Nie wyszedł podatek uczciwie nazwany podatkiem od supermarketów, bo dyskryminowałby duże sklepy. Unia pogroziła palcem ( w domyśle głównie Niemcy i Francja).
Drugie podejście to podatek obrotowy, czyli skubnięcie tych samych podmiotów, ale już nie za powierzchnię, a za obroty, z których ponoć zysków "nasze biedne" supermarkety nie mają. Ale jak to zrobić, by nie skrzywdzić rodzimych spółdzielni oraz sieci bazujących na franczyzie i prywatnych małych sklepikach? Trudna sprawa, dodatkowo Unia znowu już się pluła, że to jej się nie podoba.
Od początku również był pomysł z drogimi reklamówkami, ale widocznie to by nie przełożyło się czysto na opłacenie podatku, jaki rząd chciałby, aby supermarkety płaciły.
Trzecie podejście to wprowadzenie podatku na wzór katastralnego od komercyjnych obiektów handlowo-usługowych o początkowej wartości powyżej 10 mln zł. Małe sklepiki na franczyzie są bezpieczne. Supermarkety, galerie handlowe, ale także wszystkie większe inwestycje usługowe zapłacą 5 promili podatku od wartości nieruchomości niezależnie od tego, czy mają zyski wykazane, czy nie. W dodatku znaleziono odpowiednią dyrektywę unijną ATAD, która nawet niby zmusza do takich rozwiązań, więc w końcu rząd będzie miał haka na unijnych dywersantów. Przy okazji ograniczone zostanie wliczanie w koszty uzyskania przychodów opłaty za zewnętrzne finansowanie poprzez uzależnienie ich od wyników finansowych, czyli od płaconych podatków od zysku (brak zysku, brak możliwości odliczenia kosztów, jeśli dobrze zrozumiałem).
Czy tym razem znowu sieciówki wymigają się od płacenia przyzwoitego podatku, czy jednak zaczną w końcu wspierać własną gotówką "reżim PiS" i przyczyniać się tym do kolejnego zwycięstwa wyborczego?
