Zastanawiam się, co jest dla mnie i dla Polski bardziej obelżywe.
Czy mianowanie przez kraje Unii na jednego ze swoich reprezentantów kogoś takiego, jak Donald Tusk, a więc osoby, która zaszkodziła Polsce przez ostatnie lata jak mało kto w naszych dziejach?
Czy może fakt, że na swojego przedstawiciela wybrała go dostateczna - aby mógł w nim rządzić - ilość mieszkańców tego kraju?
A może to, że na tak zwanym "miejscu" szykują się do zastąpienia go np. feldmarszałek Kopacz "Smoleńska", ludowa matrioszka Pawlak lub właściciel domniemania o posiadaniu najdłuższej belki wsród znanych owemu właścicielowi polityków?
Z pewnością jednak nie było lepszego potwierdzenia rzeczywistego charakteru wzmiankowanej Unii oraz wysnutej z jej idei "europejskości" części Polaków, niosących przed sobą Tuska, jak rzymski Legion swego orła, niż zatknięcie go na jakimś gmachu w Brukseli.
Ciekawi mnie także, z czego naprawdę cieszą się ci wszyscy, którzy z desygnacji Tuska się cieszą?
Z wniebowzięcia czy z wniebowstąpienia?
Czy w ich radości dominuje ulga? Uczucie w kraju, w którym relacja usatysfakcjonowanych z jego premierowania do niezadowolonych wynosi ostatnio 2 do 7, dość zrozumiałe.
Czy może euforia bierze się z nadziei, że ten ruch sponsorów i animatorów Donalda oświetli blaskiem chwały zdychającą PO i powstrzyma nadciągające, mroczne hordy PIS?
I czy kiedykolwiek dotrze do nich, że to jest ten sam ciąg złudzeń i rozczarowań, jakimi od zawsze karmił ich Uciekający właśnie z Polski, ich "Królik"?
Bowiem "Królik" zwiewa, ale jego kreatorzy i wielbiciele - czyli oni właśnie - zostają, a "mroczne hordy" po Słońcu Peru to coś równie nieuniknionego, jak dzień po oświetlanej sztucznym światłem, na które brak już pieniędzy, najdłuższej nawet nocy.
Powyższe dywagacje traktuję jednak dość lekko. Za ważniejsze uważam bowiem konieczność odświeżenia sobie znajomości rosyjskiego, a także ulgę wynikającą z faktu, że nie muszę oglądać mistrzostw swiata w siatkówce.
Inne tematy w dziale Polityka