Serial na temat prób pozyskania osławionego aneksu przez marszałka
Komorowskiego wciąż trwa. Upierdliwi dziennikarze ciągle zadają te
same niewygodne pytania.
Jak tam było, tak tam było... Nam szaraczkom nikt prawdy nie powie,
wobec czego pozostaje zabawa w obserwowanie zachowania osób
zaangażowanych w ten spektakl.
Scenka 1. Marszałek Komorowski używa chwytu "a u was murzynów biją",
czyli zamiast wyjaśnić swoje postępowanie, dobitnym, drżacym z
obrzydzenia głosem oznajmia, że nagłaśnianie tej sprawy jest próbą
ukrycia "bagna", jakie narobił Macierewicz i jego grupa.
Oczywiście do dzisiaj nie ma poważnych konkretów na temat tego
bagna, ale media już tak przygotowały grunt u swych odbiorców, że
owi na ogół bezrefleksyjnie zaakceptują zbitkę słów "Macierewicz"
i "bagno". Przy tym ciekawe, że najazd rządowych służb na siedzibę
BBN i zagrabienie dokumentów komisji weryfikacyjnej żadnym "bagnem"
nie jest.
Scenka 2. Dziennikarz pyta prokuratora, czy będzie śledztwo w
sprawie wycieku zeznań Komorowskiego. Prokurator mówi, że nie wie, a
potem prosi o inny zestaw pytań.
Wydawałoby się, że w normalnym państwie wycieki informacji
niejawnych powinno się tępić, więc śledztwo bezwzględnie powinno
byc, winni zidentyfikowani i wyniesieni na glanach z prokuratury. A
tu nie, nie wiadomo. Może znikoma społeczna szkodliwość? Moje
wrażenie było takie, że prokutator nie dostał jeszcze instrukcji z
góry, jeszcze nie wie, czy mu wolno.
Scenka 3. Dziennikarz usiłuje pytać znanych działaczy Platformy:
Schetynę, Tuska, Grasia, czy śledztwo w sprawie wycieku będzie. Nie
odpowiadają.
Wprawdzie wiadomo, że od wszczęcia śledztwa jest prokuratura, a
premier oraz minister spraw wewnętrznych nic do tego nie mają. Ale
zdrowe państwo - bez przecieków! - jest moim zdaniem na tyle ważne,
że przynajmniej w dwóch słowach mogliby skomentować. Pozostało mi
niestety wrażenie, że oni też jeszcze nie dostali instrukcji.
Poważnie myślę, że zasługujemy na bardziej wiarygodnego marszałka
Sejmu.
Inne tematy w dziale Polityka