Juan Diego Juan Diego
349
BLOG

Cygan zawinił, Kowala powiesili

Juan Diego Juan Diego Społeczeństwo Obserwuj notkę 10

Muszę przyznać, że przypadek Pawła Kowala jest dla mnie niezwykle dołujący. Obserwuje człowieka od lat i jest on bardzo dobrym przykładem, co robi z człowieka źle zagospodarowane ego. Koresponduje on do ostrzeżenie płynącego z Biblii z tego tygodnia. Jeżeli grzesznik porzuci swój grzeszne życie i się nawróci, będzie zbawiony. Ale jeżeli prawy i sprawiedliwy zacznie grzeszne życie i nie będzie chciał się nawrócić, to będzie potępiony. Tekst ten jest doskonale znany Kowalowi, bo jest to kanon cywilizacyjny. W prostych żołnierskich słowach da się to przełożyć na krótkie zdanie: „nie ważne jak się zaczyna, ważne jest jak się kończy”. Koniec cytatu.

Od dłuższego czasu następuje u niego proces jakiejś dezintegracji osobowości. Z człowieka, który jeszcze kilkanaście lat temu przedstawiał analizy, które dało się czytać, schodzi na pozycje – Państwo wybaczą – wiersza idioty. Obserwuje u niego jakieś rozedrganie emocjonalne. Dało się to zwłaszcza zauważyć podczas wizyty w Izraelu, w czasie uderzenia na strefę Gazy. Przy jednym z wpisów na X miałem niedoparte wrażenie, że na selfiaczku chciał być widziany jako piękna, długonoga call-girl z plakatu wiszącego w warsztacie samochodowym. Taka melancholijna zaduma nad zmiennością świata połączona z pozą rzymskiego senatora z czasów Nerona.

Kowal jako historyk rozumie mechanizmy władzy. Wie doskonale, gdzie jakie są jej konfitury i w jakiej spiżarni należy ich szukać. Nic go nie usprawiedliwia. Ale – jak powiada św. Paweł – „wszystko mi wolno, ale nie wszystko mi służy”. Kowal ma wiedzę historyczną, której złe użycie powinno wywoływać u niego torsje profesjonalne. Nie wywołuje. Jeżeli ktoś, kto jest historykiem – pominę przymiotnik „polskim” – to nie neguje faktów. W czasie Rzezi Wołyńskiej nie istniało państwo o nazwie Ukraina. Nie istniało też państwo o nazwie Polska. Ale istniał naród i ten naród, głosem demokratycznym swoich obywateli uznaje zbrodniarzy tamtego okresu z swoich bohaterów. Gdyby iść ta logiką to dorowadzić ona powinna Kowala do absurdu. Bo skoro w czasie wojny nie istniało państwo Izrael, to dlaczego otrzymało od Niemców reparacje, podczas gdy w znacznej mierze obywatelami tego państwa byli w czasie wybuch wojny obywatelami polskimi? No a przecież jego partia odmawia tych reparacji Polsce. Nie wyrzuca mu to jakiegoś błędu komparacji? Co poszło nie tak?

Mogę podejrzewać. Kowal został pełnomocnikiem do sprawy odbudowy Ukrainy. Równie dobrze mógłby zostać ministrem w ministerstwie Dziwnych Kroków. Lub Ministrem Pomarańczy w PRL. Jest to świetne ministerstwo. Takie ministerstwo Nic. Jest świetne, bo się za nic nie odpowiada, a jest się ważnym ministrem bez teki, ale z ministrem. U cioci na imieninach to się inaczej wygląda w takiej sytuacji. Wierzącym zaś w nasz udział w ewentualnej odbudowie Ukrainy nieśmiało chciałbym przypomnieć, że elity ukraińskie do dziesiątek lat są nieszczęśliwie zakochane w elitach niemieckich. No taki tragiczny przypadek. W tym niezwykle trwałym związku sadysty i masochisty trudno zmianę. Pamiętam, jak Kliczko pojechał do Niemiec i zrobił sobie film na tle Bundestagu, który zaczynał się od słów: „Bratcy…”. No więc także tego. Takie tematy to są dla Niemców, ale nie dla postronnych.

Co więc poszło nie tak? Myślę, że Kowal zdaje sobie sprawę, że musi pracować za przysłowiowych dziesięciu. On ma przecież wytatuowane pod ramieniem trzy litery. Straszna rzecz. Tego się nie da zmyć. Tego się już nieodzobaczy. A przecież jest tylu demokratów – tęskniących za stepami – którzy nigdy ich tam nie mieli. Którzy zawsze byli po właściwej stronie. Którzy by chętnie to ministerstwo Nic przejęli od niego. Więc Kowal musi być nadgorliwy. Politycy są zmienni. Raz mogą nagrodzić, a innym razem mogą zrobić z ciebie kozła ofiarnego. I tak z dnia na dzień Kowal może się zmienić nagle w Cygana…

Przypomniał mi się prof. Aleksander Krawczuk. Brylował w mediach w PRL-owskiej TV. Erudyta, znawca historii Rzymu. Nie ukrywał, że mu ten udział w komunie trochę uwierał. Ale jak to tłumaczył, że z jednej strony niby uwierał, a z drugiej czerpał z niej garściami z tym byciem na świeczniku. Sprawa była bardzo prosta, on uważał się po prostu za tchórza, przyznawał to. Lubił ten blask władzy, nie potrafił się temu oprzeć. Smak konfitur przeważał nad niestrawnością po ich spożyciu.

No, ale to trzeba mieć jaja, aby się to tego publicznie przyznać.


Juan Diego
O mnie Juan Diego

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo