Odwiedziłem Alojzego, ciekawą postać, kolegę po fachu. Alojzy prowadzi teraz antykwariatoporadniokawiarnię w mieście powiatowym. Klientów, i na książki, i na porady, i na kawę, ma dużo. Zastanawia mnie niekiedy fenomen tej mieściny, w której liczba domorosłych filozofów i artystów równa chyba do stołecznych statystyk. Bywa tak, że metropolie ściągają te indywidua, wpierw uniwersytetami z niepraktycznymi kierunkami studiów, później atmosferą, kosmopolityzmem, różnorodnością. A małe miasteczka, jak to Alojzego, zachowują swoich odszczepieńców, bo ci, albo wyrwać w wielki świat się nie mogli, albo nie chcieli, albo do nich wracają, czując, że tam ich miejsce lub wyczuwając, że tylko tam będą kimś. Najsmutniejszy jest zaś los miast średnich – ci, co mogli, wyjechali i nie mają po co wracać, ci, co zostali, gubią się w tej medianie średniości.
Alojzy też jest filozofem i artystą, do biznesu szczęścia nie miał. Wiele lat temu miałem wejść z nim w spółkę. Projekt był autorstwa Alojzego, ochrzczony roboczą nazwą „High – Low”. W skrócie, rzecz miała polegać na połączeniu w ofercie usługowo – handlowej spraw wysokich z niskimi. Gumowe figurki, t-shirty, gadżety, albumy z naklejkami, zmyślne zabawki, które zwykle przedstawiają bohaterów popkultury czy kosmiczne stwory z ostatniego filmu stajni Disneya, Lucasa czy Pixara, w planach Alojzego miały przedzierżgnąć się w pacynki filozoficzne, t-shirty z cytatami z Platona, klocki, z których układać można było tezy i antytezy, klasery, w których kolekcjonowało się zagubione myśli. Alojzy, wizjoner, nie zapominał też o sferze usługowej. Kraj opleść miała sieć miniaturowych trafik, w których, prócz możności zakupu wszystkich tych precjozów, wykwalifikowany w pustej gadce sprzedawca, odpowiednio podejmowałby klientów, słuchając ich, potakując, prosząc o autograf, obsługując mentalnie i emocjonalnie. W istocie, Alojzy w swym geniuszu, chciał swym odbiorcom – klientom stworzyć sieć ich własnych odbiorców, czekających w kioskach kultury, na swych filozofów i artystów, wiernie i z utęsknieniem.
Wspomnienie przerwało mi jowialne: - Ave stary brachu.
Alojzy wychynął zza regału.
- Jak ci się wiedzie?
Alojzy mrugnął porozumiewawczo okiem. Za ostatnim klientem zamknęły się przeszklone drzwi, na odchodne zadźwięczał miniaturowy Dzwon Zygmunta. Alojzy sprzedał właśnie wyjątkowo paskudną, plastikową Grupę Laokoona, ucharakteryzowaną na tegoroczne jury Konkursu Chopinowskiego. Argerich miała loki dorobione z przypalonej włóczki.
- Pianista, bardzo dobry klient – uśmiechnął się dobrodusznie.
Zapaliliśmy.
- Jak wiesz, zagaił Alojzy, zaczęło mi się jakoś układać. Mam kilka rodzajów gości. I to tutaj, w Burmistrzowie. Jak wiesz, najwięcej jest tych zagubionych. Muszą się wygadać, a my umiemy słuchać i potakiwać. W czwartki mam zresztą porady borderline. Klientami są wyśmienitymi, bo jak w historii o szatach cesarza, unusquisque mavult credere quam judicare. Przychodzą też niespełnieni. Coś tam dłubią, by się wyrazić, zwalczyć, zapomnieć czy zachwycić, problem w tym, że popadają we wtórność, albo po prostu nie starcza im talentu na zamiary, materii na szatę. Jest też kilku prestidigitatorów, w zasadzie kupują wszystko i chcą wszystko sprzedać. Ostatnio, wyobraź sobie, taki jeden przyniósł sztych zakodowany na 101 sposobów. Żeby chociaż rył, jak Durer. Nie, zmontował. Opowiadał mi o tym z dumą, a ja nie wiedziałem czy śmiać się czy płakać.
Alojzy nigdy nie był ze mną do końca szczery. Pamiętałem, że od zawsze, chełpił się swoją przenikliwością, inteligencją, tym, że może rozgryźć każdą formę i przeżuć każdą treść. W istocie, w dawnych latach gdy miał jeszcze zdrowe, chłopskie zęby, formy trzeszczały w jego błyskotliwych dziadku do orzechów i pękały niczym skorupki włoskich, odsłaniając pofałdowane mózgownice konceptów. Ale i sam Alojzy nie był do końca wolny od zabaw bez znaczenia. W istocie, zastanawiałem się kiedyś, czy w jego orzechu, znajduje się cokolwiek, czym mógłby się pożywić..ktokolwiek.
Pan Władek, emerytowany profesor filologii klasycznej, którego Alojzy zatrudnił jako subiekta, pomachał nam z drugiej strony witryny miotłą i zabrał się za odkurzanie chodnika.
Alojzy zadumał się.
- Szewc Sokratesa wiedział, po co żyje na tym świecie. Żeby robić buty Sokratesowi i innym Ateńczykom. A Sokrates wiedział tylko, że nic nie wie.
Zadumałem się i ja. Siedzieliśmy tak z Alojzym i patrzyliśmy, przez witrynę antykwariatu, w jesienną szarówkę. Bure liście opadały i osiadały na chodniku, a pan Władek zamiatał, zamiatał i zamiatał.
Od tyłu czytaj "PLEOROMA".
Roma ---> Amor ---> Miłość
Pleo ---- Powszechna
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura