.Jethro .Jethro
336
BLOG

Czy jest na sali lekarz? Najlepiej psychiatra...

.Jethro .Jethro Polityka Obserwuj notkę 3

 

Wyobraźmy sobie spółkę z o.o. Niech jej właścicielem będzie miasto, dajmy na to Sprzedajno. Prezydentem Sprzedajna jest pan Handlowski. I ów pan postanowił spółkę sprzedać.

W tym miejscu pojawia się zapewne słuszne pytanie. I co z tego? Przecież mu wolno. No niby tak. Gdyby nie kilka drobnych szczegółów.

Po pierwsze ta spółka to szpital. Niby dalej nic. W końcu już kilka sprzedano i ludzie za głośno nie płakali. A nawet jeśli, to krótko. Bo w sumie nie ma różnicy, kto leczy, byle tylko leczył. No ok. Owszem, ludzie będą narzekać na sprzedawcę, czyli Prezydenta. A prezydenci tego nie lubią. I tu właśnie pojawia się problem.

Jak to zrobić, żeby szpital sprzedać, ale żeby ludzie nie winili właściciela? Polska to kraj wielkich możliwości. Da się. Trzeba tylko pomyśleć, jak. Handlowski myślał, myślał i wymyślił.

Plan jest następujący.

1. Zakładając, że ma się "swojego" prezesa spółki (a Handlowski takowego posiada), to można w 95% na swoich zasadach. Na przykład sprowokować konfliktową sytuację. Żeby załoga się postawiła. Jak? Zmniejszyć pensję i zwiększyć zakres obowiązków. Mało kto to wytrzyma.

2. Kiedy już wybuchnie konflikt, trzeba twardo stać przy swoim zdaniu. I równie twardo gardłować, że to protestujący są źródłem wszelkiego zła. Jakim źródłem? Nie ważne. Jakiś zawsze się znajdzie.

3. Ogłosić, że ze względu na zaistniałą sytuację szpital musi być sprzedany. Osoby odpowiedzialne za protest - nie ważne, w jakiej formie miałby on być - są winne zaistniałej sytuacji, która zmusiła miasto do sprzedaży.

I po sprawie.

A teraz polecam zapoznanie się ze sprawą konfliktu w Szpitalu Kieleckim.

Po niekorzystnym kontrakcie z NFZ (z winy błędów w ofercie palcówka straciła około 2 miliony zł) Prezes szpitala próbowała wymusić na personelu zrzeczenie się 5% wynagrodzenia. Ku jej zgorszeniu nie dosyć, że zabieg się nie udał, to jeszcze obyło się bez protestów. No to trzeba było stanąć do konkursu na prowadzenie ambulatoryjnej opieki medycznej w weekendy i święta. Powód dobry - po wygraniu konkursu szpital zyskałby kontrakt warty pół miliona. Tylko, że owe ambulatorium miałoby działać prowadzone przez lekarzy i pielęgniarki RÓWNOCZEŚNIE pracujące na Oddziale Wewnętrznym i Izbie Przyjęć (pisząc równocześnie mam na myśli, że dyżur w ambulatorium odbywałby się w tym samym czasie i na podstawie tej samej umowy, co dyżur na oddziale czy izbie). Starczy? Tak. Interniści powiedzieli "dość" i po wielu nieudanych rozmowach z Zarządem (w trakcie których starano się min. wyjaśnić, że to jest po pierwsze technicznie awykonalne, po drugie zmuszałoby lekarzy i pielęgniarki do dodatkowych - najprawdopodobniej niepłatnych - dyżurów, po trzecie zmuszałoby lekarzy do diagnozowania pacjentów z przypadłościami daleko wybiegających poza ich specjalizację, np żeby interniści badali dzieci) lekarze (cały zespół - 9 osób, w tym ordynator) Oddziału Wewnętrznego i Diabetologii napisali do NFZ-u pismo naświetlające sytuację w szpitalu oraz złożyli wypowiedzenia z pracy.

Po przegranym konkursie lekarze zgłosili gotowość powrotu do szpitala na starych warunkach (czyli bez podwyżek itp, co później sugerowano) w związku z wygaśnięciem powodu złożenia wypowiedzeń. Zarząd w odpowiedzi pokazał gest Kozakiewicza i był z tego zadowolony.

Minął miesiąc, okres wypowiedzenia się kończył i nagle się okazało, że nie udało się znaleźć nikogo na miejsce odchodzących medyków. I moim zdaniem postawa Świętokrzyskiej Izby Lekarskiej, który to zaapelował, by nikt się w szpitalu nie zatrudniał nie miał nic do rzeczy. Warunki, na jakich zatrudniał Szpital Kielecki były jednymi z najgorszych w okolicy.

Stanęło na tym, że oddział zamknięto i pojawiły się głosy krytyki wobec pani Prezes. W tym momencie do obrony rzucił się Prezydent. Że niby jest ona świetnym managerem, że ma jego pełne poparcie itp, a lekarze to banda obiboków.

Sytuacja patowa. Nowych lekarzy nie ma, Prezes z poparciem Prezydenta nie chce przyjąć starych, oddział zamknięty, pozostałe szpitale pękają w szwach (Odział Wewnętrzny przez 3 miesiące przyjął lub przebadał około 2 tysiące pacjentów).

I wówczas pora na kulminację. Prezydent ogłasza, że nie ma wyjścia, ale musi szpital sprzedać. I tu pojawił się problem. Po burzliwej sesji Rady Miasta wniosek sprzedaży został odrzucony. I co? I nic. Prezydent nadal mówi - szpital musimy sprzedać, bo... uwaga, uwaga... potrzebuję pieniędzy na budowę drogi. Finezja. Poezja wręcz.

Pojawiają się też kolejne pytania. Czemu po rozmowie z Prezydentem pani Prezes postanowiła, wbrew poprzednim zapowiedziom, podpisać niekorzystny dla szpitala kontrakt i zrezygnować z dymisji. W jaki sposób już w dniu ogłoszenia decyzji o sprzedaży było kilku potencjalnych kupców. Czemu, wbrew opinii Komisji Zdrowia oraz odrzuceniu wniosku przez Radę Prezydent nieustannie powtarza mantrę, że szpital sprzeda. Po złożeniu przez pracowników szpitala wotum nieufności dla Zarządu mówi o Pani Prezes broniącej etyki pracowniczej i wspaniale zarządzającej palcówką (choć na sesji Rady nie pozostawiono suchej nitki na jej "zdolnościach" managerskich).

Jak ta sprawa się zakończy? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że na sytuacji jedyną osobą, która nic nie traci jest Prezydent. Bo pani Prezes - straciła resztki godności. Lekarze - pracę. Pielęgniarki - najprawdopodobniej stracą pracę. Szpital - najprawdopodobniej upadnie. Kielczanie - dobrą lecznicę z fachowym zespołem medycznym.

Sam się zastanawiam. Śmiać się, czy płakać?

.Jethro
O mnie .Jethro

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka