Na tegorocznym turnieju Roland Garros ucieszył mnie półfinał Timei Bacsinszky, bardzo dobrej tenisistki, ale i przesympatycznej dziewczyny, o co w zawodowym tensie niełatwo. Potem finał Lucie Safarovej, tenisistki, której umiejętności powinny już od lat gwarantować grę co najmniej w pierwszej dziesiątce, ale pełne momentami przerażenia oczy wyjaśniały wszystkim, dlaczego tak nie jest.
Jestem przekonany, że od tej pory, jak ją namawia obecny trener, będzie w nich, jak i na twarzy Czeszki, coraz więcej uśmiechu.
Niestety, to że najpierw Timea w półfinale, a potem Lucie w finale przegrały wlaściwie z całą WTA, czyli z tym, o czym wszyscy wiedzą, ale niewielu chce rozmawiać, a juz nikt dociekać, dlaczego jest jak jest, trochę mi tę przyjemność zespuło.
Właściwie chyba ostatnią, znaną osobą, którą powiedziała o tym publicznie, była Steffi Graf, deklarując na koniec swojej, dość wcześnie zakończonej (w 1999 r.) kariery wprost, że nie chce grać w tenisa, który zdominują zawodniczki w rodzaju sióstr Williams. Ale takie jest sportowe życie.
No i dzisiaj Stan Wawrinka:) Drugi w karierze triumf w turnieju wielkoszlemowym, osiągnięty w wieku 30 lat i do tego w znakomitym stylu. Był po prostu od Novaka lepszy, wzechstronniejszy i na pewno nie wygrał dlatego, że Serb miał gorszy dzień.
Dziwna rzecz z tym Stanem (Stanislasem). Na wszystkich stronach ATP i w różnych Wikipediach piszą, ze polskiego pochodzenia jest tylko jego imię, a jego ojciec był Niemcem. I tylko na oficjalnej stronie Wawrinki, w jego oficjlanej biografii, mozna spotkać coś takiego: "Stanislas Wawrinka est né à Lausanne le 28 mars 1985 d’une mère suisse et d’un père allemand d’origine tchèque et polonaise."
I za to, poza fantastycznym, jednoręcznym backhandem, i dużym dystansem do jakiegokolwiek gwiazdorstwa, także go lubię.
Inne tematy w dziale Rozmaitości