Józef  Wieczorek Józef Wieczorek
164
BLOG

Czy prawdziwej nauce na Uniwersytecie pozwoli to żyć?

Józef  Wieczorek Józef Wieczorek Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 
Wypadki z życia akademickiego w PRL

[zapisane w :Estreicher Karol – Dziennik wypadków tom V 1973-77 (s.589-593)] Dla przyszłego historyka Uniwersytetu Jagiellońskiego


 

Podstawowym zadaniem szeregów partyjnych („POP") jest „umacnianie i pogłębianie socjalistycznych treści w życiu Uczelni". Wymaga to dysponowaniem liczną kadrą odpo­wiedzialnych i „ofiarnych" działaczy — członków Partii.

Wzrost szeregów partyjnych od 1968 roku jest największą troską czynników partyjnych UJ.
 

Rozwinięto szeroką akcję re­krutacyjną wśród młodszych pracowników, stażystów i asystentów". Mimo obietnic, mimo przywilejów i korzyści nadawanych kandydatom partyjnym (pensji, mieszkań, paszportów i wyjazdów zagranicznych) napływ kandydatów od lat jest marny. Z pomiędzy asystentów i studentów mało kto zapisuje się w szeregi komunistów. Członkami organizacji partyjnej w Uniwersytecie Jagiellońskim są głównie urzędnicy administracji, niemal z reguły (na wyższych stanowiskach!) łapownicy i rozrabiacze. także (na Wydziale Prawa) krypto mi­licjanci i tajniacy udający studentów, a rozsiani w domach akademickich.
 

Poziom ideowy aparatczyków partyjnych jest bardzo niski. Nikt z nich nie wierzy w hasła głoszone oficjalnie na zebraniach, kursokonferencjach, na poufnych sympo­zjach. Partyjni asystenci, adiunkci, docenci, a także profesorowie wstydzą się swej przy­należności do Partii. Nie mówią o tym. Największą dla nich przyjemnością jest jeżeli ktoś udaje, że nie wie. Partyjny nigdy — ale to nigdy — nie oświadczy, że jest partyjnym. Największym nietaktem (można za to grubo zapłacić!) jest uczynić jakąkolwiek aluzję do Partii i przynależności do niej.
 

Do dobrego wychowania, do obyczaju należy — jeże­li już ktoś się dowie, że drugi jest partyjny, lub gdy ktoś się przyzna do przynależności do Partii — do dobrego tonu należy wyrazić zdziwienie i zaskoczenie („tak?! — Pan na­leży do Partii; nie wiedziałem o tym".) Na temat Partii się nie mówi, nie wymienia tego słowa. Dlaczego? Bo wszyscy, a przede wszystkim partyjni wstydzą się. Boją się, wsty­dzą, nie wiedzą co z tą przynależnością partyjną zrobić. Być dumnym czy ukrywać się? Wolą (z wyjątkiem oficjalnych działaczy „aktywistów"), jak długo się da, ukrywać się.
 

Innym sposobem (szeroko stosowanym) to udawanie liberała. Czasem może i jest to szczere, ale zawsze bez świadków. Partyjny rozgląda się dobrze, a potem daje poznać, że jest po stronie rozmówcy, że to co się dzieje w Polsce jemu też się nie podoba, że dążyć należy (tu rozgląda się jeszcze raz) do zmian... Myśli, że bezpartyjnego kolegę, pracow­nika, podwładnego wyciągnie na zwierzenia. Nie wie, że na ogół ludzie — społeczeństwo — informują się wzajemnie i ostrzegają przed partyjnymi. Jakże często na Uniwersytecie Jagiellońskim słyszę i na odwrót (i ja to także czynię): „proszę uważaćXYlub NN jest partyjny." Czasem daje się do poznania, że „to bardzo porządny człowiek choć partyjny.".
 

Rektor Karaś celuje w metodzie prowokowania zwierzeń, i gdy tylko zamkną się drzwi rektoratu zaczyna rozmowę tonem budzącym zaufanie. Pyta o problemy uniwer­syteckie i wyciąga na zwierzenia i donosy. Ponieważ profesorowie, zwłaszcza młodsi, chcą mu się przypodobać więc potakując zaczynają mu opowiadać swoje ambicje i kło­poty. Nie wiedzą, że Pan Rektor („Jego Magnificencja") nie tylko słucha, ale wszystko jest notowane na taśmie podsłuchowej.
 

Osobny rozdział w życiu uniwersyteckim to donosy.Celują w tym przede wszystkim urzędnicy zwani szumniedyrektorami ądministracyjnymi.Jest ich aż czterech. Naczel­nym jest Sporek — prymityw na poziomie murarza, albo majstra budowlanego, i jego zastępcy: Turski (poziom konduktora autobusowego, nie! kontrolera!), niejaki Błachut (wyraźny agent Urzędu Bezpieczeństwa) i buchalter, „kwestor", niejaki Bunsch (syn malarza, intrygant i złośliwiec). Dyrektorzy ci zostali przydzieleni Uniwersytetowi z Zakładów Wapiennych czy Kruszywa, z Azotów czy z czegoś podobnego. Woła ich „JM Rektor" i wysłuchuje codziennie ich donosów na siebie wzajem i na profesorów.
 

W rękach tych niedokształconych, opanowanych manią władzy urzędników znajdują się losy około 20 tysięcy osób: awanse, pensje, mieszkania. Wszyscy są uzależnieni od de­cyzji „obywatela Rektora", decyzji bezapelacyjnych i niekontrolowanych.
 

Senat akade­micki właściwie nie istnieje.Zasiadają tam mianowani dziekani (partyjni), zastraszeni prorektorzy, urzędnicy administracyjni uzależnieni od Karasia, delegaci Partii i mło­dzieży. Senat nie ma żadnego znaczenia. Nuda i fałsz panują na posiedzeniach.

Donosy, oskarżenia, intrygi — to codzienna porcja rektora (mianowanego!) Mieczy­sława Karasia. Lubuje się on w tego rodzaju postępowaniu. Pławi się z lubością w płot­kach. On, prowincjonalny członek KC Komisji Kontroli Partyjnej w Warszawie. Tam nie ma żadnego znaczenia, ale tu w Krakowie jest bardzo ważny.

Nałykawszy się plotek i donosów „ob. J.M. Rektor" zaczyna przyjmować strony...
 

Profesorów nie widzi się w rektoracie. Z teczkami i sprawami przybywają prorektorzy (jest ich czterech: Hess, Surma... i Wójcik). Każdy z nich się podlizuje, jak tam umie i może, ale to i tak nie chroni ich od besztania i obrażania przez „obywatela rektora". Rektor bowiem (bez jednego oka, a źle, bardzo źle widzący na drugie) łatwo wpada w rozdrażnienie, a pewny swej bezkarności rozpoczyna rozmowę od besztania. Potem dopiero zaczyna załatwiać sprawy.
 

Karaś jest człowiekiem bystrym, szybko się orientującym, szybko się decydującym, energicznym, ambitnym. Ma znajomość ludzi i spraw środowiska inteligencji. Obdarzo­ny jest doskonałą pamięcią, tak jakby natura wynagradzała mu kalectwo. Te zalety i ta­lenty powiększa wykształcenie językoznawcy nabyte w dobrej szkole Nitscha i Taszyckiego (w latach 1945-1955). Od 1957 roku zajmuje w Uniwersytecie decydujące i władcze stanowiska: dziekan, sekretarz organizacji partyjnej, prorektor, rektor. Praco­witość i ambicja wybicia się sprawiły, że wysunął się na czoło. Spryt pozwolił mu zyskać zaufanie dygnitarzy partyjnych w Warszawie. Lata 1944 i 45, gdy służył w Milicji Ludo­wej dały mu bezcenne związki z dzisiejszymi dygnitarzami tajnej służby bezpieczeństwa. Dostęp do tek i papierów personalnych UJ pozwala mu być poinformowanym o kole­gach. Zna ich zalety, charaktery, ale także i ich grzechy... Dla słabych jest wyniosły i brutalnych, dla silniejszych od siebie uniżony, grzeczny i posłuszny.
 

Wady iświństwa charakteru przewyższają zalety. Karaś jest zepsuty władzą. Od lat przeszło dwudziestu jest przyzwyczajony do świetnych dochodów, do tego, że ciągle idzie w górę, do uniżoności, do obsługiwania przez urzędników, do auta, do hołdów, gronostajów, łańcuchów, do szoferów, do uległości słabszych i do uległości wobec moc­niejszych. Stracił równowagę, tak jak to bywa z władcami i dygnitarzami. Przyzwyczaił się, że awansuje, że każdy rok Jego Magnificencji Rektora Uniwersytetu Jagiellońskie­go (mit w społeczeństwie ciągle działa!) wynosi go o stopień w górę. Drażni go już nie tylko każde niepowodzenie, ale i każda przeszkoda... Do tego dołącza się skrajna za­zdrość i zawiść. Jak zawsze u ludzi, którzy intelektualnie zardzewieli, jest chorobliwie zazdrosny o cudze sukcesy czy osiągnięcia, zazdrosny o stanowisko, o posiadanie. Wieczne rozdrażnienie i kłopoty na stanowisku rektora pogłębiają te słabe strony cha­rakteru. Stosunki domowe ma także nie najlepsze! Córka, która ukończyła anglistykę, ojca nie lubi. Niemal na siłę została, teraz w tym roku, sprowadzona z Anglii, gdzie chciała zostać, „wybrać wolność" — co złamałoby karierę ojca.
 

Na Uniwersytecie, do chwili mianowania Karasia rektorem, stosunki nie były inne.Organizacja partyjna składała się z kilku, kilkunastu profesorów i z urzędników admi­nistracyjnych o bardzo niskim poziomie umysłowym.
 

W 1968 roku, przed dziesięciu la­ty, Karaś obiecał zmienić ten stan rzeczy. Zabrał się do tego w sposób sprytny, a bezwzględny. Przede wszystkim zamienił urzędników administracyjnych. Usunął sta­rych partyjnych łapowników, jak np. Wlodka i Hajeca („dyrektorów administracyj­nych"). Wyrzucił ich odkrywając ich grzechy, ana ich miejsce sprowadził nowych, złośliwszych, bezwzględniejszych i bardziej tępych. Na poufnych posiedzeniach tzw. Małego Senatu dał im do poznania, żeprofesorowie i asystenci są na Uniwersytecie złem koniecznym, żezadaniem uczelni jest nie uczyć lub szerzyć wiedzę — ale przede wszystkimpanować nad młodzieżą, aby przypadkiem się nie burzyłai za dużo nie gada­ła.
 

Sporek, były dyrektor z fabryki Azoty czy przetwory wapna (i jego towarzysze) zro­zumieli w lot te intencje Karasia. Kierowniczką spraw personalnych profesorów zostala przystojna, umalowana, upięta, ufryzowana i uperfumowana pani Irena Koziołowa, jeszcze nie tak dawno dziewczyna na posyłki, bez szkoły średniej, bez cienia wykształ­cenia, której Partia nadała rozmaite tytuły: maturę, magisteriat, etc. Wszystko to było sztuczne, fałszywe. Mały buchalter Bunsch będący na poziomie księgowego z zakładu produkcyjnego został naczelnym kwestorem. Otrzymał ogromne fundusze i nieograni­czone możliwości. Intrygował i donosił na profesorów do rektora. Profesorowi Buszce rektor odebrał kierownictwo wydawnictwami, a przyznał je pani Hanauskowej, rzeko­mej docentce (!) prawa, a w rzeczywistości pracownicy milicji.
 

W ciągu ostatnich pięciu lat, gdy tylko Karaś utwierdził swą władzę, w sposób istotny naruszył dawny Uniwersytet — zmienił go, i to na gorsze.

Profesorowie wszystkich wydziałów zamilkli. Starsi ustąpili, a młodsi, jeśli tylko nie są partyjni — milczą. Na wydziałach przyrodniczych panuje głucha niechęć w stosunku do rektora.

Hulają urzędnicy. Rządzą Domami Akademickimi, przebudowują, urządzają, zaku­pują. Stare meble uniwersyteckie (jakże często zabytkowe!) zostają porąbane, a na ich miejsce urzędnicy — „zaopatrzeniowcy" kupują liche nowe. Przerób. Premia. Łapówki od dostawców uspołecznionych.
 

Prawdziwa nauka pod rządami Karasia ustała. Na to miejsce wystąpiła czcza propa­ganda.

Rzekomo rozbudowano naukowe studia dla tzw. Polonii zagranicznej (idą na to miliony złotych), potworzono niby-naukowe zakłady „badań"nad dziejami emigracji w Stanach Zjednoczonych i nastąpiła zaraźliwa moda zawierania rzekomo „naukowych umów".
 

Rektor i jego grzeczni asystenci jeżdżą gdzie się da za granicę i tam zawierają umowy o współpracy z jakimiś prowincjonalnymi uniwersytetami. Nic z tego nie wyni­ka prócz bankietu, diet, reklamy w gazetach. Gdy już owe zagraniczne umowy o współ­pracy się skończyły zaczęto zawierać umowy z tzw. „Zakładami pracy". Znowu śniadanko, gadanie, podpisywanie aktu, wyjazd, hołdy, diety. Blagi te Karaś doprowa­dził do perfekcji, a usłużni, spodleli dziennikarze rozsławiają.
 

Krajowe umowy o współpracy nie dają dochodów i diet w dewizach. Znaleziono in­ne, głupie i nieuczciwe źródło —doktoraty honorowe.Chcąc się przypodobać ambasa­dorowi Starewiczowi z Londynu Karaś nadał doktorat honorowy nie mniej nie więcej tylko Feliksowi Topolskiemu. Zresztą, jeszcze ten, w końcu artysta, niech będzie. Ale doktorat honorowy dla Piszka!? Piszek jest businessmanem w Filadelfii. To ciemnaosobistość. Rzekomo — tłumaczył się Karaś — miał zapłacić Uniwersytetowi w dola­rach. Mówiło się o 50 tysiącach.Dla UJ nie wpłynęło nic! W Stanach Zjednoczonych mówi się głośno, że Piszek te pieniądze wpłacił... Ale komu? Podobnie pisał Zabłocki z Kongresu Stanów Zjednoczonych: „Gdzie podziały się dolary? Kto je ukradł?" Za doktorat honorowy Uniwersytetu w Sofii dla Karasia doktorat honorowy w Krakowie, etc., etc...
 

Karaś stracił zupełnie poczucie rzeczywistości. Bez ustanku zwołuje uroczyste posie­dzenia, występuje w gronostajach, w łańcuchu, przy berle, upaja się hołdami i prowin­cjonalną czołobitnością. Całkowicie zanikła skromność. Utwierdziwszy się na krześle rektorskim, pewny bezkarności, żądny prowincjonalnych sukcesów, będąc pewny, że w ten sposób pójdzie do góry — wyżej, wyżej... Marzy mu się kariera polityczna — mi­nistra, premiera, Przewodniczącego Rady Państwa. Upaja się możliwościami.
 

Nie wie, nie spostrzega,że wszyscy mają go dość. Przede wszystkim jego partyjni to­warzysze, którzy też się chcą nałykać. W Warszawie opinia o Karasiu jest zła. Przed la­ty pokłócił się z szoferem o nazwisku Nalepski i ten zaskarżył go do sądu. Sprawę udało się umorzyć, ale w KC w Warszawie zostały w teczce personalnej Karasia zeznania Nalepskiegoo przyjaźniach Karasia z Haraschinemi innymi podobnymi figurami. Karto­teka Karasia nie jest zamknięta. Ministerstwo ma przeciw niemu duże zastrzeżenia, a krakowska organizacja partyjna też przestała go kochać. Moim zdaniem — okaże się to w najbliższej przyszłości, za rok, półtora — rozpoczął się zmierzch Karasia.
 

Ale czy po nim nie przyjdzie ktoś gorszy?Na pewno nie przyjdzie lepszy. Ale nawet jak przyj­dzie gorszy, to przez pierwszy rok będzie reformował, nagradzał, ustawiał swoich pro­tegowanych.Czy prawdziwej nauce na Uniwersytecie pozwoli to żyć? „


 

UWAGI – jw

Niestety historycy UJ jakby tych dzienników nie czytali:

Lustracja dziejów Uniwersytetu  Jagiellońskiego  http://blogjw.wordpress.com/2009/03/25/lustracja-dziejow-uniwersytetu-jagiellonskiego/
List otwarty do Prezesa Polskiej Akademii Umiejętności http://jwieczorek.salon24.pl/136471,list-otwarty-do-prezesa-polskiej-akademii-umiejetnosci
 

Ja mogę tylko dodać, że ten opis nie jest dla mnie czymś niezwykłym, poza tym że jest ! W tamtych czasach też tam byłem i niejedno widziałem. Generalnie tak to odbierałem, choć z innej pozycji siedzenia.

Jak się na to zamknie oczy, jak się zamknie teczki z tych czasow i późniejszych, to można pisać takie dyrdymały jak w ' Dziejach Uniwersytetu Jagiellońskiego' ale nibynaukowcom III RP – beneficjentom tamtych czasów i tamtych rektorów, towarzyszy, tępaków - bardzo się to podoba, a bardzo im się nie podoba jak ktoś napisze prawdę, której co prawda mają szukać (za pieniądze podatnika rzecz jasna) ale ją ukrywają, bo nauka, jak i zwykła przyzwoitość są im obce. Klonują sobie podobnych i nadal aktualne jest pytanie 'Czy prawdziwej nauce na Uniwersytecie pozwoli to żyć?'


 

 

Kojarzony w przestrzeni publicznej z walką o naprawę domeny akademickiej, ujawnianiem plag akademickich i dokumentowania trądu panującego w pałacu nauki 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura