Wyprawy szczególnie nieudane i wręcz katastrofalne też się świetnie pamięta. Wyjazd z kuzynem nad rzekę Rurzycę w okolicach Chojny należał właśnie do takich "pamiętnych" wyjazdów. W zasadzie to nawet miło się go teraz wspomina.
A było tak... Nie miałem jeszcze samochodu i na Płonię jeździłem autobusami, a na odleglejsze rzeki pociągami. Właśnie wtedy złowiłem swoje największe pstrągi i zaliczyłem najpiękniejsze zimowe łowy trociowe - nigdy później już tak nie było, zupełnie jakby nadmierna technicyzacja i wygoda nie sprzyjały w moim przypadku wędkarskiej przygodzie. Pojechaliśmy więc na Rurzycę pociągiem, wstawszy wcześnie rano. Wysiedliśmy z pociągu w okolicach Chojny, trochę przed. Okolice tam przepiękne - pomorskie, lesiste pagórki i szosy-serpentyny.
Naczytaliśmy się wcześniej starych przewodników wędkarskich i kajakowych, więc mieliśmy o rzeczce bardzo dobre zdanie. Oczyma wyobraźni widzieliśmy "pełen bystrzyn leśny przełom" a "w głębokich zakolach - jazie". Szliśmy polną drogą w kierunku lasu, którym miała płynąć nasza rzeka, mijaliśmy czereśnie i śliwy - i rozpamiętywaliśmy opowieści o rzece Rurzycy. A rzeka ta, sam nie wiem dlaczego, utrwaliła mi się jakoś "mitologicznie". Raz ojciec pojechał tam późną wiosną czy wczesnym latem pospinningować i złowił szczupaka, a na dokładkę leszcza jak łopata. Parę razy widziałem Rurzycę przy samym ujściu - było to przy okazji wycieczek nad Ordę. Koło mostu na tym ujściowym odcinku biły bolenie, a w samym ujściu miały przebywać nawet sandacze (dowiedziałem się po latach, że kiedyś były, ale je stamtąd "dzielnie wyprano" raz na zawsze różnymi, głównie niedozwolonymi sposobami).
Weszliśmy do lasu i dało się zauważyć, że teren się wyraźnie obniża - znak, zaraz będzie rzeka. Były tam pozarastane koleiny, jakby ślady po dawno nieużywanej leśnej drodze dla drwali. Kuzyn Michał zażartował sobie makabrycznie, że to pewnie pozostałości po meliorantach. Kazałem mu być cicho - i szliśmy dalej. I w końcu doszliśmy do jakiegoś żałosnego, dwumetrowej szerokości rowu z niemal stojącą wodą. Oto Rurzyca - odcinek leśnego przełomu... Michał wydał z siebie jakiś ni to szyderczy, ni histeryczny ryko-śmiech, a ja stałem głęboko zawiedziony i zasmucony. Niemal było słychać świst powietrza spuszczanego z balonu... Mimo wszystko postanawiamy obłowić odcinek schodząc w dół "rzeki" w poszukiwaniu ciekawszych mniejsc. Łowię jakiegoś szczupaczka jak ołówek, ze dwa mikre okonki - biora na polską obrotówkę o nazwie "oko 1". Wkrótce dochodzimy do jakiegoś dziwnego rozlewiska, nad rozlewiskiem - dom. No tak, spiętrzenie - stąd zamiast przełomu taki tylko żałosny kanał.
Na rozlewisku żywe łabędzie i dmuchany delfin - zguba jakiegoś dzieciaka. Nie pamiętam juz w jaki sposób się pomoczyłem - w każdym razie na rozlewisku brodziłem już sobie w zwykłych butach i spodniach, latem to nic nadzwyczajnego, woda nie mrozi a ubranie po wyjściu z rzeki szybko schnie. Dochodzę do "wodospadu" pod piętrzeniem, gdzie jest nawet ładnie, ale nic nie bierze. Zwykle bierze przynajmniej okonek - a w głębi duszy liczyliśmy na pstrągi. Rzeczka maleńka, woda niska, żadnych ryb nie widać, nic woblerka nawet nie trąca - tośmy się wkopali! Zresztą chwilę wcześniej się rozdzieliliśmy i każdy był wkopany z osobna. Ja miałem niby eksplorować odcinek poniżej młyna, a Michał miał się wybrać gdzieś dalej, może pod lub za Chojnę. Oglądam się za siebie i widzę ścianę krzaków i chwastów - wegetacja w pełni. Przebijam się przez ten gąszcz dobrych dwadzieścia minut - aż trafiam na jakąś polną drogę i - udaję się pieszo do Chojny. Nic tu pomnie - tak myślałem, ale po latach przyszło mi do głowy, że to straszne, małe coś, to nie była jeszcze sama Rurzyca, tylko... młynówka. Ale tego mogę się już nie dowiedzieć, aż tak mnie to zresztą nie interesuje.
CND
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości