W jednej z poprzednich notek przedstawiłem, tak dla rozpoznania „z marszu” raczej niż z realnej potrzeby, pewien teoretyczny scenariusz zdarzeń 10 kwietnia. Przypomnę – scenariusz ten zasadzał się na dwóch podstawowych tezach – po pierwsze – dalej uwzględniał fałszywość wskazywanego miejsca katastrofy – ale po drugie – i tutaj novum – zakładał, biorąc za punkt wyjścia zeznania załogi JAK-40, że prawdziwa katastrofa wydarzyła się w niezbyt odległym miejscu – gdzieś 1,5 do 2 km od lotniska. Wskazywałem na pewne przesłanki ku temu. Ale ostatecznie wskazałem na to, że gdyby tak było, to na zdjęciu satelitarnym z 11 kwietnia ktoś odnalazł by przecież prawdziwe miejsce przyziemienia Tupolewa. I dlatego dość sceptycznie się do całej tej wersji odniosłem. Ale minęło trochę czasu, brałem udział w ciekawej dyskusji pod notką Romana Misiewicza – blogera XL4.PL, i doszedłem do kolejnych przemyśleń w tej kwestii. Coraz bardziej ta wersja trafia mi do przekonania. Dlaczego? Ponieważ a)zapewnia świadków prawdziwego wydarzenia b) dostarcza prawie gotowy zapis rejestratorów samolotu. Przy pomocy tej wersji najłatwiej tłumaczy się finał całej sprawy – dlaczego było tylu świadków tego, że Tupolew znalazł się w jakimś miejscu, gdzie nie powinien być, i które zagrażało jego bezpieczeństwu.
Postanowiłem spojrzeć na sprawę z drugiej strony, od końca. Załóżmy, że wiemy iż tak było. Co przeszkadza w przyjęciu takiej wersji? Jest kilka elementów. Przyjrzyjmy się im. Najpierw jednak zastanowić się wypada dlaczego tak opornie idzie układanie tych „puzzli”, dlaczego tak trudno jest się w tej sprawie rozeznać. Wniosek – z jednej strony nasze instytucje powołane do wyjaśnienia przyczyn katastrofy reglamentują, ukrywają informacje - z drugiej zaś – jesteśmy poddawani nieustającej dezinformacji. Źródło nieznane. Ale ta dezinformacja jest materialnie odczuwalna. Dlatego warto spojrzeć jakie elementy łamigłówki udało się – mimo dezinformacji właśnie – już rozpoznać. Spojrzeć na to jakie metody osłony medialnej tego robiono – i zobaczyć co z tego wyniknie. Uważam, że wiele znacząca jest tutaj sprawa fałszywości miejsca katastrofy czyli „maskirowki” jak kto woli. Świadomie wywołano ten problem w takim momencie, kiedy sama myśl o tym, że ktoś tak może uważać wywoływała uczucie obrzydzenia. A głosicieli tej teorii uznano od razu za szaleńców. Bo o wszystkim w tych sprawach decyduje „timing”. Widać to wyraźnie – coś co było niezrozumiałe wczoraj, po wyjściu na wierzch nowych faktów – znajduje zupełnie inny wymiar. Czyli – czyżby są jeszcze inne takie elementy, które ktoś kiedyś forsował - a które zostały z „obrzydzeniem” odrzucone? Chwila…. Oczywiście, że są. To pogląd, że Tupolew lądował. Blogerzy, powszechnie uznawani za trolli tutejszych od początku forsowali tezę – „a dlaczego w tych warunkach podchodzili do lądowania? Kto ich do tego zmuszał? Naciski etc”. Przecież tak było. To Zespół wysunął kontr-tezę, że nie lądowali – ale postanowili odejść, co im się z nieznanych przyczyn nie udało. I wskazywali owe „odchodzimy” w stenogramach.
Wobec tego tutaj ponownie przyjmę aberracyjną wersję za prawdziwą: tak, załoga Tupolewa jednak podchodziła z premedytacją do lądowania. Zobaczmy jakie czynniki za tym przemawiają: piloci dostali zezwolenie z wieży na „posadkę dopełnitielno – czyli lądowanie warunkowe”. Widząc jakieś zarysy gruntu pod sobą, będąc informowanymi przez kontrolerów o tym, że są „na kursie i na ścieżce” lecieli w kierunku lotniska. Dostrzegli APMy (reflektory wskazujące początek pasa lądowania). Rozpoczęli lądowanie. Tyle, że nie wiadomo gdzie te APMy dla nich postawili. Zakładam, że gdzieś niezbyt daleko – ale najpewniej na dnie jakiegoś jaru, przed ostrym przeciwstokiem. Podobnie ustawili fałszywe markery. W tych warunkach - co miało by powstrzymywać pilotów przed podjęciem próby lądowania? Widząc z pewnego oddalenia APMy mogli przecież taką próbę podjąć. Samego pasa lądowania czy budynków lotniska w tych warunkach jednak, w gęstej mgle, widzieć nie mogli….Dlatego w stenogramach mogło zapisać się beznamiętne odczytywanie coraz niższych wysokości - pas miał być przecież tuż, tuż zaraz za APMami, widocznymi dla nich, do których dolatywali....Czy nie mogło to tak (teoretycznie rzecz biorąc) własnie być? Mogło coś pójść nie tak….Protasiuk był doświadczonym pilotem, mógł wyrwać się z matni….musieli i na taką ewentualność być przygotowani….to tłumaczyło by jakieś wybuchy.... A nam pokazali fałszywe miejsce katastrofy…
Pewną dodatkową przesłanką (w uzupełnieniu tych wskazanych w poprzedniej notce) jest wypowiedź min. d/s nadzwyczajnych FR – Szojgu. Otóż, jak przypomniał mi Roman Misiewicz - XL4.PL, zaraz po katastrofie Szojgu informował , że Tupolew w wyniku katastrofy przełamał się na dwie główne części, które leżą od siebie w odległości około 800 metrów. Myślę, że to bardzo ważny dezinformacyjny ślad. Widocznie asekurowali się na wypadek, gdyby ktoś jednak dostrzegł miejsce prawdziwego przyziemienia Tupolewa. Pozostaje sprawa tego drugiego miejsca. Roman Misiewicz ma odnalezione na zdjęciach satelitarnych takie jedno, prawdopodobne miejsce. Dlaczego nie widać tam już żadnego samolotu – a jakieś niezbyt wyraźne ślady tylko? Ponieważ zaraz po katastrofie zablokowali tam dostęp, a pod osłoną nocy mogli przenieść i ukryć gdzieś wrak prawdziwy. Gdziekolwiek, nawet przenieść na fałszywe wrakowisko. To było do zrobienia na pewno. I na zdjęciach satelitarnych z 11 kwietnia nic już nie można znaleźć. Taki scenariusz wydarzeń tamtego ranka tłumaczy również dlaczego IŁ Frołowa dwukrotnie podchodził do lądowania - przecież musieli sprawdzić jak zastawiona pułapka wygląda od strony pilota..... Na przykład - czy "zadymienie" jest wystarczające....Reasumując – nie wiem czy tak było. Ale jest to w jakimś stopniu, bazując na dotychczasowej wiedzy – prawdopodobne - i to w znacznym stopniu - prawdopodobne. .Nawet teraz myślę - dlaczego tak późno to dostrzegłem? Przecież od samego początku poszczególne elementy takiego rozumowania były znane - i były, każde z osobna, poważnie brane pod uwagę.
Inne tematy w dziale Polityka