Daliście się zwieść dotychczasowym relacjom o rzekomym Kameralnym Babskim Zjeździe? Nie, nie, nie. To wszystko było nie tak. Rano wsiadłam do czerwonej karocy, w której siedziały już Kocic i Łucja. Woźnica strzelił batem nad końskimi głowami, konie zerwały się do biegu, a u ich boków musiały wyrosnąć skrzydła, bo zanim się obejrzałyśmy, zamiast być na jesiennej, mokrej drodze, znalazłyśmy się w Krainie Śniegu. Przywitał nas sam jej Pan i Władca, stary, mądry, a zwłaszcza doświadczony król, który przybrał postać godną czarnoksiężnika.
Ledwie zdążyłyśmy ulokować się w oczekujących na nas komnatach, kiedy pojawiły się Baszka, Sosenka i Pani Łyżeczka. Przyjechały z niczego nieświadomym Misqotem, który, zauważywszy co się święci, czmychnął zanim na dobre się pojawił. Pani Łyżeczka przywiozła ze sobą małego szpiega, ale ten został szybko zauroczony przez młodą adeptkę, Łucję, tak dalece, że już niedługo wszystko miało mu się pomieszać.
Na koniec dojechała Agnieszka Zet. Sabat został otwarty. Chwyciłyśmy wszelkie magiczne płyny i mikstury, które przywiozłyśmy ze sobą z dalekich stron i zgromadziłyśmy się w jednym pokoju dookoła osłabionej przedstawicielki Sosenkowego Boru. A jakie dziwy zaczęłyśmy nad nią wyprawiać, jakie zaklęcia wygłaszać, śpiewać, a nawet mruczeć. Najwyraźniej podziałały, bo już następnego dnia, w momencie zakończenia Sabatu, Sosenka czuła się znacznie lepiej. Mały TW oraz młoda adeptka magii zostali wykluczeni z dalszego ciągu magicznych obrzędów i odsunięci do drugiej komnaty. Co prawda oboje próbowali się buntować przeciwko przymusowemu oddaleniu, co powodowało czasowe uszczuplanie grona radzących, ale ostatecznie, za pomocą czarodziejskich zaklęć i działań godnych następczyń babci Weatherwax, udało się uśpić młodych buntowników. A dalej... Strach pisać, co się dalej działo! Napiszę więc tylko że następnego dnia naszym niewinnie wyglądającym oczętom ukazała się wiele mówiąca tabliczka.