Wczoraj, o godzinie 13, ksiądz Władysław Kołodziej zmarł. Ale przecież na tym wcale nie skończyła się jego kapłańska posługa. Bo jestem pewien, że od wczoraj, znów – tym razem z góry – tak jak za życia, wybiera sobie jakieś osoby, które chce przywrócić Kościołowi. I otaczając je tą nową formą modlitwy, jaką daje mu Obcowanie Świętych. I z tym swoim ciepłym uśmiechem mruczy sobie pod nosem: no to walczymy, działamy, robimy co możemy… Pewnie jeszcze skuteczniej niźli tu na ziemi…
Zmarł Ksiądz Prałat Władysław Kołodziej. Emerytowany i wieloletni notariusz Metropolitalnego Sądu Duchownego w Poznaniu. Oddany opiekun poznańskiej grupy wiernych przywiązanych do starszej formy Rytu Rzymskiego. Miał 81 lat.
Życie jest pełne niespodzianek i paradoksów. I często tak bywa, że pierwsze spotkanie, pierwszy wzajemny kontakt jest zaprzeczeniem późniejszej dłuższej relacji. Tak było – co paradoksalne – i w mojej relacji z Księdzem Prałatem.
Był rok 1997. Razem z kolegą udaliśmy się do siedziby Rady Ruchów i Stowarzyszeń Katolickich na poznańskim Ostrowie Tumskim. Do tak zwanej Psałterii. Chcieliśmy zgłosić naszą – nieformalną grupę wiernych przywiązanych do dawnej Mszy – na ich pierwszy Kongres. Biuro Rady znajdowało się na parterze. No i nagle, podczas naszej wizyty wszedł do niego dość zirytowany, dystyngowany starszy pan. Miał pretensje, że nasz samochód zajął mu jego miejsce parkingowe przed Psałterią. Ze słów siostry zakonnej dowiedzieliśmy się, że zirytowaliśmy swą nieuwagą mieszkańca tego budynku. Zajmującego mieszkanie na pierwszym piętrze, Księdza Prałata, Władysława Kołodzieja. Ech… Jakiś szczególarz i purysta – pamiętam, pomyślałem sobie wtedy…
Rok później otworzyłem kopertę z kopią biskupiego dekretu, zawierającego nominację księdza Kołodzieja na celebransa poznańskich Mszy trydenckich. I dopiero wtedy, gdy z tym samym kolegą trafiłem do mieszkania nad biurem wspomnianej Rady zorientowałem się, że życie pisze dalszą historię naszego ubiegłorocznego, parkingowego spotkania. No i zorientowałem się także, jak bardzo – ten rok wcześniej – się w swojej ocenie myliłem. Ksiądz Prałat w żadnej sprawie – także w tej trydenckiej, dla nas wtedy najważniejszej – żadnym szczególarzem i purystą – w najlepszym znaczeniu tego słowa – nie był.
Zaczęliśmy czymś, co stało się później przez lata symbolem wizyt w Psałterii wszystkich moich znajomych. Od kieliszeczka Michała. Ziołowego likieru produkowanego w Chybach pod Poznaniem, od którego Ksiądz Prałat był ekspertem. I od deklaracji – skoro ksiądz arcybiskup mianował mnie waszym opiekunem – mam prawo wsłuchiwać się w wasze potrzeby. I decydować o Mszach, chrztach czy ślubach. I ksiądz prałat decydował. Decydował tak, że odtąd w naszej diecezji z tymi sakramentami i duszpasterską opieką nie było żadnego problemu. Było po prostu tak, jak pod rządami benedyktowego motu proprio Summorum Pontificum – tyle, że do jego wydania miało minąć jeszcze prawie 10 lat. Panie Filipie! Walczymy, działamy, robimy co możemy! – mówił ksiądz prałat, gdy na moją prośbę zapisywał sobie w kalendarzu kolejny, trydencki ślub czy chrzest. I działał. I to jak!
W 1999 roku odprawił – chyba pierwszą wtedy w Polce od Soboru - uroczystą Mszę trydencką z asystą wyższą. W poznańskim kościele Franciszkanów, na Wzgórzu Przemysła – z okazji 900lecia Wyzwolenia Grobu Bożego w Jerozolimie. I nie poprzestał na tym. Był wieloletnim, najbliższym przyjacielem śp. Arcybiskupa Mariana Przykuckiego – byłego Metropolity Szczecińsko – Kamieńskiego. Gdy się o tym dowiedziałem, a arcybiskup Przykucki przeszedł na emeryturę, zapytałem prałata, czy nie zagadnąłby swego przyjaciela o udzielenie świeceń w dawnym rycie w Seminarium Bractwa Kapłańskiego Świętego Piotra w niemieckim Wigratzbad. Zadzwonił po kilku tygodniach. Można z Niemiec pisać – powiedział.
I pojechaliśmy. Arcybiskup, ksiądz Władysław, ksiądz kanonik Marian Mikołajczak, ksiądz Wojciech Grygiel, Jakub Pytel i ja. Ta wizyta – pierwszego, polskiego biskupa, odprawiającego Mszę i udzielającego święceń w dawnym rycie – to była wyłączna zasługa księdza prałata. Człowieka, który był z nami nie tylko przy chrztach i ślubach. Także przy jedynym jak dotąd powołaniu kapłańskim z naszego środowiska, księdza Andrzeja Komorowskiego – dzisiejszego Ekonoma Generalnego Bractwa Świętego Piotra. To on wystawiał mu opinię przed wstąpieniem do seminarium.
Był bardzo oddany arcybiskupowi Przykuckiemu i corocznie spędzał z nim zimowy czas w kołobrzeskim sanatorium Lech. Często ich tam odwiedzałem. To ile dzisiaj lat skończyłeś synu? – pytał go jowialnym tonem arcybiskup, w tym słynnym Lechu, w zimowy, styczniowy poranek 2003 roku. 71 szefie – odpowiadał z wojskową dyscypliną ksiądz Władysław. Duszpasterz – też tak o nim żartobliwie mówił, mając na myśli z jednej strony grupę trydencką, a z drugiej i to, że jego przyjaciel, od 1964 roku aż do śmierci, pracował w centralnych instytucjach Archidiecezji i ta jego nad nami opieka była przez ten czas jedną jego niewielu prac duszpasterskich. Te niemal 50 lat przemieszkał też w tym samym mieszkaniu – na pierwszym piętrze Psałterii na Ostrowie Tumskim.
Był jeszcze jeden – chyba najważniejszy - obszar kapłańskiej działalności księdza Kołodzieja. Praca w Sądzie Duchownym. Chyba nikt nie jest w stanie zliczyć ilu osobom – w zawikłanej sytuacji kanonicznej – w swym życiu pomógł. Taką solidną, mrówczą, ale bez naciągania kanonów prawniczą pracą. Uwolnił od dylematów sumienia i – w pewnym sensie – przywrócił Kościołowi. Pewnie to tylko jeden Pan Bóg wie. Gdy się do niego przychodziło, to często się cieszył albo frasował – że coś z tych spraw wygrał lub przegrał „w Stolicy Apostolskiej”.
Swą posługę grupie trydenckiej zakończył w 2003 roku. Potem – jeszcze z okazji 15 lecia obecności na powrót dawnej Mszy w naszej Archidiecezji – posługiwał jako prezbiter – asystent do pontyfikalnej liturgii, celebrowanej przez Księdza Biskupa Grzegorza Balcerka w czerwcu 2009 roku.
Od kilku lat odwiedzałem go zwykle przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą. Będę pamiętał w modlitwie – mówił. W świątecznej Mszy, którą zawsze celebruję za tych, którym składałem życzenia. Tym razem zadzwoniłem w Wielki Czwartek. Odebrał ktoś z rodziny. Poinformował, że Ksiądz miał kolejny wylew. Że po Świętach jedzie do bonifraterskiego centrum rehabilitacyjnego pod Gostyniem. Słyszałem, jak pytany czy chce ze mną rozmawiać, słabnącym głosem powiedział – nie mam siły…
Potem – dzięki mobilizacji ze strony jego dawnej uczennicy, pani Sabiny – dwukrotnie odwiedziłem go pod Gostyniem. Za pierwszym razem – nie było z nim kontaktu. Za drugim, miesiąc temu, pytany czy poznaje – dawał wzrokiem znać, że tak… Wczoraj, o godzinie 13, ksiądz Władysław Kołodziej zmarł. Ale przecież na tym wcale nie skończyła się jego kapłańska posługa. Bo jestem pewien, że od wczoraj, znów – tym razem z góry – tak jak za życia, wybiera sobie jakieś osoby, które chce przywrócić Kościołowi. I otaczając je tą nową formą modlitwy, jaką daje mu Obcowanie Świętych. I z tym swoim ciepłym uśmiechem mruczy sobie pod nosem: no to walczymy, działamy, robimy co możemy… Pewnie jeszcze skuteczniej niźli tu na ziemi…
Pogrzeb księdza prałata Władysława Kołodzieja odbędzie się w sobotę, 24 sierpnia, o godzinie 11, na cmentarzu w podpoznańskim Puszczykowie.
Poniżej przedstawiam linki do filmowego zapisu pontyfikalnej Mszy trydenckiej, celebrowanej przez Księdza Biskupa Grzegorza Balcerka, w której Ksiądz Prałat wypełniał posługę prezbitera – asystenta:
Inne tematy w dziale Rozmaitości