Oficjalna wersja katastrofy, faktycznie już dawno obalona w wyniku niezależnych badań wielu ekspertów– w przestrzeni publicznej „trzyma się” jeszcze siłą inercji. Tylko dlatego, że główne media, przede wszystkim telewizyjne – jeszcze tego nie „zauważyły”. A wiadomo – czego nie ma w telewizji – to tak jak by w ogóle nie było. Ostatni cios rządowej wersji zadała prokuratura, która po 4 latach śledztwa stwierdziła, że musi sama – przy użyciu polskiego sprzętu i oprogramowania skopiować zapisy „czarnej skrzynki” - i z takim wnioskiem, w ramach pomocy prawnej, zwróciła się do prokuratury rosyjskiej. Czy nie oznacza to w istocie przyznania, że wszystkie dotychczas sporządzone kopie są do niczego? Całkowicie niewiarygodne? A ponieważ innych dowodów praktycznie nie mamy – czy nie oznacza to, że mamy do czynienia z kompletnym załamaniem polskiego śledztwa?
Im więcej czasu upływa od 10 kwietnia 2010r. tym wokół tych wydarzeń narasta więcej wątpliwości. Żadnych istotnych kwestii nie wyjaśniono, żadnych pewnych informacji nie otrzymaliśmy – wręcz przeciwnie – jest coraz więcej "białych plam" i ujawnionych oczywistych fałszerstw.
Dlatego tak bardzo musi zastanawiać jedno - dlaczego nasze władze już 10 kwietnia, rankiem, zaczęły forsować kłamliwą wersję przyczyn rzekomej katastrofy. Przecież do dziś niczego nie wyjaśniono. Dlaczego więc taki a nie inny przekaz forsowano już wtedy na siłę? Rozpoczął min. Sikorski w rozmowie z Jarosławem Kaczyńskim już po kilkudziesięciu minutach. No a potem ten SMS, o którym mówił gen. Petelicki –"Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił".
W swoim czasie zastanawiałem się nad możliwymi scenariuszami takiego zachowania polskich władz. Przyjmując za dobrą monetę sugestie Piotra Piętaka, jakoby zdecydowano o tym po konsultacjach „z Berlinem i Paryżem i prikazu stamtąd, że te kraje nie życzą sobie żadnego konfliktu z Rosją”. Sprawa wyglądała dość wiarygodnie, nawet ramy czasowe by uszły, gdyby konsultacje prowadzono równolegle – ale czy to nie zbyt łatwe i proste wytłumaczenie? Czy można wskazać jakiekolwiek inne fakty, hipotezy? Przecież wielu piszących sugeruje nawet jakieś formy „współsprawstwa” - gdyż tylko to tłumaczy, ich zdaniem, całkowitą kapitulację naszego rządu. Także te „uściski” z Putinem…
Wypada przyjrzeć się sprawie bliżej. Tutaj muszę wskazać na jedną okoliczność: otóż dostałem kilka komentarzy a także prywatnych wiadomości, których autorzy sugerowali, że kluczem do zrozumienia całej sprawy jest kwestia „Okęcia”. To w okolicznościach wylotu naszej delegacji ma, ich zdaniem, ukrywać się coś bardzo nasz rząd obciążającego, stąd później taka jego postawa – podjęcie działań zmierzających do ukrycia prawdy. Najlepiej wszystkiego – by tym szczelniej ukryć owe kompromitujące fakty.
Rzeczywiście, sprawa jest bardzo zawiła. Jest kwestia meldunku wywiadowczego, jest sprawa zmiany konfiguracji pierwotnej lotu, przesadzanie dziennikarzy… Jak się w tym rozeznać? Znaczące informacje uzyskałem po zapoznaniu się z wypowiedzią Pani Magdaleny Merty – wdowie po Tomaszu Mercie, który poleciał Tupolewem.
Cóż się dowiadujemy? Początkowo rozkaz dla 36 Specpułku (wspólny dla obu delegacji – 7 i 10 kwietnia) przewidywał, że 10 kwietnia polecą dwa samoloty: Casa ( z generalicją) i Tupolew – z resztą delegacji oraz dziennikarzami. Zbiórkę wojskowych w dniu wylotu zaplanowano na ok. 4 rano, całej reszty: na późniejszą godzinę. Ale w dniu 9 kwietnia (w piątek) w godzinach popołudniowych, do gen Andrzeja Błasika przyszedł faks, zawierający informację, że konfiguracja wylotu zostaje zmieniona. I to dziennikarze mają lecieć Casą a generalicja z resztą delegacji, Tupolewem. Tą samą wiadomość, mniej więcej w tym samym czasie, otrzymał Tomasz Merta, który uprzednio miał lecieć Casą. Też go przesadzono, w związku ze zmianą – do Tupolewa. Rozmawiał nawet o tym w trakcie piątkowej kolacji, ze swoimi gośćmi – Państwem Żarynami – mówił, że to jest dla niego wygodniejsze, nie będzie musiał tak wcześnie wstawać. Czyli – co widzimy. To nie żadna awaria któregoś samolotu, jak wcześniej często sugerowano – spowodowała zmianę konfiguracji wylotu. Przecież o awarii Casy miano się dowiedzieć dopiero 10 rankiem. A generałów „przesadzono” już dzień wcześniej. Kto podjął taką decyzję i dlaczego? Jak dotychczas tego nie ustalono. To znaczy – nie przekazano nam żadnej informacji w tym zakresie. Zdaniem Pani Magdaleny Merty – jest to jedna z największych tajemnic smoleńskiego śledztwa. Można się tylko domyślać, kto za tą decyzją stał. Kto był dysponentem samolotów, kto miał władzę takie decyzje podejmować… A tropy prowadzą do kancelarii premiera…dziwne też, że min. Arabskiego przeniesiono szybko na odległą placówkę dyplomatyczną. Czyżby chciano go ukryć przed opinią publiczną, umożliwić uniknięcie niewygodnych pytań?
Sprawa awarii Casy dnia następnego (rankiem 10 kwietnia)i konieczność przesadzenia dziennikarzy – była sprawą „techniczną”. Ale tutaj też zagadkowa kwestia – nigdy dokładnie nie ustalono przyczyn tej awarii, nie sporządzono żadnej związanej z tym dokumentacji. Pojawiły się głosy, że cała ta sprawa była głównym powodem rozwiązania 36 Pułku Lotniczego. W ten sposób starano się zatrzeć ślady całej tej operacji. Widocznie możliwej do rozwikłania na podstawie znajdującej się tam dokumentacji. Bo przecież jedno jest jasne – przesadzając generalicję do Tupolewa ułatwiono w decydujący sposób plan ewentualnych zamachowców. Maksymalizowano straty. Stworzono sytuację, która zaowocowała unicestwieniem elity politycznej ale też i wojskowej naszego kraju. W katastrofę dwóch samolotów chyba nikt by nie uwierzył? A tak – za "jednym samolotem" - dokonano „aktu dekapitacji” (określenie GW) polskiego państwa.
Jest ponadto sprawa tzw. „liderów” oto co można się dowiedzieć w tej sprawie:
"Niezrozumiała rezygnacja z rosyjskich liderów"
Poniedziałek, 5 września 2011 (14:09)
"Niezrozumiała była rezygnacja z rosyjskich liderów na pokładach wszystkich polskich samolotów lecących do Smoleńska 7 i 10 kwietnia" - czytamy w dokumentach z prac komisji Jerzego Millera opublikowanych w internecie.
Dziennikarka RMF FM Agnieszka Burzyńska, uważnie przeanalizowała ten wątek protokołu. Żaden Rosjanin nie pomagał Polakom w lotach na katyńskie uroczystości.
Najpierw 36 specpułk za pośrednictwem MSZ wystąpił o przysłanie lidera na lot 10 kwietnia. Kilkanaście dni później strona rosyjska zapytała, czy Polska podtrzymuje prośbę, bo jeśli tak to trzeba jak najszybciej ustalić warunki zakwaterowania , oddelegowania i opłacenia nawigatorów. Tu nastąpiła nagła rezygnacja.
Specpułk tłumaczył, że na te rejsy zostaną wyznaczone załogi znające język rosyjski. Według ustaleń komisji, języka nie znała jednak żadna załoga: ani Jaka ani Casy, które również lądowały w Smoleńsku, bez lidera. Jest to kompletnie niezrozumiałe. Podobnie zresztą jak to, że nawigator tupolewa uczył się podstawowych komend na dzień przed wylotem.
10 kwietnia w kabinie wywiązał się taki oto dialog: Będziemy mówić po rusku! Odpowiedź: To będzie wyzwanie.
Bogdan Klich tłumaczył, ze zrezygnowaliśmy z lidera bo Rosjanie nie dawali odpowiedzi. Z ujawnionych dokumentów wynika jednak, że co prawda po kilkunastu dniach, ale jednak odpowiedź się pojawiła. Była ona pozytywna pod warunkiem opłacenia nawigatorów i zakwaterowania.
Czy nie można odnieść nieodpartego wrażenia, że tworzono celowo sytuację, umożliwiającą w przyszłości sugerowanie błędu naszych pilotów? Obecność „lidera” automatycznie eliminowała by taką ewentualność. To chyba oczywiste.
Sytuacja jest tym bardziej podejrzana, że w tle przewija się cały czas sprawa meldunku wywiadowczego „o możliwym zagrożeniu zamachem terrorystycznym jednego z samolotów UE”. Do mediów ten komunikat przedostał się ok. godz. 22:30 9 kwietnia. Czyli w przeddzień katastrofy. Ale żona gen. Błasika, Ewa, tak mówiła w jednym z wywiadów o tej sprawie:
Jacek Gądek (Onet): Pierwszy raz Pani mówi o tym, że mąż tuż przed 10 kwietnia 2010 r. wspominał o informacjach dot. planowanego zamachu?
Ewa Błasik: Nie pamiętam, abym wcześniej publicznie o tym wspominała.
A wtedy, gdy mąż to mówił, to przywiązywała Pani do tego wagę?
- Żyjemy w takich czasach, że wszystko jest możliwe. Jesteśmy członkiem NATO, bierzemy udział w różnych zagranicznych misjach, także w Afganistanie. Mój mąż, na stanowisku dowódcy Sił Powietrznych, musiał brać pod uwagę każdą ewentualność.
Rozpracowywanie informacji o możliwym zamachu należało jednak nie do niego, ale do służb specjalnych, wywiadu i kontrwywiadu.
Co Pani mąż powiedział?
- Na kilka dni przed wylotem do Katynia i katastrofą pod Smoleńskiem, w Święta Wielkanocne, powiedział, że planowany jest zamach terrorystyczny na jakiś statek powietrzny. Tak powiedział.
Nie miał pojęcia, o jaki statek powietrzny chodzi. Po chwili dodał: "Mam nadzieję, że służby specjalne wiedzą, co robią". Teraz już, jak pan doskonale wie, nie mogę męża dopytać.
I proszę teraz połączyć te dwie sprawy – z jednej strony pojawia się informacja o możliwości zamachu terrorystycznego – a w tym samym czasie, ktoś podejmuje decyzję - tragiczną w skutkach decyzję – wystawiającą na „sztych” elitę polskiej armii, Prezydenta RP i jego najbliższe otoczenie!!! To nosi znamiona celowego działania. Znamiona zdrady stanu nawet. A prawda o odpowiedzialnych za to – jest ukrywana przed społeczeństwem.
Czy w tej sytuacji może dziwić zachowanie naszych władz po katastrofie?
Inne tematy w dziale Polityka