Przyszedł czas, by podsumować całe zamieszanie, jakie ma miejsce wokół wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Gruzji. Gdyby dziennikarze i politycy posługiwali się logiką, zamiast emocjami, to rozwiązaliby zagadkę bardzo szybko. Porażający jest brak profesjonalizmu tej wizyty.
Przekonywanie Unii Europejskiej do tego, że Rosjanie/Osetyjczycy nie wycofali się z
Gruzji jest równie sensowne, jak ogłoszenie przy stole całej rodzinie, że Święty Mikołaj nie istnieje. Wszyscy to prawie wiedzą i po prostu udają (przy dzeiciach), że jest inaczej. Zatem Lech Kaczyński ogłosił Wspólnocie, że Święty Mikołaj nie istnieje. Oczywiście, problemem jest to, że Rosjanie nie przestrzegają zawieranych porozumień. Unia Europejska nie ma jednak instrumentów skutecznego wpływania na Moskwę, ale co gorsze, za prezydencji Francji, nie chce takowych wypracować. Wszyscy wiedzą, że Rosjanie się nie wycofali (Osetyjczycy też działają na rozkaz Moskwy, nie są niezależni), są zdjęcia, satelity, raporty wywiadowcze, raporty obserwatorów międzynarodowych, ale nikt z tym nic nie robi. Takie zachowanie Henry Kissinger przypisywał polityce zagranicznej Józefa Stalina tuż po II wojnie światwoej. Honorowal on tylko te porozumienia z Zachodem, które alianci byli w stanie od niego wyegzekwować. Obecnie nic się nie zmieniło.
Nawet Rosjanie podkreślali już wcześniej, że nie wycofali się z rejonu Achałgori, co jest oczywiście złamaniem sześciopunktowego porozumienia. Rosjanie i Osetyjczycy uznają ten region za integralny z Osetią Południową. Po co jednak jechał tam Lech Kaczyński? Saakaszwili musiał wiedzieć, że posterunek nie przepuści konwoju. Prezydent Gruzji wiedział co robi, gdy nakazał jechać w kierunku Achałgori. Czy naprawdę tezy o możliwej gruzińskiej prowokacji są takie nieprawdopodobne? Faktem jest, że wg porozumienia Rosjan ani Osetyjczyków nie powinno tam być, ale przecież prezydent wiedział, że oni tam są! Nie wyobrażam sobie, aby orszak spokojnie przejechał sobie przez posterunek. Przed sierpniową wojną ten teren kontrolowali Gruzini. Zawsze w takim przypadku warto zerknąć na mapkę, która pokazuje, jak obecnie przebiega granica.

Źródło: http://wiadomosci.gazeta.pl
Wniosek jest prosty. Prezydent Gruzji wiedział, gdzie jedzie i kto tam stacjonuje. Mogę się z kimś nawet założyć, że zdawał sobie sprawę z tego, jakimi siłami i bronią dysponuje posterunek, jak wyglądają zmiany itd. - przecież dysponuje słuzbami wywiadowczymi.
Jak do tej pory wszystko udaje się ułożyć w logicznym ciągu. Jest region, który kiedyś kontrolowała Gruzja, potem przejęli Osetyjczycy, a potem mieli znowu przejąć Gruzini, ale tak się nie stało, bo nie doszło do wycofania sił osetyjskich/rosyjskich z tamtego miejsca.
Prezydent Saakaszwili wiedział o tym, bo po pierwsze – Rosjanie i Osetyjczycy o tym oficjalnie informowali (złamanie porozumienia), po drugie, sam nawoływał do opuszczenia tychże sił, a po trzecie, ma własne służby wywiadowcze. Jeżeli więc sądził, że przejedzie przez „granicę”, to musiałby być większym wariatem, jak wtedy, gdy swoją nierozwagą doprowadził do wojny (i ostatecznej straty Osetii Południowej i Abchazji).
Jesteśmy już na przejściu. Zachowanie żołnierzy na posterunku nikogo nie może zaskoczyć, bo postąpili wg standardowej procedury. Teraz zaczyna się rewelacja.
Po pierwsze, jak prezydent mógł słyszeć, że to Rosjanie? Poznał po akcencie? Przecież po rosyjsku mogło krzyczeć tam sto osób. Dziennikarze tvn24 pisali o tym, że np. w ich autobusie krzyczano po rosyjsku. Osetyjczycy też mogliby krzyczeć po rosyjsku. Oczywiście, mogli też to być Rosjanie.
Prywatnie obstawiam Osetyjczyków, bo to ich punkt graniczny oraz ich służby przyznały się do zawrócenia konwoju. Myślę, że gdyby zrobiły to wojska rosyjskie, to Kreml nie miałby powodu do dementowania. Poszlaka, że prezydent „coś usłyszał” jest niestety niewystarczająca.
Po drugie, jaki ostrzał? Gdyby ostrzelano kolumnę z broni maszynowej, to przynajmniej samochody byłyby uszkodone. N
a bank oddano serie w powietrze, bo nawet ja – nigdy nie trzymający broni w ręce – w czasie trzech serii narobiłbym więcej szkód. Kwestią do rozstrzygnięcia jest jedynie, czy były to strzały ostrzegawcze, czy gruzińska prowokacja?
Po trzecie, jakim prawem prezydenci jadą w jednym autem, a potem w czasie ich przechadzki dochodzi do strzałów? Czy to nie jest paranoja? Trzeba przyznać, że nasz prezydent był zadowolony, gdy Saakaszwili klepał go po plecach i dodawał, że mamy odważnego prezydenta,
ale gdyby ktokowliek chciał zabić naszego prezydenta, zrobiłby to bez problemu.
Po czwarte. Prezydent Gruzji unika podawania konkretów. Nie odtwarza się dokładnie przebiegu zajść. Gruzini są z natury bardzo przebiegli. Być może wcale nie kłamią rosyjskie służby, które twierdzą, że była to prowokacja, ale nieudana? To wszystko nie jest logiczne. Dlaczego nagle zmienia się plan wizyty? Czy doszło do jakichś niezwykłch okoliczności, które determinowałyby taką zmianę? Nie przypuszczam, a w dodatku narażony został prezydent RP. To wszystko wygląda podejrzanie z daleka, a niekonwencjonalne metody działania Saakaszwilego mnie nie dziwią.
Po piąte – i najważniejsze - dlaczego jechano do obozu na około?!
Więcej na temat konfliktu gruzińsko-rosyjskiego
- Możliwy powrót imperium - pierwsze symptomy
- Rosja-Gruzja, a na drugim planie Izrael
- Osetia Południowa i Abchazja - już w poniedziałek jak Kosowo?
- Reperkusje wojny rosyjsko-gruzińskiej
- Kaukaz - bezsilność Gruzji i Europy wobec Rosji. Czy Tblisi można pomóc?
- Gruzja naprawdę już nie wygra - polemika z Bartoszem Wasilewskim
- Bez happy endu. Dotkliwa klęska Saakaszwiliego
- Saakaszwili - wariat, ale to nasz wariat!
- Kto uratuje Gruzję?
- Saakaszwili - raczej szaleniec niż geniusz
- Rosjanie rządzą na Kaukazie - Gruzja w opałach
Inne tematy w dziale Polityka