Ponieważ za sprawą ostatnich działań prokuratury wojskowej głośno zrobiło się ponownie o zeznaniach załogi JAKa (upubliczniono je oficjalnie) postanowiłem i ja się do tego odnieść. Tak więc sformułowałem i opublikowałem teksty biorące za podstawę właśnie te zeznania. A w szczególności fakt, że słyszeli oni odgłosy katastrofy Tupolewa. Sporządzając teksty a później pracując nad ich bieżącą edycją dokonałem przeglądu wielu starych źródeł. Dziś chcę się do rezultatów tego odnieść.
Punkt wyjściowy.
Dalej uważam, że obowiązują dwie podstawowe konstatacje w sprawie okoliczności katastrofy. Po pierwsze – trzeba dać pierwszeństwo dowodom innego niż rosyjskiego pochodzenia. Praktycznie to jeden taki dowód – zdjęcie satelitarne z 5 kwietnia. Wynika z niego, że Rosjanie czynili jakieś przygotowania na miejscu wskazanym później jako teren katastrofy. To, moim zdaniem, przesądza o fałszywości tego miejsca. Dopóki nie zostanie udowodnione np. fałszerstwo tego zdjęcia (nie wykluczam wciąż tego) to należy tak uważać. Po drugie – szczególnie dziś widoczne, po tylu latach od zdarzenia - postępowanie Rosjan nakazuje traktować wszystko to, co nam w sprawie katastrofy mówią a i dowody które przekazują, jako rzeczy niewiarygodne, wymagające co najmniej konfrontacji, sprawdzenia. Uważam, że z dowodów rosyjskich odtworzenie rzeczywistego przebiegu zdarzeń nie jest możliwe.
Zeznania załogi JAKa i innych polskich świadków.
A więc osób, które jednak słyszały jakieś odgłosy katastrofy. Jak zaznaczyłem, zdecydowałem na potrzeby tej wersji przyjąć je za prawdziwe – by zobaczyć co z tego wyniknie. Założyłem, że wobec tego katastrofa musiała być gdzieś w pobliżu ale jednak w innym miejscu niż te które nam pokazano. I odnalazłem takie miejsce, które być może spełnia te warunki. Opisałem to szczegółowo w poprzedniej notce.
Czy Tupolew naprowadzany był precyzyjnie?
Pojawił się taki pogląd. W poprzedniej notce wydawało mi się, że ma on niezwykle istotne znaczenie. Dziś, po przemyśleniu sprawy, myślę, że to nie jest aż tak ważne. Istota sprawy tkwi w czymś innym, bowiem – jak to przy okazji wyostrzono – Tupolew celował w punkt lądowania odległy od progu pasa o 1200 metrów. Czy Tupolew był sprowadzany tak czy inaczej jest wobec tego sprawą drugorzędną. Obojętne jak Tupolew był naprowadzany – to się nigdy nie powinno zdarzyć. To jest istota problemu, istota tej sprawy. Można natomiast odnieść wrażenie, że ten spór jaki powstał miedzy dwoma grupami blogerów to w zasadzie kalka tego między np. Budowniczym I YouKnowWho na temat brzozy. Spór dla sporu, niemożliwy dzisiaj, w obecnym stanie wiedzy, do rozstrzygnięcia na gruncie niezbitych faktów.
Fałszywe naprowadzanie.
To podstawowe założenie w tej wersji zdarzeń. Jeżeli założymy, choćby teoretycznie, że stenogramy chociaż w części prawdziwie opisują tamten lot – to końcową fazę lotu Tupolewa najlepiej tłumaczy przyjęcie tej tezy. Czyli, reasumując, mogło być tak: fałszywie informowani o położeniu „na kursie i na ścieżce”, przelatując nad markerami radiolatarni, dostrzegłszy światła APMów i zapewne oświetlenie początku pasa – załoga podjęła próbę standardowego, rutynowego lądowania w warunkach podobnych do nocnych. Tyle, że markery, oświetlenie i naprowadzanie było fałszywe. I celowali w jakiś punkt odległy około 1200 metrów od progu pasa. Najprawdopodobniej piloci jednak zorientowali się w pułapce i poderwali maszynę. Fragment poprzedniego tekstu:”… Ale to nie był koniec. Decydując się na zamach jego sprawcy musieli przewidzieć i taką sytuację. Nie mogli pozwolić, by samolot jednak doleciał do lotniska – na jaw wyszły by wszystkie okoliczności stawiające władze rosyjskie w bardzo trudnej sytuacji. Okoliczności mówiące, że przygotowywano zamach na polskiego Prezydenta mówiąc wprost. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Dlatego coś tam dodatkowo, jako domknięcie pułapki przygotowano…. dlatego liczni świadkowie wydarzeń wskazywali na jakieś wybuchy, błyski, kule ognia wokół lecącego jeszcze Tupolewa…”
Zdjęcie hipotetycznego obszaru zdarzeń.
/okolice autokomisu – w miejscu dziwnych plam rósł 10 kwietnia gęsty lasek, zdjęcie z 25 czerwca.2010r./
Zeznania świadków.
W poprzednim tekście przytoczyłem to zeznanie:
/Rozdział zestawienia zeznań świadków - ulica Gubienki, okolice Autokomisu/
· Świadek 40 – ALEKSANDRA PACZKOWSKA zastępowa z 5 Toruńsko- Lubickiej Drużyny Harcerek „Połoniny” „W drodze powrotnej, wyjeżdżając ze Smoleńska trafiliśmy na miejsce wypadku… Pierwsze co zobaczyłam to połamane drzewa. Były tak pościnane, że wydawało się jakby zrobił to jakiś ogrodnik. Równo, na jednym poziomie. Kierując wzrok w drugą stronę głos uwiązł mi w gardle. W krzakach, otoczonych taśmą leżało połamane skrzydło samolotu. Podeszłam bliżej. Krzyki rosyjskiego milicjanta wpadły jednym uchem i wyleciały drugim. Stałam jak słup soli i patrzyłam na kawał połamanej blachy. Tragizm tego zdarzenia był przeogromny. Skrzydło wbite w ziemię przerażało swoją potęgą. Gdy wsiedliśmy do samochodu, by ruszyć w dalszą drogę do Polski, natknęliśmy się jeszcze na kadłub samolotu, który leżał na środku jezdni.”
Dziś dodam jeszcze dwie inne relacje:
· Świadek 41 – JURIJ KOLTOWICZ operator obrazu TVN „Trzy duże drzewa, które były ścięte… górna część tych drzew. Pod nimi był taki komis samochodowy. Weszliśmy do tego komisu. Parę samochodów tam stało, nie pamiętam w jakim stanie. Pamiętam, że ogromny kawałek samolotu leżał też obok tej budy, gdzie był sprzedawca samochodów. Pytamy go, co widział? On mówi, że nic. Siedziałem, leciało coś nade mną. Potem zaczęło spadać. Ja się przestraszyłem.”
· Świadek 51 – Nick: MATVEI 10.04.2010 14:20 „Ogonowa część upadła po jednej stronie drogi (tam gdzie stacja kompresorów), a sam samolot po drugiej stronie (tam gdzie autosalon KIA). Sama droga usłana jest maleńkimi odłamkami. 300 metrów nie dociągnął do pasa, może rzeczywiście drzewa zaczepił.”
Jaki obraz się z tych zeznań wyłania – ich elementem wspólnym jest to, że rozpad Tupolewa miał miejsce w powietrzu, jeszcze przed uderzeniem w ziemię. Nie można tego wytłumaczyć kontaktem z drzewami. Wskazuje się w tych zeznaniach na to, że obok autokomisu upadły duże, jak nazwano nawet „ogromne” części Tupolewa. Jest mowa nawet o kadłubie. I chociaż nie wiadomo jaka część tego kadłuba, czy może tylko ogonowa – to jednak wniosek jest oczywisty – tych części miało tam nie być. Tam miało odpaść tylko skrzydło. Co więc leżało na polance obok lotniska? Przywołać w tej sytuacji należy badania prof. Chrisa Cieszewskiego. Analizując zdjęcia satelitarne z kolejnych dni po katastrofie wskazywał na fakt, że wiele elementów wraku samolotu przenoszono na miejsce katastrofy z innych miejsc. Ale Cieszewski analizował tylko zdjęcia z 11 kwietnia i kolejnych dni. Relacja harcerek wskazuje na to, że przemieszczanie części miało miejsce już 10 kwietnia. Przypuszczam, że to wówczas uprzątnięto prawie całkowicie okolice autokomisu pozostawiając celowo skrzydło - ponieważ miało wespół z brzozą stanowić fałszywy bezpośredni powód przyczyn katastrofy. I jeszcze na jednen fakt trzeba wskazać - min.d/s nadzwyczajnych FR Szojgu mówił 10 kwietnia, że Tupolew podczas katastrofy "przełamał się na dwie duże części, które leżą jedna od drugiej ok. 800 metrów". Nigdy później do tej wypowiedzi nie wracano, nie starano sie jej wyjaśnić - a przecież zaprzeczała ona temu, co nam 10 kwietnia na wrakowisku pokazano. Tyle, że ta wypowiedź bardziej odpowiada zebranym w notce faktom.
Sprawa brzozy.
Jakoś ostatnio obrońcy oficjalnej wersji nie wracają do roli brzozy jako bezpośredniej przyczyny katastrofy Tupolewa. Stało się tak głównie nawet nie za sprawą odkryć prof. Cieszewskiego. Jest inny powód. Otóż w laboratorium Policji dokonano analizy miejsca przełomu brzozy. I co ustalono? Że brzoza została ścięta przez płaski przedmiot, który poruszał się pod pewnym kątem z góry ku dołowi. Jest absolutnie wykluczone wobec tego by mógł to zrobić Tupolew na wysokości drzewa ok. 6 metrów - bo gdzie by się obniżył? Po drugie z trajektorii lotu wynika, że samolot się w tym miejscu wznosił. Są natomiast obserwacje, że mogło to zrobić właśnie spadające w tym miejscu skrzydło – był świadek który to widział – pytanie – to jak wobec tego wytłumaczyć miejsce odnalezienia skrzydła ok. 100 metrów od brzozy?
Zacieranie śladów i matactwa w sprawie katastrofy. Propaganda i dezinformacja.
Wspomniałem o prof. Cieszewskim. Ostatnio w EPolityce ukazał się wywiad z nim. Profesor w wywiadzie odniósł się m. innymi do ataków, nagonki jaką wobec niego zastosowano w Polsce. Stwierdził coś takiego: „…Uważam, że interesujące jest to, co ten atak nam mówi o rzeczywistości. Moje osiągnięcia w badaniach smoleńskich były minimalne w zestawieniu z tym, co udało się nam poznać, gdy różne instytucje w państwie zmobilizowały się i zsynchronizowały się w procesie oczerniania mnie i moich analiz. W tej sprawie prowadzono działania skoordynowane, za pomocą służb specjalnych, instytucji naukowych, i mediów w kraju i zagranicą. Największym moim osiągnięciem było zapewne to, że moje badania wykazały, że Polska jest pod wpływem centralnie sterowanej propagandy i dezinformacji, która nie cofa się przed niczym i ma na swoich usługach również instytucje państwowe. To było ostre zdemaskowanie tego, co dzieje się w Polsce, na tyle ostre, że nawet część moich znajomych, którzy należą do PO, przyjęło to jako gwałt na społeczeństwie polskim.
I to właśnie jest kwintesencja sprawy. Jak mamy dojść do prawdy gdy instytucje państwowe powołane do wyjaśnienia okoliczności katastrofy celowo kłamią i mataczą? Podejmując wszelkie, wiele wskazuje na to, że nawet pozaprawne działania, by ukryć prawdę? Jak mamy poznać prawdę w tych okolicznościach? Skazani na błądzenie w bezmiarze rosyjskich fałszywych tropów i mistyfikacji? Pozbawieni jakiegokolwiek wsparcia, pomocy ze strony tych – dla których jest to podobno zawodowym i moralnym obowiązkiem?
Inne tematy w dziale Polityka