Dotychczas powstrzymywałem się od stawiania hipotez – co po udowodnieniu inscenizacji katastrofy w miejscu wskazanym przez Rosjan. Poprzestawałem na tym. Uważałem, że najpierw należy obalić fałszywą wersję – i dopiero wówczas zacząć wszystko od zera. Dziś zamierzam pójść jednak dalej. Skłoniło mnie do tego upublicznienie oficjalnych protokołów zeznań załogi JAKa. Przede wszystkim chor. Musia i por. Wosztyla. Znałem te zeznania już wcześniej, jednak było to opublikowane na stronie rebelya.pl, tak więc nie można było mieć 100% pewności, że to są prawdziwe zeznania. Ale także kilka innych faktów odegrało swoją rolę.
Po kolei – po pierwsze podtrzymuję wszystkie uwagi i spostrzeżenia prowadzące do wniosku, że miejsce katastrofy wskazane przez Rosjan zostało wcześniej upozorowane. Miejsce to – dodajmy dla uściślenia – jest odległe ok. 400 metrów od płyty lotniska. W kilku notkach wskazywałem na fakty za tym przemawiające. Nie będę tego tutaj powtarzał, zainteresowanych odsyłam do moich przednich notek. Np. tej.
Ale równocześnie chcę teraz wskazać – jak to mogło wyglądać w rzeczywistości. I to jest novum. W moim zajmowaniu się sprawą smoleńskiej katastrofy. Już dawno stwierdziłem, że tak naprawdę jedyne informacje, które zawierały jakiś element prawdy o tamtym poranku na lotnisku Siewiernyj pochodzą z pierwszych minut po katastrofie. Nie było jeszcze wówczas spójnej, całościowej oficjalnej wersji i dlatego parę szczegółów przeniknęło do mediów. Takich, które w żaden sposób nie pasowały do późniejszych, oficjalnych informacji. Weźmy wywiad Batera. Od początku był znany, ale jakoś ignorowany – a przecież już tylko ten wywiad wykluczał czas katastrofy podawany przez Rosjan, owe 8:56. Takich informacji było jeszcze przynajmniej kilka – np. relacja Pawła Wudarczyka z Polsat News o innej delegacji, która przyleciała innym samolotem… Dziś jednak wskażę na jeszcze inną sprawę. Oto ona – na internetowej stronie Gazety Wyborczej możemy jeszcze dziś przeczytać - (link):
9.54 Samolot rozbił się w rejonie Pieczerska w czasie podejścia do lądowania na lotnisku wojskowym Siewiernyj. Samolot runął ok. 2 km od pasa startowego.
Teraz zobaczmy co na ten temat zeznał chor. Muś:
„….zapytałem się ponownie co z naszym samolotem, tzn. Tu154M. Kontroler powiedział, żebym wyszedł z JAKa 40. Kiedy wyszedłem w moim kierunku szedł mężczyzna umundurowany w wieku około 45-50 lat, niski blondyn o ogorzałej twarzy. Wtedy też powiedział mi, że TU-154M spadł 1500 metrów przed pasem. Ten mężczyzna był przerażony, trząsł się i mamrotał…”.
Zauważmy – obie te relacje wskazują na miejsce katastrofy o wiele bardziej odległe od miejsca wskazanego przez Rosjan. Jeszcze jedna rzecz zastanawia: oto co zeznał jeszcze chor. Muś w tej sprawie: „…okazało się, że miejsce to nie jest oddalone o 1500 metrów, jak wcześniej nas informowano, lecz 400-500 metrów od progu pasa i 50 metrów w lewo zgodnie z kierunkiem lądowania.” Trudno rozstrzygnąć czy wersja ta była bardziej czy mniej dla chor. Musia prawdopodobna – ponieważ tego wprost nie komentuje. Ale przecież gdy uzyskał pierwszą informację o katastrofie, jej prawdopodobnym miejscu – 1500 metrów od pasa – też nie wyrażał zdziwienia. A przecież - skąd kontroler wziął tą pierwotną odległość? Przecież kto jak kto - ale powinien to on właśnie dokładnie wiedzieć gdzie się to stało. Dlaczego później była taka zaskakująca różnica odległości? Czyżby już wówczas zaczynano budowę smoleńskiego kłamstwa? Oczywiście że tak - po co zrobiono przecież fałszywe miejsce katastrofy? Widocznie kontroler o niczym wcześniej nie wiedział, nie znał całego planu działań... i powiedział coś, czego nie powinien....Myślę wobec tego, że można postawić taką tezę do rozpoznania. Powtarzam – rozpoznania, zderzenia z innym faktami, które gdzieś może są i oczekują na wydobycie z niepamięci. Może ktoś się tym zajmie, jakiś znawca tych zagadnień. Oto ta teza - w wyniku błędnego naprowadzania samolot spadł w odległości ok. 1500-2000 od pasa. Mogły być fałszywe APM-y. Jakieś inne przyczyny. To była przygotowana pułapka. I dlatego potrzebne było fałszywe miejsce katastrofy, by uniknąć pytań o los ofiar. Właśnie – ofiar – czy zwróciliście Państwo uwagę co uderza w zeznaniach zarówno Musia jak i Wosztyla? Obaj zeznają, że widzieli jakieś fragmenty nagich zwłok, nogi, ręce… jedne zwłoki nagie (Muś) …nawet większe fragmenty zwłok pozbawione całkowicie ubrań (Wosztyl)…. I nikt się nimi nie interesował…. To tak naprawdę miało wyglądać miejsce prawdziwej katastrofy? Myślę, że podając takie informacje obaj członkowie załogi JAKa zauważali nierealność obrazu wrakowiska. I dobitnie to akcentowali w zeznaniach.
p.s. Dyskusja unaoczniła mi konieczność dokonania jednej uwagi. Ponieważ na Google Earth jest zdjęcie satelitarne tego terenu z 11 kwietnia 2010r. to jest możliwość przejrzenia terenu i ewentualnie odnalezienia jakiegoś miejsca, które mogło by być miejscem rzeczywistej katastrofy. Wiem, że tego typu podejrzenia w przeszłości się pojawiały, wskazywano takie podejrzane miejsce..... Ale do końca tego nie wyjaśniono. I to jest słaby punkt tego scenariusza - takiego, że miejsce prawdziwej katastrofy było gdzieś blisko. Z drugiej strony notka to moja reakcja na przypomnienie zeznań por. Wosztyla - on przecież jakieś odgłosy katastrofy słyszał, postanowiłem dać temu wiarę, tylko gdzie ona mogła mieć miejsce? c.d. w kolejnej notce - "Operacja specjalna - Smoleńsk".
Inne tematy w dziale Polityka