karlin karlin
636
BLOG

Krzyż

karlin karlin Polityka Obserwuj notkę 33

Krzyż nie jest i nigdy nie był symbolem umiaru, balansu, negocjacji, homeostazy dobra i zła czyli wszystkiego, co porządkuje i wyznacza ścieżki w najbardziej cynicznych sferach ludzkiego życia, do których z pewnością należy polityka. 

Niech się więc na ten temat nie wypowiadają ludzie, którzy nie mają pojęcia o czym mówią.

Dla których Krzyż to jedynie znak lub symbol ich kultywowanej coniedzielnymi wizytami w pobliskim kościele niewiary. Poszukujący tam czegoś, czego odnaleźć nie mogą i czego w głębi serca i duszy, której możliwość istnienia ich przeraża, znaleźć nie chcą. Zadowoleni z tego, że "poszukują", "idą w tę stronę", że nie marnują szansy na jeszcze jedną, staroświecką, a przez to niekonwencjonalną terapię.

Oni zbłądzą nawet pytając tylko.  

Krzyż to w naszej cywilizacji wzorzec człowieczeństwa.

Dla wszystkich.

Dla tych, którzy wierzą i dla tych, którzy z nim walczą, próbując symbol sacrum zastąpić reklamą i modernizowanym co jakiś czas modelem "człowieka sezonu bez właściwości".

Ja się nie obawiam tego, że Jarosław Kaczyński, zdecydowanie broniąc Krzyża w Sejmie, wpadnie w zastawioną, propagandową pułapkę. Ja się obawiam, że on w nią wpadnie, nie potrafiąc się na mocną i nieugiętą obronę zdecydować, lub szybko się z niej wycofując. Tak, jak to miało miejsce ponad rok temu, kiedy z jednej strony bronił Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, a z drugiej w kółko deklarował, że z dyżurującymi przy nim obrońcami Krzyża nie ma nic wspólnego.

To była, moim zdaniem, katastrofalna pomyłka i ja naprawdę bardzo długo wstrzymywałem się przed napisaniem, co o tym myślę. Decyzja, którą można streścić - "bronimy, ale bez przesady" wepchnęła bowiem PIS w najbliższe sąsiedztwo takich przewodników po drogach zatracenia, jak kardynał Nycz. Determinacja w czczeniu każdej miesięcznicy tragedii smoleńskiej zamiast obrony Krzyża wyprowadziła z kolei taką manifestację ze sfery mistycznej, budzącej jak żadna inna skłonność do porażających przykładem poświęcenia i ofiary, do obszaru personalnej, politycznej i czysto ludzkiej tragedii.

Mój Boże, dlaczego człowiek, który wówczas jak nikt inny symbolizował sobą cierpienie i ofiarę, nie zrozumiał, gdzie jest jego miejsce? Dlaczego tak bardzo chciał zostać politykiem, na obraz i podobieństwo skuteczności tych, z którymi walczy i właśnie dlatego tak wiele w tej polityce przegrał, a my wraz z nim? Dlaczego wreszcie nikt mu tego nie spróbował wytłumaczyć? Może, gdyby żył kardynał Wyszyński lub Jan Paweł II. Ba, ale gdyby oni żyli, czy doszłoby do Smoleńska?   

Gdyby Jarosław Kaczyński wezwał wówczas do stałych dyżurów pod Krzyżem  na Krakowskim Przedmieściu, na pewno stało by tam nie kilkanaście, ale kilkaset do kilku tysięcy, wymieniających się ludzi. Do ich usunięcia trzeba by użyć nie kierowanych przez ubeków gnojków z knajpy, ani Straży Miejskiej, ale oddziałów ZOMO.

Strach przed takim, możliwym finałem oznaczał jedno. Poddanie siebie i Polski. Wrogowie kapitulację w tej sprawie przyjęli błyskawicznie i tym śmielej atakowali dalej. Wyborcy takie rzeczy wyczuwają bezbłędnie. Wbrew i mimo medialnej nawałnicy. Bo po prostu tak działa symbol tej rangi, powyżej którego nie ma już nic. U wierzących i wrażliwych jego obrona budzi nadzieję, a u ich wrogów i obojętnych - respekt.

Nie ma co opowiadać, że przecież chrześcijańskich radykałów jest w Polsce niewielu, a resztę "wojna o Krzyż" może odstręczać. Miliony, które kiedyś przychodziły na msze papieskie, to nie byli wyłącznie głęboko wierzący.

Wojna tusko-polska rozgrywa się głównie w sferze emocji, symboli i archetypów. Co więcej, z uwagi na dominację w mediach propagandy III RP, tylko odwołanie się do takiej sfery może dać polskiej stronie szansę na jakikolwiek sukces. Ale fundamentem takiej próby musi być niewzruszona postawa. Jak skała. 

Dla wojujących z Krzyżem decyzja o podjęciu tej walki to czysta polityka. Tak jak dla mordujących pierwszych chrześcijan Rzymian. Komu, mimo klęsk i miażdżącej dysproporcji sił i środków, przypadło ostateczne zwycięstwo? Pamiętajmy przy tym, że historia poucza wszystkich - katów, ofiary i widownię o konsekwencjach działań i zaniechań. Nikt by teraz w Polsce, zwłaszcza w zeszłym roku, nie zaryzykował masowych, antychrześcijańskich represji. Albo zaryzykował, gdy byłoby już za późno. 

Ja jestem przekonany, że nawet teraz rozgrywający "krzyż sejmowy" bardziej liczą na to, że Kaczyński znowu się zaplącze, niż że będzie twardy i konsekwentny. Mam nadzieję, że tym razem się przeliczą.

Krzyż musi się znowu w Polsce stać symbolem ofiary i nadziei dla każdego, kto pragnie walczyć o lepszą przyszłość. I każdy z nas musi się stać jego obrońcą. Wierzący i niewierzący.  Jak ten żydowski gimnazjalista Michał Landy, który podczas demonstracji 8 kwietnia 1861 r. podniósł krzyż z rąk zabitego księdza, i z tym krzyżem w rę­ku został ugodzony kulą rosyjskiego żandarma. 

Czy w obojętniejącym religijnie świecie Zachodu kreślenie takich scenariuszy ma jeszcze sens? Nie wiem, ale po pierwsze należymy do tego świata mniej więcej tak, jak przydrożna kapliczka, na której ktoś przybił reklamę Coca-Coli. Po drugie, jeśli to nie ma sensu, zostaje nam tylko pustka i rachunki, czyli domena słabszego na własne życzenie. Po trzecie wreszcie, społeczeństwa i narody potrafią zaskakiwać. Jeśli się właściwie odczyta znak, miejsce i czas.

karlin
O mnie karlin

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka