I deszcz, oczywiście. Ciekawy jestem, kiedy robione są te piękne zdjęcia Edynburga, które są następnie drukowane w albumach i na pocztówkach. W całorocznej prognozie pogody dla tego miasta widzi się niemal ciągle symbole deszczu.
Wielu sławnych ludzi pochodzi ze Szkocji, m.in. Alexander Bell (telefon), Adam Smith (ekonomia), Sean Connery (Bond), Walter Scott (powieści), Conan Doyle (Holmes), Robert Burns (poezja), J.K. Rowling (Potter). At, nie będę streszczać przewodników: jest dobry polski „Szkocja" (Pascal) i angielski „Edinburgh" (Planet).
Poniedziałek, 15 września. Jest relatywnie ciepło (ok. 16 stopni), duża wilgotność powietrza i pokapuje sobie od czasu do czasu. Ołowiane niebo, mglisto.
Ogromne wrażenie w Edynburgu robi Zamek. Jest to zespół kilku okazałych budowli, postawionych WYSOKO, na okazałej, po-wulkanicznej skale. Ale przy tej pogodzie nie ma co zwiedzać ani fotografować. Może innego dnia.
Edynburg jest rozkopany. Dużo prac na ulicach. Do 2010 roku ma być wprowadzona nowoczesna linia tramwajowa z lotniska przez centrum aż do portu w Leith. Zamiast autobusów. Wagony na 250 miejsc, szybko, bez spalin. Faktem jest jednak, że nadmiernego ruchu na tych budowach nie widać. Bałagan, śmieci. W ogóle, ludzie śmiecą w Edynburgu na ulicach dość beztrosko. Na głównej ulicy (Princes Street) widuje się ‘eleganckie' wystawy z wyraźnie zakurzonymi eksponatami! W Niemczech czy Szwajcarii to nie do pomyślenia. A tu, na przykład na trawniku przy uniwersytecie totalny śmietnik: liczne papiery, butelki, puszki itp.
Ciekawostka: przy Princes Street stoją na chodniku od strony zamku identyczne (choć w różnym stanie) drewniane ławki z przytwierdzonymi metalowymi tabliczkami, upamiętniającymi intencje prywatnych fundatorów tych ławek.
Poszedłem do biblioteki uniwersyteckiej. W jednym miejscu, przy Lauriston Garden, stał wielki, motorowy młot pneumatyczny i głośno rypał w ziemię jak ogromny super-dzięcioł. A obok - stało czterech, nie, pięciu panów w roboczych uniformach. Stali, gadali, wyraźnie nudzili się. I tak mi coś przyszło do głowy: co mi to przypomina?
W wolnym czasie zajrzałem do pubu „Silver Blazer" na Morrison Street. Piękne stare wnętrze, rozkoszna ściana z trunkami, a na kontuarze między różnymi mosiężnymi kranami piwnymi pyszni się również biały kran „Baltica". Okazuje się, że z piwem z Rosji. W Szkocji!
Wypiłem na starej beczce szklaneczkę świetnej whisky „Glenmorangie", 10-letniej. I ‘od razu lepiej', jak w polskiej reklamie telewizyjnej. Potuptałem dalej w tym kapuśniaczku do whiskaczowego centrum „Scotch Whisky Experience" pod zamkiem. Na początek zwiedzania dostałem ‘gift' w postaci gustownej szklaneczki do whisky ze szkła Glencairn i parę kropel whisky na dnie. Następnie odbyłem ‘tour' czyli podróż medialną przez parę seansów kinowych (tradycje, wyrób, gatunki whisky), przejazd w wózeczku ze starej beczki po teatralno-muzealnych scenach, i trafiłem, jakże by inaczej, do baru. Otrzymałem tacę ze szklanką wody i czterema kieliszkami, w każdym inny gatunek whisky, z innego rejonu. Napisy sugerujące kolejność testowania. No więc przetestowałem. Zaskoczyła mnie whisky „Laphroaig", 10-letnia z wyspy Islay. Silnie dymny smak i aromat, ostra, agresywna, o wybitnym charakterze. Dla koneserów. Na koniec otrzymałem legitymację ‘Membership Card of the Scotch Whisky Appreciation Society': 10% zniżki w barze i rabat dwa funty od flaszy w sklepie. Sounds promising.
Poszedłem w dół handlową ulicą „The Royal Mile". Masa sklepów i sklepików dla turystów. Wełniane szale i pledy „w szkocką kratę" w ogromnym wyborze. Berety z pomponami takoż. Tu i ówdzie CICHUTKA szkocka muzyka (orkiestry kobziarzy). Padało nadal.
Wieczorem poszedłem do pubu „The Conan Doyle" przy Picardy Place, niedaleko mojego hotelu. Tu urodzil sie sie Conan D., na placu stoi okazaly pomnik Sherlocka w staroangielskiej czapce. Kapitalny stary pub, pełno ludzi, sympatyczny gwar. Głośno, ale BEZ WRZASKÓW, PIJAKÓW I NATRĘTNEJ MUZYKI. Nie było ŻADNEJ muzyki, choć wielki telewizor pod sufitem pokazywał jakieś coś. Znalazłem stolik przy pięknym trzyokiennym krużganku, typowym dla edynburskich starych i nowych domów. Zjadłem łososia, wypiłem paint miejscowego beczkowego piwa „Caledonian Deuchars IPA", czyli po prostu ‘aj pi'. Piwo niezwykle łagodne, pije się jak mleko. Piany na milimetr. Dobry smak i zapach, ale zdecydowanie bez animuszu. Co ciekawe, w karcie jest również polskie butelkowane piwo „Lech" i „Tyskie". A także z Meksyku, USA, itd. Przy sąsiednim stoliku poznałem urocze polskie małżeństwo... z Kopenhagi. No i pogwarzyliśmy sobie, jak to w pubie.
Wtorek, 16 września. Wczoraj mżyło, dzisiaj pada, 14 stopni. Jak mowia gorale: jak jest zle, to tza sie ciesyc, bo bedzie lepiej... No to trzeba bedzie odwiedzic National Gallery, teraz jest tam znakomita wystawa impresjonistow.
Inne tematy w dziale Kultura