Tytułowy serial jest unikatem w historii telewizji, emitowany nieprzerwanie bodajże od drugiej połowy lat 80. W tej materii nie ma sobie równych, dzierży palmę pierwszeństwa w długości trwania na antenie. Aż wierzyć się nie chce, że początki były skromniutkie – pomysłodawca Matt Groening zaproponował perypetie zwariowanej rodzinki jako kilkuminutowe przerywniki pomiędzy programami. Los chciał, że widzom wpadły w oko, i prędko kariera Groeninga potoczyła się lotem błyskawicy.
Simpsonowie to przeciętna familia zamieszkująca przedmieścia sennego miasteczka – Springfield. Ich wzloty i upadki mocno przekoloryzowano i przerysowano, ukazano w sposób ironiczny, z wysublimowanym, ostrym poczuciem humoru. Kpina aż sączy się z ekranu, lecz pod tą płaszczyzną kryje się inteligentny przekaz, czytelna pointa.
To brutalna satyra na sielankowy obraz amerykańskiego społeczeństwa, z ,, american dream’’ na czele, znanych ludzi, jak i z resztą całego świata. Bezdyskusyjnie to coś więcej, aniżeli prosta kreskówka, sięgając do słów Kuby Wojewódzkiego ,, guma do żucia dla oczu’’. To wybalansowany kompromis pomiędzy rozrywką a głębszą treścią, bawi i równocześnie zachęca do refleksji. Bo powiedzmy sobie szczerze, tak między Bogiem a prawdą, w dzisiejszych mediach – a w amerykańskiej TV to w ogóle – nie ma miejsca na audycje stricte ambitne. Umarłyby prędko śmiercią naturalną. Zatem ambitniejszy rdzeń trzeba ubrać w przyjazną i miłą otoczkę, i tak przyciągnie się uwagę odbiorcy. Innej drogi nie ma.
Interesuję się rozmaitą tematyką, jestem zafascynowany światem, jego bogactwem i różnorodnością
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura