecz Otwartych Standardów. W jej skład wchodzą zarówno przedstawiciele polskiego przemysłu informatycznego, jak organizacje społeczne (w tym Internet Society Polska, którego jestem członkiem). Celem koalicji jest wspieranie otwartych standardów w informatyce, ze szczególnym uwzględnieniem administracji państwowej. Mam nadzieję, że w swoim własnym, dobrze pojętym interesie zaczniemy nie tylko cenić, ale też i stosować otwarte standardy. Inaczej w końcu spotka nas informatyczne Baltimore.

Jarosław Lipszyc - redaktor i publicysta związany z Krytyką Polityczną członek zarządu Internet Society Poland, koordynator projektu Wolne Podręczniki. Utwory zamieszczone na tej stronie są dostępne na licencji Creative Commons Attribution-Share Alike 2.5 Poland License. "Mnemotechniki" na Wikiźródłach Nagrania archiwalne zespołu Usta. Uwaga: komentarze nie na temat i/lub obraźliwe usuwam. To jedyna zasada moderacyjna, ale stosuję ją konsekwentnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Polityka