Ernest Skalski Ernest Skalski
3866
BLOG

Kaczyński potrafi

Ernest Skalski Ernest Skalski Polityka Obserwuj notkę 53

 
Prezes PIS bardzo starannie NIE czytał berlińskiego przemówienia ministra Sikorskiego, by móc je swobodnie atakować, nie odnosząc się choćby przypadkiem do zawartych w tym wystąpieniu konkretów. Jemu i obu PIS- om (PIS-PIS Kaczyńskiego i PIS-BIS Ziobry) wystarczy słowo – klucz : ”Niemcy”, by nie szukając kontekstów, zbudować na tym wielką kampanię polityczną, łącznie z marszem protestu. A jednocześnie, tenże Kaczyński potrafi czasem rzeczowo, co nie znaczy, że słusznie, wyłożyć swoje stanowisko. Pokazuje, że byłby w stanie dyskutować gdyby uznał, że mu się to kalkuluje.
 
Potwierdzający regułę wyjątek w jego postępowaniu to artykuł w piątkowej ”Rzeczpospolitej”. Tytuł: ”Nie odtwarzajmy Cesarstwa Niemieckiego” luźno się kojarzy z faktami, ale mieści się w skali poprawności popularnej publicystyki. Nie mieści się jednak w kulcie Prezesa dyskusja, skoro jeden z jego akolitów, Adam Hofman oburzył się, bo redakcja po wspólnym nadtytułem: ”Liderzy opozycji o reformie Unii Europejskiej” zamieściła na drugiej stronie rozkładówki artykuł Janusza Palikota: ”Suwerenność to tylko retoryczna figura”.
 
Prawda, ale nie cała
 
”To nie euro stworzyło Unię i wspólny rynek, ale przekonanie obywateli, że razem – pisze Kaczyński - poprzez znoszenie zbędnych barier oraz kosztem wspólnie przyjętych regulacji, warto tworzyć krok po kroku nowe mechanizmy współpracy.” Prawda? Prawda ! Dodajmy, że sama prawda, ale nie cała prawda, a to już zmienia postać rzeczy. A więc faktycznie, nie euro Unię, lecz to Unia stworzyła euro. Nie mogło się również obejść bez przekonania do niej obywateli, dodajmy; większości obywateli, bo w demokracji nie ma jednomyślności. Mnie jednak, w poważnym tekście o przełomowym momencie Unii, brakuje odniesienia do tego czym ona jest, jak się owo przekonanie obywateli miało/ma do procesu integracji europejskiej. Czy bazuje – zdaniem autora - na obiektywnie istniejącym zjawisku, czy też jest ideą, która tę integrację kreuje z niczego. Bo odpowiedź na to pytanie rzutuje na ocenę sytuacji i pomysły na przyszłość. Same koncepcje bowiem, można układać tak czy inaczej, ale materia bardzo nas w tym ogranicza.
 
Europa to obszar nowoczesnej gospodarki, opartej na nowoczesnej technologii, ze szczególnym uwzględnieniem wszelkiego rodzaju komunikacji. To rynek, na którym funkcjonuje podział pracy w skali międzynarodowej, odbywa się wymiana surowców i produktów przetworzonych, istnieje ożywiony ruch ludzi, pieniędzy, praw właścicielskich, idei. A ten zmieniający się element cywilizacji jest fragmentem szerszego procesu integracji światowej, określanego jako globalizacja. Ta materia żyje i rozwija się napędzana swoimi mechanizmami. Natomiast związane z nią instytucje mogą temu rozwojowi sprzyjać, albo go też hamować.
 
Światowa Organizacja Handlu, Międzynarodowy Fundusz Monetarny i Bank Światowy regulują ten proces w skali świata wybiórczo i w stopniu bardzo ograniczonym. Ma on jednakże miejsce  niezależnie od istnienia i działania tych organizacji. W Europie zaś, w ostatnich dekadach proces integracji jest wszechstronnie regulowany w ramach Unii Europejskiej. Trwałby on wszakże niezależnie od istnienia, lub nie, wpierw Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, potem Wspólnego Rynku i wreszcie Unii Europejskiej. Z Unią wszelako funkcjonuje o wiele sprawniej i efektywniej niż bez niej. A gdyby jej teraz miało zabraknąć co mało prawdopodobne, lub gdyby nastąpił okres jej poważnej dysfunkcji, co bardzo możliwe, Europa ucierpiałaby bardzo i Polska też.
 
Daleko nie wszyscy muszą podzielać taki zespół poglądów. Z tekstu Kaczyńskiego wynika, że zakłada on duży stopień woluntaryzmu w tworzeniu Unii i zarządzaniu nią. Że dostrzega słuszne zasady założycielskie, a mniej się liczy z realiami w jakich ta Unia egzystuje. Nie chodzi tu tylko o będący już samoistnym bytem agregat aktów prawnych, o rozbudowany aparat unijny, system kontaktów politycznych wszelakich szczebli. Unia zorganizowała komplementarną materię gospodarczą, swój system powiązań wewnętrznych i tych z zewnętrznym światem, zespół nawyków i obyczajów, nie tylko w tzw. starej Unii, lecz również w nowych krajach, w tym w Polsce.
 
Tytuł u Palikota w Rzepie – przypominam; ”Suwerenność to tylko retoryczna figura” - jest tak samo prowokujący jak i ten u Kaczyńskiego, o Cesarstwie Niemieckim. Materia Unii bowiem to integrująca się gospodarka, to zbliżające się do siebie społeczeństwa, lecz mieści się ona, ta materia, w strukturach jakimi są właśnie suwerenne państwa. Narodowe – dodaje kilkakrotnie Kaczyński.
 
Te narodowe państwa są stosunkowo nowym produktem historii, bo zaczęły się kształtować od Rewolucji Francuskiej - Napoleon nie zrobił się cesarzem Francji, ale Francuzów - i powstawały w Europie, jako takie, przez XIX wiek. A w Polsce dopiero w roku 1918, bo I Rzeczpospolita była państwem obojga - oficjalnie – a faktycznie wielu narodów. Zaś najmłodsze narodowe państwa Europy powstały dopiero po rozpadzie Jugosławii w latach 90-tych zeszłego wieku.
 
W porównaniu z państwami należącymi do dynastii suwerenów; Burbonów, Habsburgów, Hohenzollernów, Romanowych, państwa suwerennych narodów stanowią wyższy stopień organizacji ludzi i wspólne dobro, w którym każdy może się czuć obywatelem, a nie poddanym. To jest, nota bene, dorobek Oświecenia, znienawidzonego dziś przez krańcowych nacjonalistów. Dopiero dwa wieki temu Bawarczycy, Sasi, Szwabi, Prusacy zaczęli być przekonywani, że są przede wszystkim Niemcami. ”Deutschland uber alles” znaczyło wówczas ponad tym podziałami, a nie ”… morgen die ganze welt” . Zresztą i dziś nie wszyscy w Niemczech są o tym przekonani do końca. Podobnie jak mieszkańcom Turynu czy Mediolanu chwilami trudno się czuć takimi samymi Włochami jak ci z Neapolu czy z Palermo.
 
Polski to nie dotyczy. Różnice dzielnicowe, istotne jeszcze przed rokiem 1939, zatarły się po roku 1945. Po zaborach, po okupacjach II wojny światowej, należymy do tej grupy krajów, w których więź emocjonalna z własnym państwem jest szczególnie silna. I silne jest wciąż, mocno już atawistyczne, poczucie jego zagrożenia, wygrywane w polityce wewnętrznej przez oba PIS – y i przez skrajnych nacjonalistów.
 
Parę dni temu, w ostatnich dniach polskiej prezydencji, premier Tusk witał w Unii Chorwację. Od dawna jest już w niej post jugosłowiańska Słowenia. Dla tych niewielkich krajów członkostwo w UE oznacza awans, wzrost znaczenia i uznania w Europie. Możność współdecydowania w jakiejś mierze o sprawach Europy. A polscy nacjonaliści demonstrują narodowy kompleks niższości, brak zaufania do własnego kraju i społeczeństwa, hamując na ile się da nasze związki z Unią i starając się ograniczać naszą rolę we współdecydowaniu o Europie.
 
Mówiąc z uznaniem o państwach narodowych, trzeba mieć na uwadze, że nie zlikwidowały one wojen jako narzędzia polityki. Wojny od Rewolucji Francuskiej do II światowej są tego dowodem. Ich pamięć ciąży nad integrującą się Europą i ożywa – nie wiem czy słusznie – w wypowiedziach takich ludzi jak minister Jacek Rostowski, kanclerz Angela Merkel, czy profesor Krzysztof Pomian, który jest o tyle ważny, że zna i rozumie historię, a nie załatwia interesów politycznych.
 
Wspólnota europejska w jej kolejnych wcieleniach stanowi wystarczającą zaporę dla wielkich wojen. Tworzy ramy dla współpracy, lecz ustawia również poddany przepisom ring dla sporów i nawet konfliktów, co właśnie teraz widzimy. A Stany Zjednoczone Europy to nazwa mocno prowokująca, zaś jako koncepcja jest bardzo mocno na wyrost. Można ją widzieć jako wizję do zrealizowania, w jakiejś nieokreślonej przyszłości. Może to być zamknięty projekt, w pełni racjonalny, lecz w obecnej sytuacji to utopia. A tych mieliśmy dosyć w najnowszej historii.
 
Jesteśmy więcej warci niż myśli PIS
 
Trzeba sobie bowiem jasno powiedzieć, że nie stoimy przed wyborem bezgrzesznej federacji europejskiej
przeciwstawnej ponuremu grzęzawisku zwaśnionych państw narodowych. Jesteśmy na bardzo wstępnym
etapie federalizacji Unii Europejskiej, na którym dobrze egzystują i w miarę sprawnie współpracują ze sobą
państwa narodowe. Ze względów pragmatycznych bardzo przydatny, czy zgoła wręcz konieczny staje się
kolejny krok w tym procesie. Wprowadzenie unijnej dyscypliny finansowej można rozpatrywać jako
ograniczenie pewnych prerogatyw państw członkowskich, zmniejszenie zakresu ich odrębnej suwerenności
na rzecz wzmocnienia suwerenności wspólnej i zapobieżenie wkopywania w kłopoty jednych przez drugich.
Czy nie jest to więc posunięcie na rzecz europejskiej solidarności, do której się w swym artykule odwołuje
(patrz niżej) Jarosław Kaczyński ?
 
Być może Palikot swym artykułem rozsierdził PIS dlatego, że zwraca w nim uwagę na czynnik podważający
histeryczną argumentację Kaczyńskiego. W strukturze wyłącznie gospodarczej ważymy tyle ile waży nasza
gospodarka. Mimo postępu dwóch dekad nie dorównuje ona gospodarce ”starej” Unii. W przedstawicielskich
systemach politycznych istotna jest liczebność populacji, a w tym jesteśmy mocniejsi niż w wadze gospodarki.
A w strukturach federalistycznych istotna jest reprezentacja części składowych. Stan Wyoming mający 536
tysięcy mieszkańców, ma w Izbie Reprezentantów USA jednego przedstawiciele, podczas gdy największa,
licząca 37 milionów mieszkańców Kalifornia ma ich 53. Ale w Senacie wszystkie stany mają po dwóch
senatorów.
 
Jarosław Kaczyński, odwołując się do poglądów swojego brata, podkreśla potrzebę solidarności w Unii ”…zarówno w czasie sukcesów, jak i wtedy, kiedy pojawią się kłopoty…. Solidarność … jest ważniejsza niż zawirowania na rynkach finansowych i spekulacyjne kampanie.” Słusznie i łatwo się to oznajmia. Równie łatwo jak i to co czytamy w tym artykule: ”…do konstytucyjnych obowiązków ministra spraw zagranicznych należy … obrona polskich interesów zawsze i w każdych warunkach.” Oczywiście, można udowodnić, że ta obrona i ta solidarność dają się ze sobą pogodzić. Można stwierdzić, że polski zasadniczy i dalekosiężny interes może polegać na okazaniu solidarności kosztem doraźnego interesu, też ważnego choć przecież nie aż tak bardzo. Ale tak daleko już Kaczyński nie idzie, bo musiałby się zastanowić czy i jak polityka rządu odpowiada tej koncepcji, dyskutować o niej, a on tę politykę odrzuca w całości, starannie unikając szczegółów.
 
Opozycja może się ograniczyć do ogólnego postulatu, który będzie odebrany jako słuszny i sprawiedliwy. Rząd natomiast musi podjąć jakąś konkretną decyzję i ponieść za nią odpowiedzialność. Zarówno z omawianego artykułu, jak i z polityki Kaczyńskiego nie wynika, aby gotów on był wskazać do wykonania jakikolwiek gest zachwalanej przez siebie solidarności z kimkolwiek w Unii. Żeby, zresztą, uznał że cokolwiek należy w tej Unii zrobić. Wszystko na nie. Wszystko co powie Tusk i Sikorski, wszystko co zrobi rząd, wszystko co ktokolwiek gdziekolwiek zaproponuje jest niesłuszne. Co zatem zdaniem prezesa PIS należałoby zrobić, co zmienić w zmieniającej się sytuacji ? Tego nie mówi. Zarówno z artykułu, jak z wypowiedzi jego i konkurujących z nim polityków, z haseł i postulatów, wynika, że nic ! To także jest rozwiązanie, ale czy słuszne ?
 
Jeszcze dwa miesiące temu, w okolicy wyborów, ideałem Kaczyńskiego i PIS był Victor Orban, a wzorem dla Warszawy - Budapeszt. Czy aby nie ten z 1956 roku – mignęło w pamięci mnie i paru innym osobom nieco starszym od Kaczyńskiego. Ale się okazuje, że Budapesztu 2011 też nie ma co bratankom zazdrościć. Na fatalny stan ich gospodarki złożyli się socjaliści, których Fidesz odsunął od władzy, ale też woluntaryzm Orbana okazał się bardzo szkodliwy. Węgry, w grupie trzech członków UE, nie zadeklarowały swego udziału w systemie nadzoru fiskalnego wypracowanego w Brukseli, lecz ich sytuacja może je wkrótce do tego zmusić. Teraz więc idolem PIS staje się David Cameron.
 
W Anglii, bo już niekoniecznie w Szkocji, Camerona popiera większość, ale ma tam też zatroskanych krytyków. Za to PIS stoi zań murem i stawia za wzór. W Warszawie jednak nie ma największego w Europie centrum finansowego, w Polsce nie ma gromadzonego wiekami bogactwa, nie ma ośrodków na poziomie Oxfordu, Cambridge, London School of Economics, nie ma mówiącej po polsku Wspólnoty Polskiej, zajmującej ogromne obszary świata i nawet nasze stosunki z USA nie są tak bardzo  specjalne jak brytyjskie. Do tego nie jesteśmy wyspą, lecz mieścimy się w geograficznym środku Europy. A jednocześnie, z jednej strony jesteśmy, chyba jednak na dłużej, na granicy europejskiej struktury, mając z drugiej największą gospodarkę Europy i naszego największego partnera gospodarczego.
 
Nie ma się zatem co dziwić, że osią i artykułu i całej kampanii obu PIS-ów są  Niemcy. Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego – tak się to w pełni nazywało – to jeszcze łagodne określenie i nie Kaczyński lecz Neil Ferguson pierwszy poń sięgnął. W PIS było już nawet reaktywowanie IV Rzeszy, tak jakby można było reaktywować coś co nie istniało. Rzesz było tylko trzy, przy czym ostatnia, hitlerowska, nie była de facto żadną rzeszą. ” … nikt – pisze Kaczyński – żadne narodowe państwo nie może zdominować Unii, gdyż to zaprzecza fundamentalnej zasadzie narodowej równości wszystkich jej krajów członkowskich – Grecji i Niemiec…” Znów sama racja, która niewiele objaśnia z tego co się dzieje w Europie. A dzieje się to co i w demokratycznym społeczeństwie; wszyscy mają w nim jednakowe prawa, ale nie jednakowe możliwości.
 
Zjednoczone Niemcy są wielkim, największym krajem Europy. Mają największą gospodarkę i dysponują największym bogactwem. Taka jest rzeczywistość, czy się to komu podoba czy nie. A sens zwrócenia się Sikorskiego do Niemiec sprowadza się do tego, by one jako największe w UE, dysponujące największymi możliwościami, użyły je dla wspomożenia euro i Unii. Również w partykularnym interesie ich samych. Gdzie tu, w tym ponaglaniu Niemiec, jest hołd, panie Prezesie Kaczyński ?
 
Przypuszczam, że nie trzeba było agitować Angeli Merkel, lecz przekonywać tych w Republice Federalnej, którzy mają zrozumiale skądinąd opory przed wykonaniem wysiłku i poniesieniem kosztów, choć są one mniejsze niż straty, którym można przy pomocy tych kosztów zapobiec. Po prostu, trzeba wysupłać na bieżąco sporo grosza, bo – już nie mówię, że rozpad eurolandu, czy zgoła Unii – lecz długotrwały kryzys całego systemu, generuje straty trudne do odrobienia przez lata. I trzeba wdrożyć reguły nadzoru, które by zapobiegały powtarzaniu się takich sytuacji. A mechanizm tych sytuacji sprowadza się do prostej sekwencji; więcej się spożywa niż wytwarza, co wyraża się w deficytach budżetowych państw członkowskich.
 
Mechanizm nadzoru zacznie się – powtarzam; zacznie ! – tworzyć po ostatnim szczycie w Brukseli, w postaci umów międzyrządowych, skoro pomysł nowego traktatu unijnego zawetowało Zjednoczone Królestwo. Kiedy Kaczyński kończył pisanie tekstu nikt jeszcze nie wiedział jak się ten szczyt zakończy. Było to już wszakże wiadomo, kiedy poprowadził on marsz protestu. Argumenty, choćby te w ”Rzeczpospolitej”, z którymi można by dyskutować zastąpił wrzask.
 
Przeciw czemu protestowano ? Ustami swego ministra w Berlinie, a potem decyzjami premiera w Brukseli, Polska udowodniła, że jako udziałowiec przedsięwzięcia jakim jest Unia, korzystający z tego, że UE ma euro, choć my go jeszcze nie mamy, stara się we własnym i wspólnym interesie o możliwie najlepsze wyjście z niedobrej sytuacji. I że jeśli na Niemczech spoczywa największe zadanie, to my mamy prawo do nich apelować, bo sami się nie uchylamy od swojego udziału. Udziału w procesie decyzyjnym, w tworzeniu systemu ochronnego na przyszłość i nawet w wysupłaniu paru miliardów na pożyczkę – powtarzam pożyczkę - na bogatszych od nas, którzy niechby i z własnej winy zaplątali w kłopoty siebie i innych, w tym również nas. Nie oni zresztą mają gwarantować jej zwrot. A i tak zostajemy beneficjentami Unii netto.
 
- Czy poparłeś to swymi pieniędzmi ? – z tym pytaniem można się zetknąć w USA, kiedy się agituje za jakimś ruchem, pomysłem, ideą. I słusznie, bo okazywać solidarność na gębę, tak żeby to nic nie kosztowało, potrafi każdy pętak i byle jakie państwo. 13 grudnia 1981 roku stłamszono nas w naszym dążeniu powrotu do europejskich standardów, europejskiej cywilizacji, do Europy. Przeszło parę lat. Powróciliśmy, jesteśmy, staramy się zająć w niej możliwie najlepsze miejsce. A 13 grudnia 2011 poważna skądinąd siła polityczna, walczy byśmy w tej Europie pozostali na peryferii.
 
P. S. W dyskusji strony rzadko się przekonują nawzajem, ale poznają swoje poglądy. I o to chodzi. I dlatego tekst  umieszczam w Salonie – sądząc z ankiet w osiemdziesięciu paru procentach ”pisowskim” – bo w WWW.studioopinii.pl  w większości przeczytali  ci, którzy przeważnie się ze mną zgadzają.

”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka